Wyślizgana kolumna

Andrzej Molik

Z tego co się orientuję po dłuższej nieobecności w Lublinie, rozkoszna przepychanka pomiędzy zarządem miasta i Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków w sprawie kolumny św. Michała trwa. Konserwator twierdzi, że 12-metrowy totem z brązu zniekształci i oszpeci wpisany do rejestru zabytków plac Po Farze. Władze miasta stoją przy swoim i zaskarżyły decyzję do ministra kultury, a i twierdzą, że w razie czego spór rozstrzygać będzie Naczelny Sąd Administracyjny. Chyba czas już najwyższy, żeby do sprawy wtrącić swoje trzy grosze.

Oświadczam zatem publicznie, że jeśli w jakimś stopniu mam opory przed zrealizowaniem wizji Tadeusza Mysłowskiego, znakomitego plastyka zamieszkałego w USA, a tak mocno związanego z Lublinem chociażby przez instalację w jednym z baraków na Majdanku, to te opory nie mają podłoża artystycznego. Razi mnie jedynie polityczna otoczka całej afery (no, aferki). Podobnie jak to było z pomnikiem Piłsudskiego na Placu Litewskim, i w tym przypadku nasi włodarze miasta najwyraźniej pragną przed odejściem z magistratu (a wisi to w powietrzu) pozostawić po sobie trwała pamiątkę. Nie udało im się wprowadzić w życie tak efektownej koncepcji jak deptak, za który lublinianie zawsze będą wdzięczni ekipie Pawła Bryłowskiego, więc na gwałt poszukiwały pomysłu, który byłby utożsamiany z prezydenturą Andrzeja Pruszkowskiego (i wtórującego mu w tych manewrach Zbigniewa Wojciechowskiego) oraz aktualnym zarządem miasta.

Takie jest według mnie podłoże niespotykanego uporu prezydenta i urzędników stających u jego boku w roli orędowników kolumny, bo doprawdy nie sądzę, że wynika on z nagłego przypływu wielkiej miłości do sztuki współczesnej. Natomiast ci, którzy bronią się przed wprowadzeniem tejże w zabytkową strukturę Starego Miasta w imie ochrony jej tkanki, swą zaciekłością i ortodoksyjnym podejściem mogą mnie co najwyżej rozśmieszyć. Jeśli wypowiadają się spece od konserwacji i inni, chociażby z Instytutu Historii Sztuki KUL, to powinni doskonale znać francuską lekcję na ten temat.

Chodzi mi oczywiście o Paryż i inwestycje stnowiące dziś prawdziwe pomniki współczesnej sztuki wkomponowane na trwałe w zabytkowe otoczenie dzięki uporowi dwóch prezydentów, tyle, że republiki – Pompidou i Mitterranda. Może sobie Krzysztof Rutkowski w „Paryskich pasażach” kpiąco pisać „rafineria zwana Centrum Pompidou”, ale i tak już wszyscy się przyzwyczaili do niezwykłego wyglądu centrum posadowionego w starej otoczce i stało się ono ze swoimi galeriami jednym z symboli miasta nad Sekwaną.

Nie rozwodząc się tu zbytnio nad Wielkim Łukiem w dzielnicy La Defense, tak śmiało, wręcz wyzywająco zamykającym oś biegnącą od Luwru przez Łuk Triumfalny, pochylić się trzeba nad przykładem jeszcze bardziej spektakularnym. Myślę rzecz jasna o kompleksie Luwru i o słynnej szklanej piramidzie. Kiedy w 1981 r. zapadła decyzja o wyprowadzeniu z jednego ze skrzydeł dawnego pałacu królewskiego ministerstra finansów i rozpisano konkurs na architektoniczne rozwiązanie recepcyjnych wejść do Wielkiego Luwru, zwycięski koncept I. M. Pei zdawał się szaleństwem. I co? Jak świat odbiera dziś przezroczystą piramidę na muzealnym dziedzińcu? Czy ktoś jeszcze buntuje się na połączenie sztuki XX wieku z tą sprzed kilku stuleci?

Politycznie sprawa kolumny św. Michała pozostanie dla mnie oślizła, ale sam pomysł jej postawienia bardzo mi się podoba. Obawiam się jednak, że kolumna zostanie wyślizgana ze Starego Miasta z innych powodów. W imię obrony zwietrzałych koncepcji ochrony zabytków. W imię martwej litry prawa. W imię satyfakcji ultrakonserwatywnych ekspertów. Amen.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: