Wszystko w styczniu

A w zasadzie także w lutym. Bowiem, jak zostało to już na blogu poniżej zaznaczone, na firmowaną przez Lubelskie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych, otwartą 22 stycznia w Galerii Lipowa 13 wystawę Sławomira Marco doskonale świadczącym o poczuciu humoru tego artysty, kpiącym z dzisiejszych zapędów rodzimych twórców tytule WSZYSTKO; collages und filmos, można się jeszcze wybrać na zaplecze Plazy do 9. dnia nadchodzacego miesiąca. Pisząc Marcową aktywność, wywinąłem się z powinności recenzenckich, ale i poniekąd zapowiedziałem powrót na ekspozycję wpędzającą mnie w uczucia mieszane (śp. Krzysztof Teodor Toeplitz nauczył mnie wieki temu najlepszej definicji tego stanu umysłu: że objawia się wtedy, kiedy twoja teściowa twoim samochodem spadnie z mostu do rzeki). Oto skutek dotrzymywania słowa.

Wchodzę na wystawy sztuki gnany tęsknotą za zachwytem, przeżyciami, które mnie wstrząsną bądź wprowadzą w błogi stan zadowolenia, że dopieszczają mą duszę. Najlepiej, jeśli czynię to jako tabula rasa. Jak ten szeregowy odbiorca, który nie był na wernisażu i nie słuchał mądrych objaśnień kuratora ekspozycji czy samego artysty. Lub jak ten – z nim się szczególnie utożsamiam, a nawet mogę powiedzieć, że o mnie tu chodzi, – który takiego wywodu nie potrafi zrozumieć. Nie jest w stanie bezboleśnie strawić i przejąć się tym, że

próbą odpowiedzi na sytuację, która stanęła u podstaw decyzji Sławomira Marca o podjęciu z nią twórczego dyskursu, są współczesne teorie obrazu. Nie jest, skoro brzmi to tak:

Przedstawienie negatywne i antyprzedstawienie estetyki wzniosłości, czy dzisiejsze ich rozwinięcia, jak na przykład w idei „obrazu/rozdarcia” Didi – Hubermana, Agambena totalności „Pathosformelu”, ale też Eco „idiolektu”. Sztuka ostatniego stulecia to nade wszystko poszukiwanie negatywności (w sensie Marquardta), myślenia, które myśli przeciw sobie (dialektyka negatywna Adorna), czy wręcz idiomatyczności (Lyotard). Dodać do tego należy nie tylko estetyczną i symboliczną fascynację negatywnością (szokiem, obsceną), czyli odkrycie pozytywności tego, co negatywne, ale również wielokroć dekretowaną dialektyczną negatywność tego, co pozytywne. Czy w ogóle możliwy dziś jest obraz, czy pozostało już tylko nieustanne zaprzeczanie jego sensu, bądź współczesny ikonoklazm, według Baudrillarda tworzony właśnie natłokiem obrazów, w których nie ma już nic do zobaczenia?

Ja tych panów, z dwoma małymi wyjątkami, nie znam. Wkraczam na wystawę nie obarczony ich zmartwieniami, (które – wierzę w to, bo Marzec to także wielki teoretyk, krytyk i filozof sztuki – mają prawo być bólem jej autora). Zresztą… Może się wszak zdarzyć, że kiedyś w lutym katalogów już w Zachęcie lubelskiej zabraknie i kolejni zwiedzający będą jeszcze bardziej „tablicami niezapisanymi” niż kreślący te słowa. Jakoś najbardziej zapadło mi w szare komórki ostatnie z cytowanych zdań – o współczesnym ikonoklazmie. Zapewne, dlatego, że spacerując po zachętowych wnętrzach, szybko się zdążymy zorientować, że collages to jakieś nasycone niemożnością dialog (grecka nazwę obrazoburstwa tłumaczy się przecież Kłótnia o Obrazy). Dzieje się tak nawet bez kolejnego pensum katalogowej wiedzy. Tak bardzo, że długo się nie zauważa intencji naszego artysty. Ot, na ścianach, w dziwnym, niejednostajnym rytmie wiszą długaśne, wąskie pasy (tektury?) z drobiazgiem zarysowych obrazowań czy tylko zaznaczeń tła złotogłowego czy srebrzystego. Chodzę sobie przy nich, odkrywam jakieś smaczki z Rublowa czy asocjacje z… Giottem. Cieszą mnie te ścieżki skojarzeniowe i dopiero z czasem dostrzegam, że to jakieś zamknięcia, ze oddalone pasy „rymują” się z sobą, że swymi walorami się dopełniają i wcale nie są pokrewne z paskami galeryjnie położonymi bliżej. Tak! To są ramy. Ramy pozbawione tego, co obramowują.

Nie mogę rżnąć tu głupa. Wiem o twórczości Sławka Marca trochę więcej niż ów przypadkowy widz, z którym chciałbym się utożsamiać. Skoro napisałem poniżej o pokrewnej warszawskiej wystawie Marca z grudnia pt Wokół ikony; czyli smok o złotym zębie. , wiedziałem co nieco, na co mogę być przygotowany. Odpowiedni fragment z katalogu wszystko wyjaśnia: obraz centralny uzupełniany dookoła małymi scenkami. I właśnie ta wizualna struktura stanowi inspirację dla prezentowanych w Galerii Plaza collage. Nieobecny jest w nich obraz właściwy. Pozostał jego zarys zakreślony ołówkiem bezpośrednio na ścianie, oraz otaczające go po bokach ramy. Ich monotonny pion, powtarzalność i schematyczność ocierają się o ornamentalność. Ale ornamentalność „odchyloną” i przetworzoną. Inaczej mówiąc: rama jako prefiguracja niemożliwego lub niedokonanego obrazu. Bowiem coś może nie mieć istnienia, lecz może mieć znaczenie.

Uff! I znowu myślę, że coś jest ponad przyswajalność mego mózgu. I znowu martwię się, że krytyk, którego cenię za niezależność poglądów, nie jest w stanie oderwać się od słownej konwencji narzuconej przez teoretyka Marca. W recenzji aż skrzy się od słóterminów i zbitek, które – z wyjątkiem gdy swoje teksty zamieszczał tam sam Sławek – trudno na łamach tej gazety na co dzień spotkać, różnych cacuszek typu: generalnie teoretyczny namysł nad sztuką,; sztuka sama ma w sobie składnik mentalny i intencjonalny; formy i sensy są kontekstualne; konstytuowane tak, jakby chciały wszystko zdominować, etc., itd.

Ale i gdzieś jakoś rozumiem taką recenzencką postawę, wadzenie się krytyka z krytykiem. Dlatego w poprzedniej odłonie blogowej, poświęconej najwybitniejszemu dziś artyście zadomowionemu w Lublinie, przyznawałem się, że mam pewien wcale nie tak mały problem z jego twórczością. Dodawałem, że uwielbiam Sławka obrazy i podobnie porażającą formę grafik (nota bene, to występujący w innej roli cytowany recenzent zaprosił – i chwała mu za to! – Marca na inspirowaną Schulzem świetną wystawę w Drohobyczu a grafiki SM stały się majem’2010 jej perłami). Kilka dni temu pozwoliłem sobie dodać, że tym, co widzę w lubelskiej Zachęcie trudno mi się – może oprócz filmów – porachować.

Oprócz filmów… Miało być ich – jak usłyszałem na wernisażu – cztery. Szkoda, że ostały się jeno dwa, ale dobre i to. Filmy (pardon – hi! hi! – filmos) z natury bronią się przed nadprodukcją objaśniających słów i działają bezpośrednio na zmysły. Może to i ich pewne, a jednym wypadku ewidentne społeczne zacięcie sprawia, że trafiają w uczucia, potrząsają (pisałem na wstępie, że marzę o tym wkraczając na wystawę) i zniewalają. Nawet jak filmowi

WSZYSTKO, który tak naprawdę jest jedynym ewidentnym ucieleśnieniem tytułu wystawy (tytułu powracającego od lat w wielu innych ekspozycjach SM) i nawiązaniem do pierwszych słów z katalogu: W moim przekonaniu tematem sztuki powinno być… wszystko, towarzyszy taki komentarz. Po ikonoklazmowej – ano, wlaśnie! – dzisiejszej galopadzie bezsensownie multiplikowanych, nakładanych aż poza granice bezsensu obrazów, czytamy – tu ja zacytuję, a kolega może mi się odwdzięczyć maksymą, że przygadał kocioł garnkowi – że:

To najbardziej idiomatyczne i paradoksalne słowo z naszych słowników;to wszystko i nic razem wzięte, to przeszłość i przyszłość zawarte w jakimś nieobecnym teraz. Czy „wszystko” jest doskonałym zbiorem, czy rodzajem absolutnej harmonii? Uniemożliwia wszelki sens, i wszelką jednostkowość, ale wszak jednocześnie daje przeczucie pełni. Czy „wszystko” to anomalia pojęciowa, czy właśnie podstawowe wezwanie? Logika, mądrość, subtelność to za mało by mówić o „wszystko”– trzeba i natchnienia i stuporu, fantazmatu i ascezy, paradoksu i przypadkowości. „Wszystko” tłumaczone jest tylko przez wszystko?

Drugi z filmów nosi tytuł 3 minuty. Kiedy już przez owe 180 sekund naoglądamy się przewalających morskich fal o wcale nie czystej, tylko o naturalnym w przybojach piaszczystym zmąceniu, którym towarzyszy dyskretna, ledwo słyszalna muzyka, następuje jej forte i objawia się reprodukowany powyżej napis o nośności ironicznego, kpiarskiego memento dla Człowieka. Może Sławomir Marzec nigdy nie chciał być autorem protest songów, ale tak mu wyszło i za ten w pełni artystyczny gest go kocham i cenię.

Tyle. Czy rozumiesz teraz Sławku, jak trudno wadzić się z Twą sztuka?

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: