Zaległość gigant: Drohobycz

Zbliżanie się nowego roku odtrąbia wypuszczanie na śnieg i mróz sfory podsumowań i rozliczeń z roczkiem mijającym, odchodzącym w przeszłość. Nader często, osobliwie u autora blogu, wiąże się to z nieczystym sumieniem. Że coś się pominęło, potraktowało per nogam lub po prostu, nawet wbrew wcześniejszym obietnicom, zaniedbało lub popełniło wobec tegoż jeden z największych wg mnie grzechów – grzech zaniechania. Tak powstają Himalaje zaległości, owocujące równie niebotycznymi owego sumienia wyrzutami. Czasu pozostało mało, w pełni skutecznej jego – sumienia – kuracji już nie da się przeprowadzić, ale można spróbować, choć trochę wyrzutów wypryskom zaradzić. Powrotem do tematu.

Moja zaległość gigant dotyczy IV Międzynarodowego Festiwalu Brunona Schulza – Arka Wyobraźni Brunona Schulza w Drohobyczu, od zakończenia którego minie jutro – daj Boże! – 7 miesięcy. Na początku czerwca napisałem dwie części obiecywanego tryptyku Drohobyckie impresje z Schulzem w tle (skrzydło lewe, poświecone „nieludzkim” warunkom organizacyjnym w galicyjskim miasteczku na dzisiejszej Ukrainie oraz niedokończoną część środkową o najważniejszych wydarzeniach festiwalu – wpisy z 3 i 4.06.2010). Ostatni fragment drugiej części anonsował poniekąd minirecenzję z Ulicy Krokodyli, spektakluTeatru Formy – Scena Pantomimy z Wrocławia. Dziś, po pół roku z miesięcznym okładem, kiedy wszelkie podsumowania festiwalu trafiły do jego annałów, pisanie o tym wydarzeniu wydaje się bez sensu. Podobnie jak przywoływanie pokazywanych w mieście autora Sklepów cynamonowych monodramów, innych spektakli, w tym premiery Sprawy nr 82-100 drohobyckiego Teatru Alter, koncertów: niedawno występującej w naszym Teatrze Andersena grupy Małe Instrumenty i lubelskiego Zespołu Muzyki Tradycyjnej Fundacji „Muzyka Kresów, Michała Hochmana i gdańskiej grupy dark independent Zoharum / Bisclaweret: Mannequine, spotkania autorskiego uwielbianego na Ukrainie poety Jurija Andruchowycza i koncertu  Karbido  z nowym projektem Music4Buldings, warsztatów teatralnych prowadzone przez Barucha Brenera z Izraela, wspólnej wystawy akwareli lublinianina Bartłomiej Michałowskiego i fotografii Loli Kantor z USA, trzydniowego działania artystycznego Praca u źródeł (in quest for the sources), czytanie dramatu Alaina van Crugtena z Belgii, a nawet świetnego performance’u Włodko Kauffmana, którym doprowadził do ingerencji „w materię sztuki” rabina Brenera. Etc, etc… Z majowo rozkwieconego i schulzowsko rozkwitłego Drohobycza doprawdy jest co wspominać i byłoby o czym pisać, ale to już wszystko melodia przeszłości.

Jeśli zatem powracam do Arki Wyobraźni, czynie to sprowokowany wydarzeniem lubelskim i to czasowo zdecydowanie bliższym. Jeszcze niedawno, od 10 października, była czynna w Muzeum Lubelskim w zasadzie – o czym niechętnie wspominano – objazdowa wystawa W stronę Schulza. Nazwiska prezentowanych autorów imponowały: m.in. Beksiński, Dwurnik, Kantor, Lebenstein. A jednak… Organizatorzy IV MFBS w Drohobyczu przygotowali dwie tematycznie pokrewne ekspozycje. Słabość, która mnie w maju dopadła (i która w sumie stała się przyczyną niedokończenia drohobyckiego tryptyku), sprawiła, że nie pojechałem do Lwowskiej Galerii Sztuki na otwarcie zbiorowej wystawy Bruno Schulz. Inspiracje. Między ilustracją a sztuką. Miałem natomiast szczęście obejrzeć w surowych, wciąż remontowanych wnętrzach i przysposabianych w ostatniej chwili przez dobre duszyczki ze Stowarzyszenia Festiwal Brunona Schulza w Lublinie, współorganizatora Arki (m.in. Ela Leszek Cwalinowie) słynnej Willi Jarosza (oficjalnie „Pałacu Młodzieży”, na szczęśćcie w cudzysłowie) bezimienną niestety, ale porywającą ekspozycję.

Od jej zawoalowanego, – bo ileż razy na festiwalu może się powtarzać nazwisko jego szefa artystycznego? – kuratora, Grzegorza Józefczuka, któremu hymn pochwalny poświeciłem już na początku czerwca, pisząc o wciągnięciu przez niego do drohobyckich działań postkonstruktywisty Tadeusza Mysłowskiego i o umiejętności prezentacji sztuki nowojorsko-lubelskiego artysty, a więc to od Grześka, krytyka lubelskie GW, organizatorzy muzealnej wystawy powinni pokornie się uczyć doboru autorów i dzieł rzeczywiście inspirowanych dziełem Schulza. Na dwóch (może i trzech?) piętrach prezentacj w willi przy – a jakże! – Szewczenki 23, nie dostrzegłem ani jednej porażki artystycznej! Ba! Dzieła kilku autorów mogą stać się natychmiast ozdobą renomowanych, wcale nie skierowanych wyłącznie w stronę schulzowską kolekcji. Jestem winien Państwu wymienienie twórców tych prac. Czynie to z prawdziwą radością. Malarze/graficy: Mariusz Drzewiński (Lublin), Piotr Łucjan (Lublin), Sławomir Marzec (Warszawa/Lublin), Stanisław Ożóg (Rzeszów) i Alina Skiba (Warszawa), plus rzeczony Tadeusz Mysłowski15 pairs of hands for Bruno Schulz, digital prints z roku bieżącego, a także fotograficy: Igor Feciak (Drohobycz), Zenon Filipow (Drohobycz), Lucjan Demidowski (Lublin), Max Skrzeczkowski (Kazimierz Dolny), Michał Woźniak (Lublina), Grzegorz Józefczuk (Lublin), Robert Chudzyński (Płońsk) i Oleksij Pisztar z Białego Kwadratu we Lwowie. Moi faworyci to Drzewiński (nowe podejście do podłogowych mozajek z drohobyckich willi) , Demidowski (mistrz fotografii wart odrębnego, sążnistego szkicu) i Marzec, którego podejście do biblijnego tematu Exodusu ociera się o genialność. Ale – przysięgam! – każdy miłośnik sztuki mógłby odkryć na tej wystawie swój klejnocik, pracę godną uwielbienia.

Żeby się ostatecznie rozliczyć z sopergigantyczną zaległością, czuję się w obowiązku napisać jeszcze – już króciutko – o pierwszym tak widocznym lokalnym sukcesie organizatorów festiwalu autora Xsięgi Bałwochwalczej. Tych, jak pisałem wiosną po powrocie z zachodniej Ukrainy, prawdziwych desperados, cudownych nawiedzeńców o niebywałej sile ducha i poczuciu misjiPolonistycznego Centrum Naukowo-Informacyjne im. Igora Menioka Państwowego Uniwersytetu Pedagogicznego im. Iwana Franki w Drohobyczu, na czele z wyposażoną w niespożyte siły Wierą Meniok (Grzesio J. w zawiadowaqniu całością ją wspomaga). Dzięki ich pracy, kolejnym kroplom drążącym skałę, w trakcie czwartej edycji odbywającego się na zasadzie biennale wydarzenia, na tej przez lata jałowej ziemi, dokumentnie impregnowanej na geniusz Brunona Schulza, dokonał się prawdziwy cud. Dostrzeżono wreszcie, że objawiło się takie zjawisko, jak impreza poświęcona jego pamięci, która śmie zyskiwać międzynarodową sławę.

Festiwal zbiega się czasowo, o czym przekonałem się kolejny raz po dwóch latach od poprzedniej Arki. z niezwykle sympatyczną uroczystością, nieznaną u nas tradycją zakończenia roku szkolnego i „pożegnania z młodością” maturzystów. Na drohobycki Rynek, gdzie my, goście festiwalu, uwielbiamy zasiadać pod parasolami w jedynym ogródku jedynej działającej przy nim restauracji, przybywają z różnych stron miasteczka grupy z kilkunastu średnich szkół, niezwykłej na ogół urody dziewczęta i chłopaki przystojniaki, wszyscy ubrani jak na sylwestra czy wręcz na własne wesele. To robi piorunujące wrażenie. I proszę sobie wyobrazić, że w piątek 28 maja, na tej radosnej i tłumnej uroczystości po raz pierwszy w powojennych dziejach Drohobycza padły słowa o najsłynniejszym dla całego świata obywatelu galicyjskiego miasteczka – Brunonie Schulzu. I z ust przedstawiciela władz oświatowych, a może i miejskich usłyszeliśmy (a więć i świat cały) sugestię, delikatne póki co zapewnienie, że jego twórczość powinna trafić do programów tamtejszych liceów i gimnazjów. Grzesiek Jóżefczuk omal nie zemdlał z wrażenia, bo to przełom kilka lat temu niewyobrażalny.

Cudu akt drugi ma oblicze prasowe. I znowu pierwszy raz w historii w numerze 21 (394) , datowanego: 27 trawnija – 2 czerwija 2010 roku w ukraińskiej gazecie Wilnie SŁOWO, obejmującego zasięgiem Drohobycz, Tryskawiec, Borysław i Sambor, ukazał się – i to od razu na CZOŁÓWCE pierwszej strony! – artykuł z nadtytułem: U Drogobiczi startuwaw miżnarodnij festiwal i tytułem krzyczącym: Wsja Europa baczit’ i czuje ”Arku ujawi Bruno Szulca”. Ilustruje go duże zdjęcie, na którym Tade Mysłowski pojawia się na wystawie swych prac u pałaci Jarosza, a na str 2. w dokończeniu można poczytać obszerną relacje z początku festiwalu z fotką Adama Michnika, szefa GW, który podbił serca gości festiwalu swym spiczem w czasie jego inauguracji.

Teraz, mając już deko czystsze sumienie, nie pozostaje mi nic innego jak gratulować Wierze i Grześkowi oraz wspomagającym ich wspaniałym ludziom dzieła, którego się podjęli. I czekać na piątą edycję Festiwalu Brunona Schulza. To już za 1,5 roku!

Kategorie: /

Tagi: / / / / / / / / / /

Rok: