Wisienka na torcie

Impresja. Finałowa. Po to, żeby spiąć dwa, oddalone dziewięcioma dniami wydarzeń graniczne brzegi 16. Festiwalu Konfrontacje Teatralne. A potem ewentualnie powracać do wypełnianego licznymi przedstawieniami „wnętrza” tej rzeki porywistej, flankowanej ich, brzegów, wymarzoną różnorodnością. Na jednym sadowił się odnotowany już Mądzik z Portugalczykami. Sceniczny skraj drugi, festiwalowy akcent końcowy, opanowały Babuszki z moskiewskiego Teatru Praktika, w reżyserii Swietłany Ziemlakowej.

Opanowały… Lepiej od razu rzec, że obezwładniły urokiem teatralnej kreacji, tyleż – właśnie! – paraliżującej odbiorcę, co katapultującej go w najwyższe regiony z krynicznych snów Melpomeny o sztuce scenicznej poruszającej wszystkie nuty wrażliwości oraz jego marzeń o świetlistej stronie platońskiego, pokornie przyjmowanego poprzez fabułę teatru mundi.

Pomysł na spektakl wydawał się karkołomny i zgoła ateatralny już samym socjologicznym czy też etnograficznym podłożem. Książka o rosyjskiej wsi w opowieściach jej mieszkańców, w tym przypadku tytułowych stareńkich babuszek z bezgranicznego syberyjskiego terytorium, to raczej lektura dla maniaków tematu, a nie żywa materia teatru. Niezbyt trudno było sobie wyobrazić rodzimego badacza eksplorującego podobne wspomnienia w czasie spotkania z jakimś zespołem śpiewaczym z Lubelszczyzny (jesteśmy w tej kategorii folkloru polskiego potęgą!) podczas kazimierskiego Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych. Historie wysnute przez starsze panie z Koła Gospodyń Wiejskich spod Markuszowa, Frampola czy Urzędowa posiadałyby zapewne podobne treściowe rodzynki jak te z Syberii. Może zdarzyłoby się, że – od czasu do czasu, a jestem tego pewien znając cudownych artystów z kazimierskiego festiwalu – popadalibyśmy w szczery śmiech lub w wyciskające łzy wzruszenia. Jednak jakoś wątpię, że znalazłby się reżyser na miarę maestry Ziemlakowej, który poradziłby sobie z naszą ludową materią tak, żeby przedsięwzięcie sięgało szczytów iluminacji teatralnej.

W czym rzecz? Co jakiś czas, w różnych kontekstach przywołuję słowa śp. Ignacego Wachowiaka, genialnego choreografa i do śmierci przed 15 laty szefa zespołu Kaniorowców, że folklor w Europie zaczyna się na wschód od Odry. Biorąc pod uwagę różnorodność barw i stylów ludowych suit kraju nad Wisłą, wszystko się zgadza! Na łeb bijemy nudę folklorów zachodnioeuropejskich! Wszelako, w błyskotliwym bon mocie Igi nigdy nie zostało uwzględnione, że zupełnie inna folklorystyczna kraina rozpościera trochę bardziej na wschód – za Bugiem. Jesteśmy wobec niej w swym śpiewie ubogimi słowiańskimi krewnymi. Wszędzie, gdzie się nie rozejrzeć, od Podlasia, Chełma, Biłgoraja i naszych krzczonowskich zrywów, zwanych folklorem Lubelszczyzny, po Wielkopolskę; od Kaszub, przez Kurpie, Łowicz, Opoczno, Kraków w dwóch odmianach, Rzeszów i Cieszyn, w śpiewie obowiązuje jeden głos, a wyłącznie u górali z Podhala uprawniona jest dwugłosowość. Pieśni z Białorusi, Ukrainy, Gruzji, Rosji, aż gdzieś po azjatyckie przestrzenie śpiewu gardłowego operują tak fascynującym nas wielogłosem, wobec którego – w liczeniu ich – padają największe autorytety, jak (pisałem o tym niedawno przy okazji Festiwalu Najstarsze Pieśni Europy, jakże znowu się zbliżającego się do Konfrontacji!) chociażby Monika Mamińska czy Jan Bernad, twórcy Fundacji Muzyka Kresów i animatorzy rzeczonego superwydarzenia.

Na tym polega geniusz przekazu zawartego w Babuszkach. I wcale nie chodzi o to, że sześć ubranych w walonki (z jednym bogatym wyjątkiem w „normalnych” kozaczkach) i opatulanych po czubek nosa starych narratorek, w które wcielają się – jak się okaże po zdjęciu strojów – młode artystki, potrafi wprost cu-dow-nie wieść te radosne, nasycone naturalnym humorem, ale i duszoszczipatielne pieśni. Esencja sukcesu i naszego porażenia, zawarta jest w tym, że ich opowieści osiągają wymiar najszlachetniejszej polifonii. Tej z ich śpiewu, ale i – przez nieprawdopodobne połączenie sfery muzycznej z werbalną -najgłębszych pokładów duszy, objawiających się w tym, co nam mówią!

Kobiety, pod batutą pytań czujnego i dyskretnego wywiadowcy – ankietera, otwierają serca. Nie sposób tego nie czuć. Przekrzykują się i przegadują. Walczą o swoje solo i – w miarę wyczuwanej potrzeby – oddają głos kumie. Wsłuchują się w historie sąsiadki i szukają równie mocnych wejść z wysokiego C. Kuksają się, dopingują, nakręcają wir śpiewno-tanecznego kręgu i kontrapunktują zakusy koleżanek próbujących szarżować i wpaść w emfazę. A ogłupiały rozsądek widza poszukuje odpowiedzi, jak to możliwe, żeby gdzieś ze ¾ tekstu sztuki opartej na takiej statycznej konwencji (ta szóstka tkwi wciąż na środku sceny!) potrafiło wgnieść go w fotel, zawładnąć jego percepcją i odległymi od klamer zimnego intelektu emocjami? A kiedy pod koniec spektaklu przychodzi wyciszenie, indywidualizacja babuszkowych opowieści, wspinających się – poprzez dopiero wtedy uruchomione wizualizacje – poza granice prostego ludzkiego żalu wobec losu strasznego… Kiedy zabrzmi radziecka pieśń Na górze kołchoz stał, wcale nie – możemy pomyśleć, że to straszne! – dławiąca pięknego sześciogłosu… Wtedy dopiero pojmujemy, jaką prawdę o swym kraju, o jego XX-wiecznej historii przekazał nam wspaniały teatr z Moskwy.

Pokorne spasiba. I polskie dziękuję!

To była smakowita wisienka na torcie, jakim – przy całych uwagach wobec zakalcowatych fragmentów – okazała się 16. odsłona Konfrontacji Teatralnych!

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: