Tu leży Szwejk pogrzebany

Na ostatnim przedstawieniu IV Festiwalu Teatrów Europy Środkowej „Sąsiedzi” można się było poczuć w Chatce Żaka jak ponad 40 lat temu na „Pieśniach i songach pana Brechta” Teatru Gong 2, tylko jakość tamtego historycznego spektaklu była znacznie wyższa. Teatr Polski z Bielska-Białej zamiast sięgnąć po pacyfistycznego gotowca w rodzaju brechtowskiej „Matki Courage i jej dzieci” czy „Karabinów pani Carrar”, postanowił wypruć swojego „Szwejka” z całej dobrotliwości Haskowego wojaka i z jego uroku najlepiej służącemu antywojennej wymowie klasycznej pod tym względem ale i bardzo humorystycznej w szczegółach powieści. Brecht nota bene napisał również swą, dziś już zapomnianą wersję „Szwejka”, więc i reż. Robert Talarczyk nie musiał się prawą ręką pod kolanem łapać za lewe ucho i dokonywać w tekście mistrza Jaroslava takiej rewolucji, żeby pójść – w dzisiejszych czasach, gdy nawet zimna wojna nam nie zagraża, a do tej w Iranie deko daleko! – w tym kierunku. Na dodatek wygotował przedstawienie antyfeministyczne, gdzie kobiety wyłącznie w kusych strojach wcielają się nawet w psy, chociaż one rodzaju męskiego, a jedyną pozytywną żeńską postacią jest ktoś w rodzaju Bogini Wojny z II aktu.

O takich spektaklach jak z bielskiego Polskiego mówi się wśród krytyków: – Nooo, scenografia ciekawa, kostiumy dobre, kilka kreacji rasowych i… Tu wyliczanka gwałtownie się urywa. Dlatego tak trudno zgodzić się z werdyktem jury, które przyznało „Szwejkowi” jedną z z nagród Perły Sąsiadów „za oryginalną adaptację sceniczną wydobywającą z powieści Jaroslava Haska różnorodne tonacje”. Nawet gdyby pominąć fakt, że w akcie drugim Szwejk pojawia się już wyłącznie śladowo, bo ważniejsza jest powiedzmy opowieść o marszałku Radetzkim i żołnierzu, który bez rąk usiłował się po bitwie w połowie XIX w. doczołgać do dowódcy, to w tym co pozostało brakuje teatralnego rytmu. Reżysera, który dzień wcześniej podpisał się pod świetnymi „Balladami kochanków i morderców” Teatru Korez, gubi miłość do własnych pomysłów. Np. nie potrafi się rozstać z postacią kapelana, aż ten, ganiając też po widowni i ćwicząc wybranych widzów zagra się na śmierć. W takim układzie najlepszym pomysłem dla zachowanie nostalgicznego tonu wobec CK Austrio-Węgier jest powierzenie roli narratora i spiritus movens wydarzeń samemu cesarzowi Franciszkowi Józefowi, temu samemu, którego portret w knajpie Pod Kielichem obsrywały muchy. A propos. Sentymentalny, powracający w finale song „A w knajpie Pod Kielichem plecie się życie” jest bodaj jednym, który chciałoby się ze spektaklu zapamiętać. Pozostałym miliony lat świetlnych do klasy Kurta Weila (jeszcze jeden przyczynek, żeby postawić na sztukę Brechta z jego muzyką) a ten, w którym oświetla się nas, że „Latryna milsza niż dziewczyna” to już szczyt żenady.

W drugiej odsłonie przedstawienia następuje znacząca zmiana w scenografii. W tle pojawia się półokrągły portyk, nad którego kolumnami wyryto komentujący wojenną akcję napis HIER IST FRIEDEN BEGRABEN. To trawestacja znanego i nam dobrze niemieckiego przysłowia „Da liegt der Hund begraben” – „Tu leży pies pogrzebany”, w wersji scenicznej: „Tu pogrzebana jest przyjaźń”. Niestety, po przedstawieniu z Bielska-Białej chce się zakrzyknąć: – Tu leży pogrzebany Dobry Wojak Szwejk! I smutno, że tak się skończyła czwarta edycja „Sąsiadów”, najsłabsza z dotychczasowych.

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: