Viola od Nowosielskiego

Życie mnie zapędziło przez ostatnie kilka tygodni do działań organizacyjnych, które – broń Boże! – nie są mą życiową pasją i specjalizacją. W tzw. międzyczasie (wstydliwie – my stare pokolenie – obwarowujemy ten rzeczownik owym dodatkiem, że jest „tak zwany”, bo w ten sposób nas uparcie uczono, że nie przystoi go używać; a tacy Niemcy mają zwischenzeit i niczym się nie przejmują), kiedy dech chwilowo dało się odzyskać, czyniłem płynące z nawyku obserwacje i uczestniczyłem w różnych wydarzeniach. Bo, jakkolwiek to brzmi, rutynowe odruchy mają swoje prawa i wypada składać należny im trybut. Powstał z tego w głowie wielki mętlik, którego opanowanie, przy próbach przebrnięcia przez materię pamięci, może chyba – co najwyżej! – liczyć na użycie określenia miszmasz. Należy zatem zapanować nad chaosem! Więc… Voilà! Akt pierwszy.

Prawdziwie żałuję, że w odpowiednim czasie, przed zamknięciem jej w ub. tygodniu, nie zająłem się wystawą Violi Głowackiej prezentowanej w ramach Młodego Forum Sztuki Galerii Białej, czyli w podziemiach CK przy Narutowicza 32. Chciałem to zrobić dla pewnej Damy, subtelnej i czujnej smakoszki sztuki, bo samo nazwanie expozycji Fryzjer, Kelnerka i inni… w niepokojący sposób budziło asocjacje z tylko ociupinę bardziej barokowym tytułem Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek. To, jak wiadomo, dzieło Petera Greenawaya, wg mnie filmowego geniusza (widzieliście jego analizę Straży nocnej Rembrandta?)  w hipersubiektywnym ustosunkowywaniu się do tradycji światowego malarstwa. I tu ciekawostka. Bebechowo krwawy obraz z 1989 nawiedzonego angielskiego reżysera w jakiś nieprawdopodobny sposób dotyka tego samego tematu, który w zdystansowanej, zgoła hieratycznej figuracji zda się być idée fixe Violi. Tematu nuuuudy!

Ponoć – nie byłem na wernisażu, zaległości odrabiałem później – zjawiskowo piękna absolwentka WA UMCS z 2009 nie ma potrzeby zarabiania na swej sztuce. Czyni to jako rozrywana przez świat pret-a-porter modelka. Malarstwo… Poszukiwanie kolejnych doznań przez spotkanie z dziełami potęg współczesnej sztuki, gdzieś w wędrówkach, choćby przez Kraków. Wadzenie się z egzystencjonalnymi pytaniami sięgającymi dogłębnej melancholii (zawsze powtarzam, uczony przez Waldemara Łysiaka, że jeszcze w XIX w. uznawano ją za chorobę psychiczną i tak należy czytać słynną grafikę Dürera o tym tytule). Utożsamienie się z obrazowaniem w sposób najdobitniejszy z możliwych, bo poprzez sposób autoportretowy, stawiając się w roli modelki do obrazów. Wszystko to dowodzi, że mamy do czynienia ze sztuką absolutnie bezinteresowną, otrzepującą się z komercyjnych zrywów, wolną i – pardon, artyści nie cierpią tego słowa – piękną.

Jednak i nie wolno nie powiedzieć o drogim, po greenawey’owskim, skojarzeniu, zaznaczonym już w tytule tej pisanej z nikczemnym poślizgiem impresji. Może późno, może na zasadzie wydobycia z trzewi dawnych tęsknot, Głowacka, dla której była to pierwsza (!) wystawa indywidualna odnosi się w swym dziele do malarstwa Jerzego Nowosielskiego. Nie wypada wątpić, że Mistrz na takie dictum przewraca się w grobie, może jednak i – po wnikliwej analizie – pogodziłby się z tym, że wspomniana wcześniej hieratyczność i ikonowe, płasko malowane i konturowane formy mogą pod kobiecym pędzlem nabrać nowych znaczeń? W Pani na plaży. W Śpiącej kelnerce (tu trochę bajecznego zapatrzenia we Franciszka Maśluszczaka i – przy bólu przedstawienia bohaterki – mocne, zmuszające ją do opuszczenia powiek erotyczne symbole banana i jajka na ledwo trzymanej tacy). W monumentalnie reprezentatywnej dla całej idei Pani w wannie czy półnagiej i wyraźnie cierpiącej hostessie – Pielęgniarce. A także zaprzeczających feministycznym zapędom artystki, nasyconych tym samym bólem i zdystansowaniem konterfektach chłopów. Naznaczonym pokurczowatością Fryzjerze damskim. Postawnym, ale może napiętnowanym impotencją Murzynie z powracającym eros-symbolem – bananem. Znudzonym do imentu Hydrauliku…

To – mam wrażenie – najważniejsza malarska wystawa ostatnich lat w dopieszczanym przez Jana Grykę (nic nie ujmując z współudziału Anny Nawrot) Młodym Forum Sztuki, zresztą dyplomantki z jego uczelnianej pracowni. Doprawdy – sypię wczorajszy (środa) popiół na głowę: mea culpa! Przepraszając, że już nie zdołacie tej przywracającej wiarę w malarstwo sztalugowe, a niepokojącej, zmuszającej do zadumy nad swym przesłaniem ekspozycji zasmakować. Ale sądzę, mam nadzieję, że Viola Głowacka wkrótce wróci na główne salony Galerii Białej. Tej piętro wyżej.

Kategorie: /

Tagi: / / /

Rok: