Z duetem do nieba

X Międzynarodowy Nieustający Festiwal Gitarowy

Wydawało się po występie francuskiego duetu braci Ferre, że trudno będzie o podobnie mocne przeżycia i długo przyjdzie czekać na koncert gitarowy przynajmniej równający się z tym, który dzięki Alliance Francaise UMCS odbył się dwa tygodnie temu w HADESIE. A jednak! Znowu – i to w tak krótkim czasie! – gitary zawładnęły naszymi emocjami i zupełnie oczarowały. I znowu sprawił to duet. Inny, uprawiający inną odmianę muzyki, ale tak samo porywający swym kunsztem.

Francuscy bracia o cygańskich korzeniach prezentowali muzykę jazzową grając – głównie kostkami – na przystosowanych do niej instrumentach. Alfredo Panebianco Vania del Monaco, goście pierwszej odsłony X Międzynarodowego Nieustającego Festiwalu Gitarowego, jak przystało na tę imprezę zagrali na gitarach klasycznych, ale z towarzyszeniem afrokubańskich instrumentach perkusyjnych (szalał po nich Humberto Perdomo Blanco), co już w jakiś sposób różniło ten występ od tych kanonicznie pojmowanych koncertów, które na niej dominują. Repertuar zespołu jest też nietypowy, można nawet rzec, że niezwykły, bo wywodząc się z tradycji klasycznej, zawiera wpływy z całego globu, głównie jednak muzyki latynoamerykańskiej i hiszpańskiej, tej z ducha flamenco.

Można by rzec, że nic tu dziwnego, skoro Al jest Kubańczykiem, a Vania Hiszpanką, ale każdy kto był na piątkowym koncercie w filharmonii wie doskonale, że małżeński duet tworzy pewną odrębną jakość muzyczną nie podlegającą łatwym klasyfikacjom. Już w pierwszej części, gdy trójka gości występowała sama, każdy utwór – z wyjątkiem skomponowanych przez nich samych – podpisany był podwójnie: nazwiskiem autora głównej linii melodycznej oraz Ala, który stworzył kunsztowną oprawę znanych pieśni z Ameryki Południowej. Bodaj najlepiej można było to sobie uzmysłowić przy okazji granej już na bis Malaguenii. Każdy kto zna tę nostalgiczną piosenkę, chociażby z wykonania osławionego Tercetu Egzotycznego, mógł się przekonać jakiego cudu transformacji dokonali tu wykonawcy, no i Alfredo jako kompozytor. Zabrzmiał utwór o nieprzeciętnej urodzie, zachowujący lirykę pierwowzoru, ale zachwycająco odmienny, zawłaszczający uczucia.

I tak było przy każdym tworze granym przez Panebianco & Del Monaco Ensamble. Pierwsza przychodząca do głowy refleksja, to konstatacja: jak ta muzyka lekko wchodzi w człowieka, jak jest cudownie cipła! Uczucie te jeszcze bardziej spotęgowało się w drugiej części wieczoru przy polskim prawykonaniu (dobra tradycja Nieustającego została podtrzymana) Concerto Latino, sześcioczęściowego koncertu na dwie gitary i orkiestrę, który Panebianco nie tylko skomponował, ale i ozdobił fragmentami własnego czytanego z off-u poematu. Słuchając na przykład drugiej części, romancy Świt można było ulec wrażeniu, że ten duet zabiera nas z sobą, ze swą cudowną muzyką do nieba, że już więcej do szczęśca nie potrzebujemy, bo nastąpiło spełnienie najskrytszych marzeń, połączenie sztuki i życia i w uniesieniu wolno nam się tej jedni oddać całkowicie.

Teresa Księska – Falger, która jako dyrektor filharmonii doskonale wie, co prezentowne było w prowadzonej przez nią placówce, powiedziała, że takiego mistrzostwa, tak utalentownych, świetnych gitarzystów nie było tam co najmniej od pięciu lat. Wypada się podpisać pod tą opinią obydwoma rękami. Zadziwiające przy tym, że w tym duecie pozornie zdominowanym przez mężczyznę wspanialej na gitarze gra kobieta. To ona potrafić wydobyć całą lirykę, całą śpiewność kompozycji, a gdy trzeba porazić wyrafinowaną techniką. Może nawet trochę żal, że Vania nie za często przyjmuje ze swą gitrą prowadzącą, solistyczną rolę. Ale i Al pokazuje swą klasę, osobliwie w szybkich jak błyskawica pasażach. Razem daje to efekt piorunujący i słusznie ktoś stwierdził, że ta dwójka ukazuje mistrzostwo, które każe wierzyć, że słuchamy nie dwóch a czterech gitar.

Do tego mistrzostwa dorównała też Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Lubelskiej z niebywałym wyczuciem poprowadzona przez Piotra Wijatkowskiego. Nie pierwszy raz udowodnił on, że wspaniale potrafi się wczuć w specyfikę koncertu gitarowego, a tacy artyści przez duże A, jak Panebianco i Del Monaco tylko przydają mu skrzydeł. Wcale nie wątpię, że po koncercie skierowali do niego i naszych filharmoników specjalne podziękowanie, bo ci zasłużyli na to pod każdym względem. Nie udało mi się być w czwartek w Trybunale Koronnym na koncercie inaugurującym jubileuszową edycję Międzynarodowego Nieustającego Festiwalu Gitarowego, ale sądząc tylko po tym w wykonaniu kubańsko-hispańskiego duetu wspomaganego przez perkusistę z Kuby i naszą orkiestrę, ta pierwsza odsłona imprezy zapowiada nie lada emocje i jesienią w czasie finałowych pięciu koncertów festiwalu, bo Andrzejowi Ziółkowskiemu, twórcy i dyrektorowi Nieustającego udaje się zapraszać artystów z najwyższej światowej półki. Tak trzymać, Panie Andrzeju!

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: /

Rok: