W cieniu Pilar

Festiwal rozpoczynał się tradycyjnie w piątek poprzedzający ostatni pełny tydzień października. Kalendarz tak się ułożył w tym roku, że dziewiąty, finałowy dzień imprezy o nazwie 42 Semana de Cine de Valladolid (Valladolidzki Tydzień Kina), ale w Hiszpanii znanej bardziej w skróconej formie Seminci, przypadł na 1 listopada. Dla swoich potrzeb zaanektowała więc również, tak jak u nas uroczyście obchodzone Święto Zmarłych. Niektórzy skłonni są sądzić, że ta wyjątkowa sytuacja (wyjątkowa, bo raz po festiwalu spędzałem owe święto w Paryżu, na ogół udawało się powrócić do grobów w kraju) spowodowała, że na radosną zazwyczaj fiestę kina padł tragiczny cień. W niedzielę, na pięć dni przed inauguracją, umarła nagle w Madrycie Pilar Miró.

Organizatorzy natychmiast zareagowali. Uroczystość otwarcia odbywała się w Teatro Lope de Vega na tle ogromnego portretu zmarłej a dyrektor Seminci, Fernando Lara, obwieścił, że tegoroczna edycja festiwalu dedykowana jest jej pamięci. Pilar uczestniczyła w przygotowaniu imprezy, bo była dyrektorem generalnym kinematografii hiszpańskiej. Cieszyła się ogromną sympatią w Valladolid nie tylko z tego powodu, że – także jako reżyser – otrzymała na 37. Semana de Cine w 1992 roku honorową nagrodę Złotego Kłosa (Espiega de Oro) za całokształt twórczości i wkład w rozwój hiszpańskiego kina. Jemu, i organizawanym tam festiwalom filmowym, oddawała całe serce, jako pupilka traktując valladolidzki. I te serce – rzadkość wśród kobiet – nie wytrzymało. Cena wielkiego zaangażowania i życia zbyt intensywnego.

Chociaż im bliżej było finału, tym bardziej zapominano o odeszłej w lepsze światy szefowej kinematografii , cień tej śmierci towarzyszył imprezie. Nie chodzi wyłącznie o nazwanie imieniem Pilar Miró jednej z najważniejszych nagród, nagrody dla najlepszego nowego (młodego) reżysera, którą zdobył Niemiec Wolfgang Becker za dotykający problemów AIDS obraz Das Leben ist eine Baustelle (Życie jest budową). Festiwal był jakby bardziej stonowany, powściągliwy, wysublimowany. Niemal żadnej szansy na laury nie posiadały filmy typowo rozrywkowe (jakich tam i tak jak na lekarstwo) czy nawet te, wywołujące śmiech poprzez łzy. Jury, w którym zasiadała m.in. nowozelandzka aktorka Kerry Fox, pamiętna bohaterka filmu Jane Campion Anioł przy moim stole, nagradzało filmy przesiąknięte eschatologicznym bólem, nurzające się w metafizycznej zawiesinie, opowiadające o ludziach dotkniętych złym fatum i o świecie pełnym zła.

Nagroda główna, Espiega de Oro’97, przypadła filmowi kanadyjskiemu The Sweet Hereafter (Słodkie przyszłe życie, przy czym trzeba pamiętać, że chodzi – nomen omen, można rzec w takim kontekście – o życie pozagrobowe) Atoma Egoyana, poniekąd ulubieńca Valladolid, bo reżysera nagrodzonego już Srebrnym Kłosem w 1994 za znaną także w naszym kraju Exotikę. Dzieło obecne to okrutna wiwisekcja małej społeczności zagubinego gdzieś pośród śniegów miasteczka, w którym doszło do katastrofy szkolnego autobusu. Laury za najlepsze zdjęcia (Paul Sarossy) i najlepszą rolę męską (Nick Nolte) przypadły amerykańskiemu filmowi Affliction (Utrapienie, bądź Nieszszczęście – oba tłumaczenia wydają sie uprawnione) w reżyserii twórcy Mishimy Dotyku, Paula Schradera. To studium człowieczka pełnego najlepszych intencji, którego chorobliwa uczciwość, ale i nadpobudliwa wrażliwość doprowadza – znowu gdzieś wśród bezkresnych śniegów, jakby te były symbolicznym nośnikiem zła – do niepojetego dramatu, trgedii o wymiarze szekspirowskim, do ojcobójstwa. Nieustającym rozrachunkiem, tym razem nie z ojcem, ale z matką, z jej przemożnym acz pokrętnym wpływem na psychikę przyszłego twórcy, giganta kina, jest kolejny film powstały według scenariusza Ingmara Bergmana. Enskilda semtal (Rozmowy poufne) , to kontynuacja Dobrych chęci Duńczyka Bille’go Augusta, z nagrodzoną w Valladolid za rolę żeńską jego żoną Pernillą August a w reżyserii tym razem Liv Ullmann, ulubionej aktorki szwedzkiego klasyka. Chociaż w obrazie tym, dodatkowo zdobywcy nagrody FIPRESCI, nie płynie krew i nikt nie ginie (przynajmniej dosłownie), znajdujemy się w etycznym piekle i to działa na nas może jeszcze bardziej dogłębnie niż wszechobecny widok śmierci.

Dodając wspominany już film niemiecki wyróżniony nagrodą Pilar Miró, niemal wyczerpaliśmy listę laureatów. Tylko Srebrny Kłos (Espiega de Plata) przypadł ex equo filmom nieco lżejszego kalibru, chociaż hiszpańskie Cosas que deje en La Habana (Rzeczy, które zostawiłem w Hawanie) Manuela Gutiereza Aragon dotyczą jednego z największych problemów naszych czasów, emigracji i to politycznej, bo chodzi o uwolnienie się z objęć totalitarnego reżimu (którego zresztą Hiszpanie, traktujący Kubę w ramach sojuszu językowego po bratersku, tak skrajnie nie postrzegają). Ale w angielskich Career Girls, zdecydowanie mniej udanym niż Sekrety i kłamstwa najnowszym filmie Mike’a Leigh, zobaczymy w retrospekcjach przywoływanych podczas spotkania po latach dwóch koleżanek, co potrafi człowiek w ramach walki z własnymi kompleksami uczynić drugiemu człowiekowi, jakim torturom psychicznym, istnemu praniu mózgu, poddać osobę pozostającą w bezpośredniej bliskości.

Suma doznań wydaje się pouczająca. Moralne zło rozsadza większość nagrodzonych filmów. Taplamy się w tragediach będących przejawem naszych czasów, towarzyszymy nieudacznikom, dziwakom, różnym, jak to mówi młodzież, pokreconym bohaterom. A przeciez jury pominęło w swym werdykcie – czasem z powodów oczywistych, bo prezentowano je poza konkursem – kilka filmów, o których w Valladolid często mówiło się więcej niż o tych z oficjalnego werdyktu. Nie chodzi niestety o Pannę Nikt, która była pierwszym od bodaj pięciu lat polskim filmem zakwalifikowanym do konkursu, bo dzieło Andrzeja Wajdy zbywano dyplomatycznym milczeniem, aczkolwiek tematycznie, opowiadając o próbach zawłaszczenia sobie drugiej osoby, bardzo było zbliżone do wspomnianych Career Girls.

Chodzi przede wszystkim o Funny Games Austriaka Michaela Haneke, obraz budzący ogromne kontrowersje już na festiwalu canneńskim. Sprowadzanie takich filmów na międzynarodowe imprezy, w ogóle oglądanie ich, ma w sobie coś z czystego masochizmu. Chociaż jest porażająco straszny, werystycznie obrzydliwy, siedzi się do jego końca, może w nadziei, że dwaj anielsko uśmiechnięci młodzieńcy, którzy bez najmniejszych powodów, dla zabawy, ukatrupiają niewinną rodzinę przybyłą na letnisko, ze może oni kogoś z trójki nieszczęśników oszczędzą. Nie oszczędzają. Przyznam, że na filmie tym zaznałem nieznanych mi wcześniej uczuć. Zaczęłem wierzyć, że jeśli dotrwam do finału tej krwawej jatki, psychodramy z piekła rodem, mnie i mojej rodziny nie spotka nigdy podobny los. Karkołomna odmiana katharsis, manowce nazwanej tak przez Edgara Morina zasady projekcji – identyfikacji działającej na linii widz – bohater filmu.

Festiwal w Valladolid to niezwykle (często aż nazbyt) ambitne przedsięwzięcie. Oprócz tzw. Sekcji Oficjalnej obejmującej oddzielnie również krótki metraż, są jeszcze pokazywane filmy w odrębnych cyklach – stałych, jak Czas historii, Punkt widzenia czy Kino hiszpańskie (miniony sezon), i – zmieniających się corocznie, jak cykle prezentujące w tym roku dorobek francuskiego reżysera Andre Techine, hiszpańskiego scenarzysty Ladislao Vajdy, kina nowozelandzkiego, kina europejskiego (zorganizowanego pod hasłem Wyzwanie rzeczywistości a we współpracy z festiwalami we Florencji i w Aix-en-Provence) i wreszcie, w ramach pokazów szkół filmowych, przegląd etiud studentów Royal College of Art. W sumie prawie 250 filmów, których nie sposób wszystkich obejrzeć w ramach rozciągnietego do 9. dni Tygodnia Kina.

A od tych obejrzanych – wiruje się w głowie. I po takiej dawce kina artystycznego, często zawiłego i pokrętnego a i, co sie rzekło, w treściach pełnego zła, najgorszych refleksji, zaczyna sie cknić za prostymi, dobrze opowiedzianymi historiami (story – się mówi teraz), z wartką akcją i sprawnymi dialogami a przede wszystkim przepełnionymi ludzkim ciepłem, nie pozbawionymi dozy humoru, przywracającymi nadzieję w człowieka. Dwa takie filmy wywiozłem pod powiekami i pod sercem z hiszpańskiego festiwalu; tak się złożyło, że oba pokazywane w Seccion Oficial, ale poza konkursem Jeden niesłusznie przepadł w Wenecji (poniekąd jak Lekcje miłości Stuhra, bo jedynie dyżurni pochlebcy podnieśli w potrzebie rangę otrzymanej przez niego nagrody FIPRESCI – coś o tym wiem, albowiem kilka razy w życiu miałem udział w jej przyznawaniu) i nosi tytuł Chinese Box (Chińskie pudełko). Jak w Pamiętniku znalezionym w Saragossie, w filmie Wayne’a Wanga tytułowe pudełko zawiera mniejsze puzderka, główna opowieść rozsnuwa się na podrzędne, jak ta o tragicznej miłośći prostytutki Jean (przepiękna Gong Li, której autograf znalazł sie kiedyś, po festiwalu berlińskim, w Kurierze). Film opowiada o końcu imperialnego Hong Kongu i gdyby nie nachalna symbolika (bohater grany przez Jeremy Ironsa jest umierający jak – w domyśle – oddawane Chinom miasto), uznałbym go za jeden z najlepszych z oglądanych w ostatnich latach. A nagrodzona w Wenecji muzyka rzuciła mnie w nieskuteczny jak dotychczas pościg za płytą z soundtrackiem z filmu.

Jeszcze większe wrażenie pozostawia wyróżniony przez jury FIPRESCI Savrseni Krug (Doskonały krąg), produkcja bośniacko-francuska w reżyserii Ademira Kanevića. Chociaż jego tłem jest absurdalna wojna domowa i zdruzgotane przez nią Sarajewo, chociaż tragiczny koniec rozrywa nam serce, ta opowieść o opuszczonym przez ewakuującą się rodzinę starszym mężczyźnie i przygarniętych przez niego pod opiekę, odnalezionych w gruzach dwóch braciach, z których jeden jest niemy, emanuje taką szlachetnością, ciepłem, serdecznością, że przywraca wiarę w ludzi, pozwala mieć nadzieję, że nawet na szczątkach cywilizacji obok śmierci i zniszczenia można spotkać humanitaryzm czystej wody. Kiedyś, po którymś festiwalu valladolidzkim przepowiadałem wielką karierę filmowi Nikity Michałkowa Spaleni słońcem i wkrótce zdobył on Oscara dla najlepszego filmu obcojęzycznego. Teraz czytam, że dzieło Kanevića otrzymało – obok m.in. obsypanego już Oscarami Angielskiego pacjenta Piątego elementu Bessona – nominację do Felixa 1997 dla najlepszego filmu europejskiego. Jeśli nie zadziałają względy komercyjne a jurorzy nie będą mieli zamkniętych oczu, wierzę, że Doskonały krąg zdobędzie ten laur. Życzę mu tego. Chociaż i on niósł cień, który się rzucił na festiwal po śmierci Pilar Miró, takie filmy decydują o ocenie całej imprezy. 42. odsłonę Semana Internacional de Cine de Valladolid będę wspominał i ze wzruszeniem i z ochotą.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: