Tulipana karminowy wdzięk

Dla mnie to zawsze święto. Styczniowe. Od wielu, wielu lat. I tym razem się udało. Za tydzień, we wtorek 18 stycznia o godz. 19 w Hadesie Astorii przy Al. Racławickich 2a (to ten słynny dawny kompleks gastronomiczny na rogu Lipowej – przez drzwi vis-a-vis wejścia do Ogrodu Saskiego trzeba się jeszcze wspiąć na II piętro) wystąpi legendarny olsztyński, ale zadomowiony w Lublinie od ponad dobrych (bardzo dobrych!) – i to z górą – 15 lat zespół Czerwony Tulipan.

Zapłakałbym się na śmierć, gdyby obecność tych niezwykłych artystów, Ewy Cichockiej, Krystyny Świąteckiej, Andrzeja Czamary, Andrzeja Dondalskiego (dołączył do Tulipanów dopiero w drugim roku XXI w.) i ich natchnionego guru, wodza i siły sprawczej –Stefana Brzozowskiego, nie została zauważona przez ich lubelskich Przyjaciół. I przez wszystkich w tym grodzie ESK’2016 (zaczynam wierzyć!), którzy marzą o spotkaniu ze Sztuką porywającą, z estradowymi Tatrami.

Wszystkim, którzy jeszcze zespołu o kabaretowych proweniencjach nie za bardzo znają, zacytuję fragment tekstu Kołysanie, szczytowanie, zamieszczonego w listopadzie 1995 na łamach Kuriera Lubelskiego, który – przysięgam! – zachował aktualność do dziś. Pewien facet pisał wówczas w podsumowaniu jubileuszu dziesiątych, dziś już kompletnie zapomnianych Piwnicznych Spotkań z Piosenką w Kawiarni Artystycznej Hades tak: (…)

Czerwony Tulipan zrobił wszystko, żeby dorównać poprzedniemu koncertowi, a nawet go przewyższyć. Udało mu się to w zupełności, a porcja czterdziestu (tak, tak!) utworów plus jeden na bis podziałała jak balsam na serca wszystkich miłośników tego klejnotu z Krainy Łagodności. Nie jest to zapewne trudne, gdy się w talii posiada takie tuzy jak Ewa Cichocka, Krystyna Świątecka, Stefan Brzozowski i ten cudowny gitarzysta Andrzej „Paco de” Czamara, ale i takiego składu trzeba się było dopracować i wszystko zestroić w niezawodny, wielogłosowy instrument. Tulipan potwierdził wszystkie już dobrze znane walory oraz ujawnił nowe. Część programu nagrodzona na FAMIE Trójzębem Neptuna („Jedyne, co mam”) to utwory goszczące już w Hadesie i przytulane do serc przez wielbicieli. Są przecież i nowi widzowie, którzy jak moi współbiesiadnicy przy stoliku otwierali coraz szerzej buzie, że można poruszać się po takich wyżynach interpretacyjnych. Miałem niekłamaną satysfakcję obserwując te budujące się w nich emocje i szczery podziw, tym bardziej godny podkreślenia, że trafiło na fachowców – krytyków oraz znakomitego aktora. Nie musiałem w każdym razie stawiać piwa, co miało być karą, gdyby moje wcześniejsze słowa uznania dla olsztynian nie pokryły się z rzeczywistością. To mnie piwo postawiono za nakłanianie do przyjścia na ten przecudownej urody koncert.

Były także i nowości, które i mnie wciągnęły w działanie enzymów, które budują podziw w głowie. Enzymy piękne: szalona, nieokiełznana Ewa, która wyzwoli śmiech z największego ponuraka (chociażby „Konkurs recytatorski”), elektryzująca Krysia, która wodzi widownią i skłania do takiego skupienia, że ważna staje się tylko Ona, słowa i muzyka (chociażby „Taniec życia” powstały z inspiracji malarstwem Muncha czy „Ja tonę w twoich oczach”), usuwający się dyskretnie w tło, ale wciąż charyzmatyczny Stefan, który jeśli zechce – wyjdzie śmiało na czoło („Podchodzę do lodówki”), no i wspomniany, wciąż potrzebny ze swoją dyskrecją, śpiewną gitarą Andrzej. W hipnotycznej sugestii artyści podpowiadają w pewnym momencie widzom odczucia i jak Kaszpirowski mówię: „Czujemy, że kochamy Czerwonego Tulipana…”. Otóż nie muszą podpowiadać – Czerwonego Tulipana nie sposób nie kochać. 

Było wielkie święto, było szczytowanie, było kołysanie najlepszą liryką i były kaskady śmiechu.

Taki jest ów karminowy Tulipan.

PS. Odgrożę się. Jak nie pomoże, znowu tego upiornego faceta zacytuję.

Kategorie:

Tagi:

Rok: