Zachwiania atmosferyczne

30 Piwniczne Spotkania z Piosenką

Gdyby się mnie ktoś pytał (a nie pyta), jakie ubiegłoroczne wydarzenia w Kawiarni Artystycznej HADES wspominam najlepiej, wymieniłbym kilka. Na pewno znalazłby sie wśród nich finałowy koncert VI Hades Jazz Festiwalu, występ rewelacyjnego basisty Jamaaladeena Tacumy i jego amerykańskich, jazz-rockowych kompanów. Nie zapomnałbym także o czerwcowych popisach innego giganta jazzu Elvina Jonesa i o jesiennych ujazzowionych starych przebojach Anny Marii Jopek a także o aktorskim kunszcie interpretacji innej damy, Antoniny Choroszy i muzycznej inwencji towarzyszącego jej w poetycznej krainie Pawła Dampca. Baz wątpienia nie można by także nie wymienić wśród niezapomnianych wydarzeń tych trzech wieczorów na Konfrontacjach Teatralnych, kiedy w HADESIE królowały Festiwalowe varietes Igora Jaszczuka i jego kolegów bardów i tworzyły porywającą atmosferę.

A jednak, gdybym miał wskazać jeden jedyny wspaniały hadesowy wieczór, to – wbrew naturalnej tendencji do doceniania tego, co czasowo bliższe (jak jazzowy festiwal mający miejsce raptem na początku grudnia) – wybór padłby na imprezę sprzed wielu, wielu miesięcy, z marca lub kwietnia roku 1998. Wtedy to odbyły się jubileuszowe 25 Piwniczne Spotkania z Piosenką. Oprócz gospodarzy w składzie stałym, wystąpiły na tych historycznych spotkaniach dwa zaprzyjaźnione kabarety olsztyńskie – Czerwony Tulipan i Czyści jak Łza. Wystąpiły i położyły widownię na łopatki. To był wielogodzinny maraton przepysznej zabawy, śmiechu wyłamującego szczęki z zawiasów, ale i poetyckiej refleksji, zadumy nad ulotnością czasu przemieniającej się za chwilę w zastrzyk optymizmu płynącego z faktu, że takie artystyczne przyjaźnie, komitywy nie baczące na odległości, kilometry, które dzielą artystów Olsztyna i Lublina, są nie tylko jakąś wydumaną możliwością ale i realnym konkretem.

Tak długi wstęp poprzedza refleksje o kolejnym jublileuszu imprezy stworzonej i wciąż realizowanej przez Marka Andrzejewskiego, 30 Piwnicznych Spotkaniach z Piosenką. Chociaż zdaję sobie sprawę, że liczba 25 jest, że tak powiem, bardziej świąteczna od liczby 30 i taki jubileusz ma nawet odrębną nazwę (o ile się nie mylę, a nie znam się na tym całkowicie, chodzi o srebrny), to jednak organizatorzy muszą pamiętać, że poprzeczka została już zawieszona na określonej wysokości i, że każde kolejne podejście do fet z okazji okrągłego numeru imprezy, skaże ją na porównania z jublem najbardziej pamiętnym. Przy tym nie chodzi wyłącznie o to, o czym napisałem w post scriptum do zapowiedzi trzydziestych Spotkań, że wbrew obietnicom Marka, iż każde świętowanie jubileuszu ozdabiać będzie Czerwony Tulipan, olsztyński kabaret tym razem w HADESIE się nie zjawił. Tulipan, który przed laty Piwnicze zainaugurował, zjawiał się – o ile mnie pamięć nie myli – na Spotkaniach nr 5, 15, 20 i 25. Czyli niby nie był obecny jedynie na dziesiątych, ale przecież świat się nie zawalił, skoro zaliczył absencję i na ostatnich. Częstsze bywanie w HADESIE możę zresztą prowadzić do zmęczenia materiału i to po obydwu stronach estradowej rampy. Rzecz zatem nie w ukochanym kabarecie olsztyńskim. Rzecz w przygotowaniu Piwnicznych Spotkań, w pomyśle i w realizacji.

Niby nic tym ostatnim, nie dosyć, że jubileuszowym to i urodzinowym (urodziny Marka przypadały w przeddzień koncertu, 29 grudnia) Spotkaniom nie można zarzucić. Sama myśl, że odbywają się z okazji osobistego święta ich twórcy i animatora, wydaje się przednia. Andrzejewski zaprosił na hadesową scenkę, tych, z którymi święcił największe sukcesy i z którymi wydał swoją płytę, czyli Grupe Niesfornych. Nie dosyć tego, pojawili się także jego muzyczni przyjaciele, Igor Jaszczuk, Marcin Różycki, Jan Kondrak a przede wszystkim bardzo dawno nieobecna w HADESIE Jagoda Naja, która przypomniała Balladą niecierpliwą (oraz wspomagając Marka w Zimie czyli obrazku z podlubelskiej wsi) jaką niepowtarzalną barwą i jaką potęgą głosu dysponuje. Andrzejewski zaśpiewał cały kanon swoich przebojów od Ballady o smutnym wtorku (Skaczą panowie z okien na Wall Street), Sklepu z antykami, Cegły, lirycznego Jak listy, przez nowsze – Rower czy Lot Amsterdam-Tokio – po całkiem świeże opracowania ludowe – Od Frampola i piosenki O biciu żony – i zupełnie najświeższą, skomponowaną z okazji mickiewiczowskiej rocznicy intrpretację klasycznego Panicza i dziewczyny. Miał nawet koncert swoje, wywołujące szczery entuzjazm sali apogeum w postaci nispodziewanych solówek gitarowych Vidasa Svagzdysa (nareszcie mógł objawić swe talenta wokołojazzowe!) i samego Marka Andrzejewskiego (sic!) przy okazji rozbujałego finału Trolejbusowego batyskafu. A jednak…

A jednak było jakieś zachwianie atmosferyczne w tym wieczorze. To znaczy – zabrakło w nim właśnie świątecznej, uroczystej (co nie znaczy, że miała ona być namaszczona) atmosfery. Po pierwsze zabrakło tak zwanego trzeciego oka, reżysera całości, który spojrzałby na koncert nie okiem organizatora (menagera, impresaria czy jak kto woli to nazwać) i wykonawcy w jednej osobie, ale z dystansu, z perspektywy sali i zasiadającej w niej widzów. Po wtóre, bez wątpienia musiał przeszkodzić pośpiech z jakim całe przedsięwzięcie zostało zrealizowane oraz data na jaką zostało wyznaczone. I jedno (Marek ujawnił swe plany tuż przed świętami Bożego Narodzenia, na kolędowych Piwnicznych Spotkaniach) i drugie (a drugie oznaczało koncert w przededniu sylwestra) stanęło na przeszkodzie w skompletowaniu całego składu Niesfornych. Zabrakło saksofonisty i trębacza, a bez dęciaków nie można mówić, że gra Grupie Niesfornych, gra – przy całym uznaniu dla Bartka Abramowicza, Tomka Denisa, Marka Matwiejczyka

Kategorie:

Tagi: / / / / / /

Rok: