Wysmakowane dźwięki, słowa…

Oj, nie za często bywa, że przeżywając jakieś wydarzenie artystyczne wpada się w stan wzniosłej euforii. Podziwu nad podziwy. Chyba szczególnie taka egzaltacja nie przystoi krytykowi, który w recepcji przedsięwzięcia powinien zachować chłód głowy bezwzględny. Ale czy to taki wstyd się przyznać, że go to (takie szczęście!) spotkało? Że całkowicie uległ magii podanej na tacy wysmakowanej propozycji, o walorach zarówno patriotycznych jak i działaniu wręcz psychodelicznym? Padł przed urokami koncertu Miron Białoszewski „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”, wieńczące główny (w Sali Widowiskowej CK) nurt Prezentacji Form Muzyczno-Teatralnych Dźwięki Słów? Będzie – musi być! – jeszcze okazja powrócić tu do cud-spektaklu.

Wprawdzie animatorka projektu, Irena „Beata” Michałkiewicz, także twórczyni działającego od lat w Centrum Kultury Salonu Artystycznego, jak ognia unika terminu „festiwal”, z mediami dziś nikt nie wygra. Te natychmiast tak nazwały pierwszą, odbywającą się w letniej aurze (doświadczyliśmy, moknąc dotkliwie premierowego dnia, że bywają to pozory), na przełomie czerwca i lipca, edycję Dźwięków Słów. Muzycznych festiwali mamy już na kopy, ale, gdzie jak gdzie, ten w naszym mieście wisiał w powietrzu od dawna. W końcu to w grodzie nad Bystrzycą powołano do życia Lubelską Federację Bardów, wciąż , po 15 latach aktywności, jedyną taką grupę w całej Polszcze! Tutaj, w tym pozornym art-grajdole, w ostatniej dekadzie XX w. (i jeszcze później) objawiło się tyle bardowskich i wykonawczych talentów, że gremialnie rozbijały bank z laurami na najważniejszym w kraju w śpiewanej twórczości literackiej Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie. Wydawało się zatem, że naturalną bazą dla powołania do życia nowego festiwalu będą działania jubilata, LFB. Nic z tych rzeczy! Spiritus movens narodzin i trwania Federacji, bard i autor utworów tworzonych i dla innych rozlicznych interpretatorów, Jan Kondrak, został jedynie mimochodem gdzieś w katalogu Prezentacji wspomniany przy okazji występu kogoś w nurcie Scena Otwarta.

Wypada się zastanowić, co jest tego powodem. Oczywiście, głównym ma prawo być osobisty gust dyrektor festiwalu Beaty Michałkiewicz, która odkąd stworzyła przy CK – a już sama nazwa należy do typu: noblesse oblige – Salon Artystyczny, robi wszystko, żeby niezbyt częste wydarzenia zawarte w programie pochodziły wyłącznie z najwyższej półki sztuki. Kameralnych (zawsze!) spektakli czy koncertów, których – także dzięki udziałowi największych gwiazd – sława, a często i mit, obiegły cały kraj. Jak tzw. kulturalny widz, nie bacząc nawet na wysokie jak na Lublin ceny biletów, ma np. nie skorzystać z okazji i w swoim mieście nie przekonać się, jak fantastyczną sceniczną formę zachowała – nie wypominając Damie wieku! – sędziwa Danuta Szaflarska? Jaką frajdą jest zobaczenie w żywiołowej kreacji niewiele młodszej Barbary Krafftównej ? Przekonanie się o magnetycznym działaniu monodramów w interpretacji Krystyny Jandy, świeżej laureatki plebiscytu TVN i GW Ludzie Wolności w kat. Kultura, która wolała grać w swoim teatrze w spektaklu Danuta W., niż odbierać laur na Stadionie Narodowym? Czy wysłuchania piosenek legendy Piwnicy Pod Baranami, zakochanego w naszym Kazimierzu poety i pieśniarza Leszka Długosza? I tak, na miarę ambicji dyr. Beaty, został skonstruowany program dźwiękosłownych I PFM-T, przynajmniej w gł. nurcie W 4 ścianach ( trochę zmyłka, bo prezentacje odbywały się w dużej sali, ale i na wirydarzu, gdzie, owszem, ścian tyleż, ale sufitu, dachu brak).

Ale czy to tylko szefowa SA miała decydujący wpływ na to, co w dniach 30.06. – 3.07. nam pokazano? Jakkolwiek w festiwalowym katalogu na drugim miejscu wymieniany jest, nie jako wielce dyrektor artystyczny, tylko pod skromnym hasłem „konsultacja programowa”, słynny kompozytor i reżyser Jerzy Satanowski, wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że to on był szarą eminencją decydującą o obliczu inauguracyjnych Dźwięków Słów. To przywiezione przez niego dwa autorskie spektakle, Widzę i opisuję, o twórczych problemach i Ulica Szarlatanów, czerpiąca z poezji Gałczyńskiego oraz wskazany przez niego, tak euforycznie tu potraktowany w pierwszym akapicie sprawozdania Białoszewskiego Pamiętnik z Powstania Warszawskiego z wrocławskiego Teatru Współczesnego, decydowały o sukcesie lubelskiej festiwalowej nowalijki. Jednocześnie jednak wybory (wyroki?) Satanowskiego rzucają pewne światło na nieobecność w programie naszej Federacji. Piszący te słowa dwukrotnie towarzyszył LFB w eskapadach do Wrocławia na legendarny Przegląd Piosenki Aktorskiej, na którego, włącznie z funkcją, oblicze maestro miał wpływ bodaj dużo większy niż tutaj. Pan Jerzy i organizatorzy traktowali konfederatów jak art-ogony, rzucano ich do mało ważnych sal i tak podejmowano w „wykwintnym” towarzystwie. Nawet w projekcie poświęconym Kazimierzowi Grześkowiakowi, tylko Kondrak zaśpiewał jedną jego piosenkę, chociaż LFB miała wtedy świeżutki, wykreowany tuż po śmierci „Kuma” program i towarzyszącą mu, do dziś wspominaną firmową płytę. Nasi bardowie mogli do projektu dołączyć in gremio. Nikt ich nie poprosił!

Z drugiej strony, trudno się dziwić wyborom producenckiego duetu Dźwięków Słów. Zgodnie ze swymi przekonaniami uznali, że wyrafinowana aktorska interpretacja jest tym, co decyduje o zachwycie odbiorców. Jola Sip, do niedawna jedynaczka w LFB, mogłaby brzmieniem i potęgą głosu zapędzić Magdalenę Piotrowską w kozi róg. Ale to ta, m.in. dwukrotna finalistka aktorskiego Przeglądu, potrafiła w otwierających nasz festiwal Kilku fajnych piosenkach kilkoma zaledwie gestami rozbudzić w nich poetycki sens. Lub podrasować żart przy tekstach nieodżałowanego Andrzeja Waligórskiego. Bardowska tradycja wymaga natomiast wykonania songu nieomal na baczność. No i bieda! Nie popadajmy jednak – pokornie doceniając walory naczelnego nurtu – w przesadę nt. działań donny Beaty i meser Jerzego, osobliwie tyczącą innego, b. ważnego. Darmowej, dostępnej i dla przypadkowej publiczności Sceny Otwartej na placu przed CK. Wybory dokonane przez animatorów I Prezentacji były momentami poronione, jakby oparte jedynie na papierach zaproszonych o ich estradowych sukcesach. Inaugurujący scenę Grazovska Band w Gałązce jabłoni był b. zachęcający do kolejnych jej odwiedzin. Liderka Olena (vocal) z świetną kapelą, zarażała energią i doskonale poruszała się w zmianach muzycznych stylów od dixielandu, reggae, nieparzystych rytmów bałkańskich, po rocka. Jedynie tylko (może ze względu na nieznajomość ukraińskiej ludowej bazy utworów) trudno było nie oprzeć wrażeniu, że nasz folk dawno już przekroczył fazę takich stylowych poszukiwań. Wiele jeszcze było na open propozycji ciekawych, ze wskazaniem na pysznie szyderczego w tekstach poznaniaka Przemysława Mazurka Trzeba coś robić (jedyny koncert jaki nawiedził pełen uznania dla barda JanKo). Ale przytrafiły się i katastrofy, na czele z recitalem Justyny Panfilewicz Na życie na śmierć…Grande Valse Brillante. Już sam tytuł był nadużyciem wobec niedościgłej Ewy Demarczyk. Reszta, przy mikrym głosie, też! Już chyba lepiej, żeby dziewczę wróciło do ostro nagłośnianego rocka.

Tak wiele tu o tej scenie, bo lublinianie rozpaskudzeni darmowymi festiwalami ją właśnie odwiedzali. Tymczasem zapamiętamy Dźwięki słów i będziemy za nimi tęsknić przez rok dzięki hiperwydarzeniom biletowanym. Żal, że 1. dnia nie zaśpiewał solo bard Mirosław Czyżykiewicz, bo jego udział jako „autora” we wzmiankowanym Widzę i …, w towarzystwie młodych wykonawców, dosmaczał spektakl solą i pieprzem. Nota bene, brak LFB nieco kompensowała obecność innych „naszych” wykonawców, w tym przypadku przede wszystkim (a świetnie wypadli także Przemysław Buksiński i zespół pod kier. Bartka Abramowicza) zachwycającej urodą i sceniczną klasą Agaty Klimczak (jej La Boheme Aznavoura to bajka!). Prawdziwe powody do satysfakcji miał Mieczysław Wojtas, bo to kolejna jego wychowanka z Panopticum, która robi aktorską karierę, dziś już w osławionym krakowskim Teatrze Stu. Na dodatek dwoje innych jego podopiecznych, jeszcze studentów PWST we Wrocławiu, śpiewało w chórku Pamiętnika z… mistrza słowa Mirona. Żeby nie kompromitować się więcej egzaltacją, jeszcze tylko jedno słowo o przedstawieniu w reż. Jerzego Bielunasa (znanego z kilku realizacji w naszym Andersenie), z udziałem Kingi Preis, Adama Nowaka i Mateusza Pospieszalskiego oraz kwartetu smyczkowego. Było ge-nial- ne!!! Tak jak muzyka tego ostatniego (także multiinstrumentalisty), czerpiąca motywy z wielokulturowych źródeł. I tyle!

Lepiej na koniec wspomnieć, że gdzieś pomiędzy była jeszcze Ulica Sz… Srebrnego Ildefonsa z mentorską narracją Zbigniewa Zamachowskiego (dał się też przypomnieć jako śpiewający aktor). Oraz o koncertach na wirydarzu Maleo Reggae Rockers akustycznie, Karuzela Group z Polską liryką w norweskim brzmieniu (ciekawy wokal Joanny Lewandowskiej-Zbudniewek), a głównie sentymentalnej introspektywie Długosza Pod Baranami, ten szczęsny czas…Tu ostatnia uwaga. Należy się zastanowić nad obecnością tych wymagających skupienia poetyckich form w otwartej przestrzeni. Jedynie występ głośnego Darka Malejonka (wtedy tylko – słusznie! – szefowa zezwoliła na sprzedaż piwa) nie budził takiego pytania.

Nas ma prawo już drążyć inne. Jaka będzie druga edycja tak smakowicie rozpoczętego festiwalu?

Kategorie:

Tagi: /

Rok: