Wyliczanie wsteczne

Było obiecane? Oto stanie się! Po prezentacji subiektywnej listy rankingowej najlepszych spektakli  XV Festiwalu Konfrontacje Teatralne w Lublinie, czas na te, no…, odrobinę gorsze. Ponieważ poniżej na blogu wszystko odbywało się prezentacją wg miejsc nr 1,2 i 3, powtórzenie takiej numeracji mogłoby u odbiorców jedynie wprowadzić mętlik. Dlatego proponuję wyliczanie wsteczne, chociaż obejmuje zaledwie (?) trzy z dziewięciu festiwalowo zaimportowanych do Lublina spektakli. Zatem, odbędzie w tym stopniowaniu pejoratywów miarowe łagodzenie:

9. Chekhov Lizardbrain amerykańskiej Pig Iron Theatre Company. Kto jeszcze tworzy dziś takie spektakle? Naznaczony wątpliwych lotów psychologizmem i ubrane w formę, która z założenia miała rozluźniać układ scena-widownia, a mogła doprowadzić odbiorcę do skraju rozpaczy. Groteska? Może przez kilka początkowych chwil cyrkowych odwołań (brzuchomówca, akrobaci w białych kalesonach, muszkach i bindach na wąsy – w cylindrach, a nie, jak uparcie tłumaczono, kapeluszach). Potem Czechow musiał zacząć się przewracać grobie, bo karykatura sięgnęła szczytów pretensjonalności. Gdzież ten teatr, który kilka lat temu na Konfrontacjach w opuszczonych pomieszczeniach Akademii bawił wszystkich i frapował? (Że ja wtedy „zagrałem” w spektaklu, to odrębna kwestyja)

8. Hamlet jekaterinburgskiego Teatru Nikołaja Kolady. Tak przemądrzale i drwiąco poszarżował w kicz, że kiczem się stał. Nic nie zapowiadało w tym przedstawieniu urody pokazanego dwa dni później, korzystającego pozornie z tej samej poetyki, zaczarowanego Wiśniowego sadu .Zdradzę komentarz kolegi krytyka: – Tylko kolejka do szatni w przerwie spektaklu sprawiła, że i ja nie uciekłem z teatru.

7. Paranoicy i Pszczelarze poznańskiego Teatru Ósmego Dnia. Potęga i legenda naszego teatralnego offu zapętliła, się wykonała rondo a nawet kilka i uparcie zjada ogon swej chwały. Nic nie pomaga dystansowanie się aktorów do prezentowanych przezeń postaci. Paradoksalnie, w jego upartej publicystycznej pasji, którą miłośnikowi Melpomeny nieskalanej trudno znieść, więcej prawdy czuć w wyciszeniu z okolic uli, niż w pozbawionej młodzieńczego bigla, raczej nakręcanej wykoncypowaniem niż wściekłością karykaturze paranoicznych medialnych metod manipulacji i ogłupiania. Anglicy o tv już pół wieku temu mówili: latarnia idiotów. Niestety, w Ósemkach zaświeciła mocniej niż skierowane na nią reflektory.

Rachunek jest prosty: pomiedzy numerami 1, 2 i 3 ze szczytu konfrontacyjnego rankingu oraz 7, 8 i 9 z jego ariergardy, mieszczą się jeszcze trzy przywiezione na XV Konfrontacje Teatralne spektakle. Do nieobecności na przedstawieniu CDiR w Moskwie przyznałem się wczoraj, aczkolwiek wciąż żałuję tej chwili obawy, że – doświadczony wszak w festiwalowych bojach – mogę nie zdążyć na następne. Pozostają dwa: opromieniona Nike dla Tadeusza Słobodzianka Umarła klasa stołecznego Laboratorium Dramatu Remis trwa tylko chwilę Rosyjskiego Akademickiego Teatru RAMT. Z obydwoma mam ten sam problem i to przy całym uznaniu dla podejmowania druzgoczącej racjonalne mózgi tematyki. Chodzi o metodę, o zastosowaną formę. Nie cierpię w teatrze jak mi się mówi: – A wtedy zrobiliśmy to i to… I mi się to – naturalne, że przy takiej konwencji już w sposób ułomny – pokazuje na scenie. Wymagam i oczekuję czegoś innego. Wolę Melpomenę uruchamiającą pokłady wyobraźni. Wolę jak te czyny widzę i nikt mi nie podpowiada, co znaczą. A jak ktoś powie, że przy temacie Holocaustu jesteśmy skazani na taką poetykę, to spytam, odwołując się do tak bliskiej dziś teatrowi dziedziny, jaki producent filmowy zgodziłby się na tą nagle odgrzebaną staromodną konwencję prowadzenia akcji, bliską teatrowi rapsodycznemu (żywota dokonał akurat u nas, w Teatrze Akademickim KUL pod konie lat 60. tamtego wieku, a na tych ruinach powstała zaraz jakże inna Scena Plastyczna Leszka Mądzika). I coś jeszcze. Chociaż polski spektakl dotyka tragedii totalnej, wielonarodowej, o złowieszczym spętaniu przyczyn i skutków (ale i powierzchownej, przeważnie ciosanej bez subtelności charakterystyce postaci), rosyjski dramat na „prostym” styku Dobro-Zło („tylko” Żydzi z wileńskiego getta i oprawca Niemiec) zda się być dramaturgicznie ciekawszy, a bez wątpienia z dużo lepszymi (bo tam jest co grać!) kreacjami aktorskimi.

Zostaje jeszcze nam porachowanie się – a zauważyłem dwa dni po festiwalu, że nikt zbytnio się w mediach do tego nie kwapi – ze stroną organizacyjna festiwalu. Jest o czym mówić. Wreszcie po latach – cieplej. Tak więc, do następnego powrotu do szalonego, nasyconego wrażeniami tygodnia jubileuszowych Konfrontacji Teatralnych. Oj, zapomniałem: w Lublinie!

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: