W poszukiwaniu guru

Chociaż Piotr du Chateau to Kurierowi wypomniał (bodaj pozytywnie), Mariusz Lubomski ze swym najnowszym recitalem nie ma żadnej szansy znależć się za miesiąc w pierwszej dziesiątce najważniejszych importowanych do Lublina wydarzeń artystcznych naszego dorocznego rankingu, co mu się zasłużenie przydarzyło w roku ubiegłym. Przynajmniej ja, nie będę na niego głosował. Co rzekłszy, spróbuję sie wytłumaczyć.

Lubomski zauroczył nas na Piwnicznych Spotkaniach z Piosenką przed nispełna dwunastoma miesiącami swą niezwyczajną odrębnością. Na tle innych uczestników Spotkań, jawił się jak natchniony odświeżacz konwencji wpuszczający, trochę za sprawą Toma Weitsa, uzdrawiające powietrze w powoli tęchnące zakamarki wykonawstwa tzw. poezji śpiewanej. Pewna nieporadność sceniczna, misiowatość i brak koordynacji ruchowej, przydawała jego występowi dystansu, jakby wszystko co robi ujmował w cudzysłów i sam nie dowierzał w swoje możliwości. To co było tak naturalne i poniekąd odkrywcze, przy zmianie repertuaru zadziałało przeciwko niemu.

Recital aktualny nosił tytuł Lubomski Conte’m i jak nazwa wskazuje opierał sie na twórczości włoskiego barda Paolo Conte. Słuchając kolejnych piosenek zaadaptowanych na potrzeby Mariusza coraz częściej nie mogłem opędzić się od myśli, że sięgnięcie po ten repertuar wynika z gwałtownej potrzeby znalezienia przez śpiewających poezję, w tym przez Lubomskiego (ale nie tylko, bo Contego „odkrył” wcześniej dla Rampy Andrzej Strzelecki), nowego guru. Uwolniło się oto miejsce po, do cna wyeksploatowanych, Wysockim, Okudżawie, Brelu, Brasensie czy – poniekąd – Weitsie, estrada próżni nie znosi, zatem trzeba wywindować na szczyty nowego, rzecz jasna „kultowego” twórcę. Zabieg tyleż kuszący co ryzykowny. Transplantacja, która – co medyk Piotr wie najlepiej – może natrafić na barierę immunologiczną. Dokładnie to przydarzyło się Lubomskiemu i nie dajmy się zwieść opowieściom, że mieszkający obecnie w Pryżu artysta jego interpretacje zaakceptował. Conte nie zna polskiego i nie domyśla się nawet jakiej masakry dokonano w jego tekstach polskim tłumaczeniem.

Doprawdy nie wierzę, żeby Włoch znał powaby rymu częstochowskiego tak często słyszanego z estrady w Kawiarni Artystycznej HADES w minioną niedzielę i żeby tak nadużywał słów-wytrychów, którymi najeżone były piosenki po translatorskiej obróbce jednego z muzyków towarzyszących Lubomskiemu (co zresztą powinien czynić zawsze i tylko). Inny feler zawarty jest w samej materii twórczości Contego, artysty, jak z tego wynika, mocno przereklamowanego. Słyszę kolejną już zapowiedź, że za chwilę zabrzmi bardzo dziwna piosenka a dolatują komunały w rodzaju pytań: Gdzie jest ta droga i gdzie jej kres? czy deklaracji, że o tobie myślę raczej mgliście. Liryka bez uroku czy jakiegoś dystansu, ot, letni tekst do piosenki z kategorii muzyka środka. Albo polski wykonawca pogubił wszystko co w tych, ponoć poetyckich tekstach najlepsze. Nie jest wykluczone,że Conte musi znaleźć swego Barańczaka lub przynajmniej – jak Brel – swego Młynarskiego, no i jeszcze swego interpretatora (Frączewski? a może Wasik lub Kasprzycki?), bo Mariusz Lubomski jest z całkiej innej bajki i songi odarte z drapieżności tak doń przystają, jak do mnie jazda figurowa na łyżwach.

Gdyby nie wśmienita kapela za plecami wykonawcy i gdyby nie dwie stare piosenki Lubomskiego przypomniane w finale, a także minirecital Marka Andrzejewskiego (coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Jak listy, to najpiękniejsza z lirycznych piosenek Marka), uznałbym, że miał miejsce najgorszy z osiemnastu wieczorów Piwnicznych Spotkań z Piosenką. Nawet nawiązujący z przekąsem do stałego uniformu Mariusza L. dowcip Piotra, że przeprasza, iż nie ma przykrótkiej marynarki, uleciał gdzieś w pustkę. Nikt „aluzju nie poniał”.

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: