Z cyklu: Walka karnawału z postem – 10

Pogoda wyśniona. Nigdy na nią nie zwracałem zbytniej uwagi (moja mama, wolna mentalnie od ataków politycznej rzeczywistości, a nawet od imponderabiliów, potrafiła nagle zakomunikować, że – powiedzmy – 2 czerwca 1957 padało), ale takiej jesieni jak ta, cudowna, za chwilę przemijająca, w swym długim żywocie sobie nie przypominam. Napawając się szczęściem bezgranicznym, że ominęły mnie upierdliwe słoty, ataki zaskakujących Naszych Drogich Drogowców śnieżyc, paskudne dla człowieka i jego auta poranne przymrozki, tudzież tsunami-halne kołyszące mym wieżowcem, muszę wyznać, że to wszystko to drobna pestka. I, że nic mnie nie urajcowało bardziej w te jesienne dni, niż barwna opowieść przyniesiona do domu przez me latorośle.

Obywatelstwo owe jest pod wieloma względami (w tym przypadku: estetycznymi) nad wyraz czujne. I wie, na ten przykład, że ich padre w kilku poprzednich odcinkach cyklu o powyższym tytule, zaczerpniętym z arcydzieła Petera Bruegela starszego, stępił już szabelkę na walce z samowolką budowlaną w postaci koszmarnej kapliczki św. Józefa, postawionej z 1,5 roku temu przed wieżowcem przy Daszyńskiego 17 w osiedlu 40-lecia na głębokiej Kalinie, ale za to pod oknami zawiadującej nim Robotniczej Spółdzielni Mieszkaniowej Motor – z jej prezesem na czele.

Wszyscy w domu wiedzieliśmy, że religijni nadgorliwcy z naszego osiedla – napędzani zazdrością, słusznie w Polsce diagnozowaną jako zawiść – poszli śladem poprzedników ze starszego, sąsiedniego os. Niepodległości tejże nieszczęsnej RSM Motor. Przy ul. Koryznowej, tam gdzie obok pawilonów handlowych spod adresu Tumidajskiego bodaj 2a zaczyna się wlot w Trześniowską, podobną samowolkę popełniono już kilka lat temu. Protestować nikt nie śmiał: na postumencie stanęła figura samego Jezusa Chrystusa. Że estetycznie wołająca o pomstę do nieba? A jakiż to problem dla wiernych, ubierających się po kryjomu w szaty „inwestorów”? Taki to przecież nasz powszechny gust.

Zapomnieli o starej prawdzie! Że Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy.

Mieszkałem w tym osiedlu w swej „pierwszej odsłonie życiowej”, kiedy ul. Tumidajskiego nosiła nazwę Jedności Robotniczej, a moi partyjni koledzy szydzili w robocie, że to „jedyny pozytywny element w życiorysie Molika”. Pamiętam zatem dobrze, że od 1976 r., gdy wylądowałem w tych okolicach, ul. Koryznowej nie była nigdy remontowana. Już w „drugiej odsłonie”, jadąc na Daszyńskiego, wolałem ją omijać szerokim łukiem, czego nauczyli mnie taksówkarze dowożący człeka nocą do domu. Cud objawił się dopiero tej niezwykłej obecnej jesieni.

Jako jedna z ostatnich tegorocznych inwestycji drogowych dzielnego Ratusza załapała się właśnie arteria nosząca imię byłej właścicielki Ponikwody. Trzeba przyznać, że do dzieła przystąpiono b. solidnie (efekty można oglądać lub odczuć pod kołami samochodu), a zyskały także przyległości ulicy, m.in. powstała piękna ścieżka rowerowa po jej wschodniej stronie. Porządkując teren, też przed wjazdem w – w połowie, do ul. Niepodległości jednokierunkową – Trześniowską, wprowadzono znak ograniczenia szybkości do 40 km/h. I to jest clou ślicznej afery z pola najbardziej aktualnej bitwy karnawału z postem.

Najwyraźniej służby drogowe postawiły znak w biały dzień (po zmierzchu malowano tylko znaki poziome na jezdni) i nikt nie przewidział – o czym można było się przekonać dopiero nocą – że napis 40 w kręgu o czerwonej obwódce znajdzie się w centrum snopa światła rzucanego na figurę przez równie samowolnie zainstalowany przez katolickich nadgorliwców reflektor.

Nowa, objawiająca się co wieczór połączona wizja znaku i figury (Z&F), dała asumpt do wielorakich interpretacji.

W akcjach ratunkowych przed totalną kompromitacją sytuacji, mówi się (mówią kreatorzy postumentowego dzieła?), że znak nakazuje zwolnienie szybkości w celu głębszej kontemplacji figury.

Inna opcja głosi, iż tak wyrażono wyższość prozy życia nad metafizycznymi zrywami.

Esteci, chiromanci i inni adepci tajemnych nauk zauważają zbieżność widoku okrągłego znaku z pełnią, która już ze dwa razy nad nim i zdobną we wstążeczki rzeźbą zagościła.

Niektórzy powiadają też złośliwie a straszliwie laicko, iż nie ma sensu mówić o ostrzeżeniu dla bohatera figury, żeby zastopował przed 40-stką, bo doczesność się mu skończyła po latach 33.

Bywa również znak przewodnikiem dla zbłąkanych dusz, które chciałyby się jeszcze napić pifka, ale na nie nie mają i w światłości nadziei szukają.

Jest wreszcie elementem takiego rozbawienia, że wąska Trześniowska (szeroka Koryznowej z widokiem na… – również) stała się miejscem ekwilibrystycznych samochodowych szarż z udziałem konwulsyjnego śmiechu kierowców i podobnie deptanego hamulca w roli głównej.

Czy już starczy?

PS. Jednak nie! Jeśli ktoś będzie miał tyle odwagi, żeby się przyznać, że znak nie znalazł się w tym miejscu przez przypadek, proszę się ze mną skontaktować. Z wdzięczności pocałuje go świątecznie w stopę. Będzie, oczywiście, miał też prawo wyboru, w którą!

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: