Wrażliwość tańca

Doprawdy żal, że już za nami zakończone w nocy z niedzieli na poniedzialek XI Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca. Festiwal nie tylko sprostał oczekiwniom wychowanej na nim publiczności, ale i wysforował się na czoło wielodniowych teatralnyh mitingów organizowanych w Lublinie.

Wiadomo jak trudno jest wykreować festiwal następny po jubileuszowym. Skoro rok wcześniej, przy dziesiątej edycji Spotkań nastąpiła totalne mobilizacja, zgromadzono środki na sprowadzenie zespołów ze wszystkich kontynentów, dokonwaszy ich starannej selekcji, pokazywano spektakle także – i to codziennie! – w największej lubelskiej sali widowiskowej w Centrum Kongresowym AR, zaproszono gwiazdy poprzednich odsłon festiwalu, to istniała groźba, że odsłona jedenasta wypadnie bladziutko. Nic z tych rzeczy!

Organizatorzy, czyli garstka ludzi z działającego przy Centrum Kultury Lubelskiego Teatru Tańca, poradzili sobie z tą groźbą w sposób tyleż prosty co genialny. Nie zapraszali kosztownych, wieloosobowych widowisk w stylu przywożonych przez lata z Bytomia przez Śląski Teatr Tańca Jacka Łumińskiego. Największą, nieporównywalną do innych produkcji obsadę dziewięciu tancerek miał miejscowy spektakl „Clear/n” Grupy Tańca Współczesnego Politechniki Lubelskiej w choreografii do cna zaangażowanej w organizację (i grajacej w spektaklu LTT) Anny Żak, zresztą rzecz prześwietna, jedna z ozdób tegorocznego programu. Postawili natomiast animatorzy Spotkań na to co stanowi sól teatru tańca, marzenie wszystkich tancerzy – spektakle solowe i to pomieszczone we wszystkich czterech odmianach prezentacji zawartych w tegorocznym festiwalu – „Spektakle zagraniczne” (pokazy ze Szwajcarii i Norwewgii, plus I część spektaklu z Turcji), „Teatry polskie” (jeden z dwóch spektakli Atelier Polskiego Teatru Tańca z Poznania) a przede wszystkim „Polscy artyści tworzący za granicą” (trzy pokazy) i – już deklaratywnie, jako nowość – „Solo Projekt” (także trzy). Jak łatwo policzyć, obejrzeliśmy zatem 9 solówek i jeszcze pół, a więc stanowiły blisko połowę z 21 festiwalowych prezentacji.

Drugi pomysł okazał się jeszcze lepszy a na dodatek zaświadcza, że ekipa stworzona przez twórcę festiwalu Hannę Strzemiecką, a dziś pracująca samodzielnie, w przeciwieństwie do organizatorów innych naszych festiwali wciąż poszukuje twórczych innowacji programowych. Był nią gest wykonany wobec terytoriów jeszcze przez ten festiwal niezbadanych a przecież w dziedzinie teatru tańca nie pozostających jakąś białą plamą. Chodzi o teatry z Europy połudnowo-wschodniej, bałkańskie i turecki. Ogromne dyskusje wzbudził nieco przegadany, ale przecież fantastycznie wytańczony w partich solowych i zbiorowych, momentami wręcz porywający spektakl „Język ścian” z Serbskiego Teatru Narodowego, ale produkcja międzynarodowa (dobry przykład światowego trendu), bo koncept i choreografia to dzieło Guya Weizmana z Izraela i Roniego Havera z Holandii. Zachwycała też druga, rozpisana na pięć tancerek część „Phronemophobii” z Rem Dance/ Tugce Tuna Project Company z Turcji. Już te dwa przykłady świadczą, że warto było poszperać w nieznanym i poeksperymentować. A przecież nie można pozostać zupelnie obojętnym wobec propozycji dwóch spektakli rumuńskich – „Solo on line” Teatru Narodowego Luciana Blaga i „James” Narodowego Centrum Tańca. I tylko goście z chorwackiego Sodeberga więcej obiecali w świetnym tytule „Victoria Beckham ma migrenę” niż pokazali na scenie, ale przypadki artystycznych katastrof dopadają nie takie festiwale jak nasz i cieszmy się, że są pojedyncze.

Dużo ważniejsze, że pojawiają się spektakle ocierające się o arcydzieła. Jeszcze jedną przewagą ekipy organizującej MSTT jest to, że tworzą ją doświadczeni tancerze, którzy potrafią dodatkowo na festiwal przygotować tak kapitalny w powszechnej opinii spektakl jak firmowane przez ich Lubelski Teatr Tańca „48/4” w choreografii niestrudzonego (ileż ten czlowiek miał na głowie w czasie festiwalu!) i utrzymujacego najwyższą artystyczną formę Ryszarda Kalinowskiego. Ci ludzie wiedzą, co dobre w światowym tańcu i potrafią ustrzelić taką perełkę jak „Co(te)lette” w choregrafii Ann Van Den Broek z niezawodnej pod tym wzgledem Holandii. Te największe wydarzenie festiwalu powinny obowiązkowo ogladać rodzime, wojujące feministki, bo więcej mówi bolesnych prawd o kobiecie i jej sprowdzonym do roli przedmiotu ciele niż ich deklaracje. Spektakl z trzema obnażającymi się i wykonującymi seksualne rytuały, ogarnięte orgiastycznym pożądaniem tancerkami jest prawdziwy do bólu, brutalny i porażający, niepokojący i bulwersujący a przy tym piękny i zadziwiająco aseksulany. Prawdziwe przeżycie! Entuzjazmem przyjącia mogły z nim konkurować jedynie zamykajace festiwal „Cztery róże dla Lucienne” pokazane przez warszawski mufmi teatr tańca, ale tak jak jednych zachwycał surrealną materią i dekadencka atmosferą, tak innych doprowadzał do białej gorączki jako konfekcyjna w formie reklamówka pewnej czekalady.

I tu dochodzimy do jeszcze jednej, trudej do pominięcia, a może i największej wartości Międzynarodowych Spotkań Teatrów Tańca. Przez dekadę zdołały one nie tylko wykształcić na towarzyszących im warsztatach znakomitych artystów zajmujących się tą wciąż niełatwą w odbiorze, enigmatyczną częstokroć, pozbawioną wyraźnych kryteriow oceny odmianą sztuki, ale i wychować (tak, wychować!) swoją publiczność. Na tym festiwalu nie ma już – co wciąż zdarza się starszym o rok „Konfrontacjom Teatralnym” – spektakli, na ktorych sala świeci pustką. Lubelscy – fakt, że nie tylko – odbiorcy teatru tańca, jego admiratorzy wyczuwający, widzący w nim nową odmianę wrażliwości pasującej do dzisiejszych czasów, chłoną ten teatr waląc na spektakle drzwiami i oknami. Kapitalną robotę – o czym warto wspomnieć – wykonała przy tym ekipa Grzegorza Rzepeckiego z Centrum Kultury. To oni odważyli sie wyprowadzić teatr tańca do masowego widza w plener, do muszli Ogrodu Saskiego. Tam zarazili się tą sztuką nawet przypadkowi odbiorcy, odkryli ją i obecnie idą na spektakle w CK czy do Art Studio w Chatce Żaka, jak nazwno nową, bardzo dobrze się sprawdzającą przestrzeń teatralną w dawnym 5.Elemencie, czy jak kto woli w jeszcze dawniejszej stołówce UMCS.

Z połączenia wszystkich tych walorów – świetnej, pozbawionej konfrontacyjnych wpadek organizacji, wysokiego poziomu produkcji własnych LTT i GTWPL, doskonałego zorientowania w światowym teatrze tańca, odwagi innowacyjnej i przmyślanej do końca propozycji programowej oraz ukształtowanej już, łaknącej teatru tańca jak kania dzdżu publiczności objawia się nam festiwal z najwyższej półki, taki, ktorego inni – w tym koledzy z CK od pozostałych festiwali – mogą nam pozazdrościć. Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca w swoje drugie dziesięciolecie wkroczyły w sposób wspaniały. Jest pewne, że może być już tylko jeszcze lepiej.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / / /

Rok: