Tylko miłość

PO PREMIERZE W TEATRZE OSTERWY

Jak to jest, że nic sie nie dzieje, a wszystko się zdarza? – zastanawia się kupiec Aleksander Iwanowicz Czelcow. Zadaje te pytanie w pierwszym, bardzo czechowowskim akcie zaprezentownej premierowo w sobotę w Teatrze im J. Osterwy w obecności autora „Miłości na Krymie” Sławomira Mrożka. Tak mu ono doskwiera, że sam postanawia wykazać desperacka aktywność. Chwyta za wiszącą, prowokującą go wciąż strzelbę, która wedle wszelkich prawideł teatralnych powinna wypalić w akcie III i oddaje strzał do wyimaginowego demona rzekomo ukrytego pod stołem.

W tej sztuce obejmującej „biegiem na przełaj” aż trzy epoki z historii Rosji, a tak naprawdę z naszej historii, dzieje się aż za dużo. Wszelako niesie podstawowy constans. Tylko zgodna z prawami natury miłość będzie trwać i nie ulegnie destrukcji. I ta nieszczęśliwa, niespełniona Zachedryńskiego, Sjejkina (Jacek Król, z popisową sceną oświadczyn), Tatiany (bardzo dziewczęca, ale i filuterna w bolszewickiej scenie Monika Domejko). I miłość do życia, która pozwala wbrew wszelkim przeciwnościom losu egzystować Czelcowowi (preześwietna rola Jerzego Rogalskiego) i jego półowicy (pyszna w drobiazgach kreacji Teresa Filarska). Sławomir Mrożek siedzący na widowni obok swej meksykańskiej żony zdawał się uśmiechać do tej prawdy i cieszyć, że ta oczywistość płynąca z piętrowo skonstruowanej sztuki, nasączonej asocjacjami do spuścizny światowego teatru, zyskuje aklamację żywioło przyjmujacych ją odbiorców. Tym bardziej, ze karkołomny zamysł prowadzenie nie starzejących się bohaterów, tych których dotknęła Miłość (z innymi, jak z Lily i Rudolfem – te role to sukces młodych aktorów Anny Zawiślak i Krzysztofa Olchawy – czas się obszedł inaczej) od epoki carskiej, poprzez stalinowską po czasy współczesne, posttotalitarne w lubelskiem spektaklu zyskuje prawdziwy sceniczny blask.

Ogramna w tym zasługa bezbłądnej reżyserii Krzysztofa Babickiego. Ten jej walor przejawia się w tym, że jest przezroczysta, że się jej nie czuje, bo Babicki jest jak najdalszy od kanonu „pan reżyser ma pomysły”, a przy tym potrafi intensyfikować wydarzenia i długa sztuka bez przerwy absorbuje zmysły widza, wciąga i zauracza. Sielankowa w momentach lirycznych muzyka Marka Kuczyńskiego wznosi się monumentalnie i tnie jak brzytwa w momentach historycznych przełomów i rytmizuje spektakl w sposób fascynujący. Ten sam widok ze scenografii Pawła Dobrzyckiego zmienia się, korodując w tym co stworzone ludzką ręką razem z upływem czasu (Matka Natura i – jak się rzekło – część bohaterów pozostają niezmienni). Barbara Wołosiuk wykazała niezwykłą dbałość w doborze szczegółów kostiumów, by były wierne duchowi kolejnych epok i są wśrod nich prawdziwe perły.

Ozdobą lubelskiej „Miłości na Krymie” jest wielka kreacja Henryka Sobiecharta w jakby stworzonej dla niego roli zgorzkniałego intelektualisty Zachedryńskiego. Ma się nieodparte wrażenie, że obchodzacy 40-lecie pracy artystycznej jubilat sięgnął do swych najwybitniejszych aktorskich wcieleń i – wybierając z nich co najlepsze – wzniósł na wyżyny dostępne tylko największym mistrzom. Jest do bólu prawdziwy. Jeśli się z nim utożsamiamy, a tak jest, to znaczy, że stworzył rolę potęgę. I to Sobiechartowi należało poświęcić tu tyle słów, chociaż wszyscy – także tu nie wymienieni – sceniczni partnerzy przyczynili się do ogromnego sukcesu „Miłości na Krymie” w Teatrze Osterwy.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: