Trzeba mieć marzenia do gwiazd

Przed sobotnim koncertem Voo Voo w Lublinie z menadżerem zespołu Mirosławem Olszówką rozmawia Andrzej Molik

* Rozmawiamy po występie Voo Voo w Filharmonii Narodowej, który inaugurował serię koncertów promujących nowy album zespołu Płyta z muzyką. Jakie wrażenia przywiózł Pan z Warszawy?

– Wszystkich – użyłbym tego słowa – powaliło. Złamaliśmy dostojność tej surowej sali. Atmosfera była niesamowita, sala była niemal pełna, zasiadło w filharmonii około tysiąc osób. Muzycy wypadli wspaniale, scenografia Jarka Koziary wprowadziła ciepło a światło Darka Filozofa – rozkładające się na organach, sprawiające, że ogromny żyrandol wiszący nad widownią wyglądał jak sople lodu – dopełniło całości.

* Czy ten sukces w jakiś sposób wróży, że tak będzie na całej trasie koncertowej?

– Pracujemy nad tym intensywnie. W Warszawie bilety sprzedawały się jak świeże bułeczki, ale i koncert poprzedziła ogromna kampania reklamowa – w stolicy wisiało parę tysięcy plakatów. Trasę organizuję ja, ja podpisuję umowy, na mojej głowie jest całość spraw. Wspiera mnie dzięsięciu kolegów działających w miastach koncertów, którzy dopracowują szczegóły. Sygnały z kraju o sprzedaży biletów są bardzo zadowalające. Chyba najbardziej zaskoczona jest wytwórnia Sony, bo po pierwsze, nikt w niej nie spodziewał się, że w ciągu trzech tygodni sprzeda się 10 tysięcy płyt, a po drugie, że takie będzie zainteresowanie publiczności.

* A dlaczego Sony? Przecież Voo Voo współpracowało przeważnie z małymi, niezależnymi wytwórniami.

– Tak się złożyło, że w Sony pracuje człowiek, który jest wielkim fanem Voo Voo i to on przekonał szefów wytwórni, żeby spróbować z nami. Ani oni, ani my nie żałujemy, że do tej współpracy doszło. Mamy kontrakt na jedną płytę, bo nie lubimy się wiązać na dłużej, ale i widzimy, że zostanie on przedłużony. Opieka medialna i atmosfera jest znakomita. A poza tym, muzyka jest ciepła i na pewno przysporzy sympatyków i nam i firmie Sony. Bo trzeba tu dodać, że Wojtek Waglewski na przemian robi muzykę albo zimną albo ciepłą – Oov Oov było albumem chłodnym, Płyta z muzyką jest ciepła. Trzy tygodnie na pierwszym miejscu w sprzedaży w kraju, najlepiej świadczy o jej odbiorze.

* Lublin ma swój udział w sukcesach Voo Voo…

– Jeśli ktoś przyjrzałby się działalności prowadzonego przeze mnie przez lata klubu Graffiti, przekona się, jak częstym gościem był w nim ten zespół. Voo Voo jest tu zakorzenione i związane z Lublinem nie tylko przez moją osobę i przez Jarka Koziarę. Gdy poznałem Jarka, równocześnie rozpoczęłem współpracę z Wojtkiem Waglewskim i jego kolegami. Jarek robił wystrój Graffiti i zaraz projektował logo Voo Voo. Dziś wszyscy razem tworzymy instytucję artystyczną. Zresztą ja nie lubię koncertów, na których nie dzieje się nic wizualnie. Uważam, że koncerty powinny być takie, żeby każdy je zapamiętał i za 20 lat do nich powracał. Ja w zespole spełniam się artystycznie, wyszukuję ciekawe miejsca na występy, spinam całość, wrzucam ruch…

* Od kiedy Pan współpracuje z Voo Voo?

– Od tak dawna, że już nie pomiętam. Zaczęło się od tego, że zaproponowałem im napisanie muzyki do mojego spektaklu Popioły. Na 15 lat istnienia zespołu, jestem menadżerem najdłużej, 7 czy 8 lat, a przez pozostałe było ich aż czterech. Używam nazwy menadżer, ale czuję się członkiem zespołu, identyfikuję się z nim i zespół ze mną. Nie jestem wyłącznie administratorem, czuję się z Voo Voo związany emocjonalnie. Jeżdżę na każdy koncert a podejrzewam, że było ich z pięćset i nigdy nie było takiego samego. I za to ich kocham. Nigdy nie ma nudy. Wsponiałe jest to, że jesteśmy przyjaciółmi, że wciąż mamy o czym rozmawiać, a jakby zsumować, przebywamy ze sobą razem trzy miesiące w roku, od śniadania do kolacji, dłużej niż z własnymi żonami.

* O ile wiem, Pana Teatr Scena Ruchu był pierwszym teatrem w Polsce, który miał własną płytę kompaktową z muzyką ze spektaklu?

– Tak. Odkąd pojawiła się muzyka Voo Voo, zagrałem z 30 przedstawień razem z zespołem w kraju a nawet w Niemczech, na Dresdener Festspiele. Po tej serii zaproponowali mi współpracę. Na trasie jestem wszystkim, mamą i tatą, i oni to widzieli. Wtedy bardzo się zastanawiałem, ale przecież miałem prywatny teatr grający po sto spektakli w roku, które trzeba było też załatwić, więc pomyślałem, że to podobna robota. Zaryzykowałem i się udało. A trzeba pamiętać, że były to inne czasy, że trzeba było mozolnie wyszukiwać sal na koncerty, że było mało sprzętu. Byliśmy też jednym z pierwszych zespołów, który posiadał całą obsługę, oświetlenie i nagłośnienie. To zapewniało luksus działania i dziś możemy zagrać koncert z marszu, bez żadnej próby.

* A nie żal Panu Sceny Ruchu?

– Przecież ona istnieje nadal! Nie mam nowej premiery, ale i nie czuję takiej potrzeby. Siła ciążenia przesunęła się na Voo Voo, jednak jeśli chodzi o efekty, to udało się zarejestrować siedem programów telewizyjnych i zrealizować dwa filmy dokumentalne dla TVP 2, w których były sceny z naszych spektakli, z Kalejdoskopu i z Popiołów. Scena Ruchu wybiera się jesienią do Niemiec. Kiedyś było rocznie i sto przedstawień dla młodzieży, teraz gramy na festiwalach, byliśmy na EXPO 2000 w Hanowerze. Jako teatr mamy Kazamatę na zamku w Janowcu, gdzie zrobiliśmy parę programów i koncert na 15-lecie Voo Voo. Mamy więc z moja żoną Małgosią Mazurkiewicz w sumie trzy rzeczy: zespół, teatr i kawiarnię.

* Zaczynaliście kariery artystyczne w słynnym, prowadzonym przez Jerzego Leszczyńskiego Teatrze Wizji i Ruchu?

– Ja zaczynałem w nim w 1979 roku, Małgosia dwa lata wcześniej. Stamtąd też wyszedł mim naszego teatru Alek Adamczuk. Wszyscy zrobiliśmy weryfikacje aktorskie, otrzymywaliśmy nagrody wojewódzkie i miasta Lublina, wielokrotnie wyjeżdżaliśmy z występami do Włoch, Niemiec. Swój teatr, Scenę Ruchu, założyliśmy w 1988 r. Powstał z trwogi, gdy grupa Jurka kończyła się.

* A dlaczego zrezygnował Pan z prowadzenia klubu Graffiti?

– Graffiti jest mi zawsze bliskie jak dziecko i cieszę się, że klub trafił w dobre ręce. Ja się już trochę tam wypaliłem. Lubię zmiany, lubię coś nowego rozniecać, rozpalać. To był pierwszy rock&rollowy klub w Lublinie, był jednym z najlepszych klubów w kraju i nadal utrzymuje się w pierwszej trójce pod względem ilości koncertów. Za moich czasów był tam też teatr, była moda, wystawy… Ale, jak powiedziałem, jest w dobrych rękach i wierzę, że będzie się tam działo jeszcze dużo dobrego.

* Nie wytrzymał Pan jednak bez klubowego przyczółku i powstała Kazamata w Janowcu…

– To miejsce jest mi bardzo bliskie, kupiłem tam kiedyś ziemię i zawsze chciałem tam coś zdziałać. Jak wszedłem pierwszy raz na zamkowy dziedziniec, od razu wiedziałem, że coś tam zrobię. Tak było kiedyś na plaży w Kazimierzu. Leżeliśmy tam z Wojtkiem i patrzyliśmy na kamieniołomy a ja powiedziałem: „Wiesz Wojtek, trzeba tam zrobić koncert”. I zrobiliśmy! Zawsze mówię, że trzeba mieć marzenia do gwiazd, żeby realizować małe. Mam wiele oryginalnych pomysłów na koncerty w różnych miejscach. Oczywiście uda się to, kiedy będzie robione to z Jarkiem, który wypełni te miejsca swoją wyobraźnią plastyczną a Voo Voo muzyką. Może zrobimy koncert na wodzie z dużą ilością ognia…

* Wspominam o Janowcu nie bez powodu. To tam powstała Płyta z muzyką?

– Tak. Zespół jest bardzo przywiązany do Janowca. Od płyty Zapłacono, czyli od bodaj 1994 roku, próby Voo Voo odbywają się w tamtejszym spichlerzu.

* Wojtek Waglewski mówił mi, że decyzja o nagraniu tam płyty była ich naturalną konsekwencją.

– Tam jest dobra aura do pracy. Po pierwszych kontaktach, zaczęliśmy organizować darmowe koncerty, na które zapraszaliśmy całą okoliczną ludność. Janowiec zyskiwał, bo czyż nie jest najlepszą jego promocją sprawozdanie telewizyjne z koncertu i wielokrotne powtarzanie wobec milionowej publiki, że wszystko dzieje się w tym uroczym miejscu nad Wisłą? To działało w obydwie strony. Dlatego na płycie pojawiły się podziękowania dla instytucji i różnych osób z Janowca i Kazimierza. Podziękowania skierowaliśmy też dla wieloletnich przyjaciół zespołu i teatru. Panu, panie Andrzeju, też składamy w albumie ukłon. Od lat towarzyszy pan moim działaniom i zawsze będziemy pamiętać, że to, że Scena Ruchu wywalczyła sobie siedzibę w późniejszym klubie Graffiti, było i pana wielką zasługą.

* Bardzo mi miło, ale podziękowania kierowane powinny być raczej w stronę Kuriera Lubelskiego, na którego łamach publikowałem artykuły w tej sprawie. Teraz jednak zmierzajmy do końca rozmowy. W sobotę koncert Voo Voo w Chatce Żaka…

– Wszystkich gorąco zapraszam. To coś więcej niż kocert. To widowisko muzyczne z fantastyczną scnografią Jarka Koziary, w którym oprócz muzyków zespołu występują Małgosia Mazurkiewicz i Alek Adamczuk i gra kwartet smyczkowy Kwadrat. Po koncercie zaś zapraszamy na projekcję filmu Mariusza Malca Człowiek wózków z muzyką Wojtka Waglewskiego wykonywaną przez Voo Voo.

* Oczekuję z niecierpliwością na to wydarzenie. Dziękuję za rozmowę.

Rozm. Andrzej Molik

Fot. Emilia Szumowska

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: