Zdrowa epidemia

Można nie darzyć sentymentem formy ekspresji kultywowanej przez tą imprezę. Prawo odbiorcy. Ale uczestnicząc przez dwa dni (9-10.11.) po wiele godzin w koncertach XXVI Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Studenckiej i Turystycznej Bakcynalia, taki wybrzydzacz nie mógł nie zauważyć, że w masie publiczności, gromadzącej się w sali ACK Chatka Żaka, należy do absolutnych wyjątków. To ludzie, którzy ulegli trwającej bardzo długo (tyle, że przez wiele lat popadłej w stan hibernacji), zdrowej – nikomu nieprzynoszącej szkody, a im tylko radość – epidemii. Bo przypomnieć wypada, że jeszcze poprzednia, jubileuszowa, 25. odsłona Bakcynaliów’2011 określana była jako Epidemia Piosenki Turystycznej. Takie dopełnienie nazwy pamięta większość z przybywających tłumnie widzów, którzy ongiś zarazili się bakcylem tego słowno-muzycznego gatunku.

Co to za gatunek? Jakie są jego składowe? Na ile podgrup się dzieli? I gdzie przechodzą granice pomiędzy nimi? Odpowiedź na pytania jest równie trudna, jak próby ustaleń historiograficznych w kwestii kolei festiwalu. Na jego oficjalnej stronie, pod zakładką Historia, można jedynie znaleźć dwa osobiste wspomnienia naładowane sentymentem do czasów młodości autorów, natomiast niemal zupełnie pozbawione konkretów – dat i faktów. Reszta jest milczeniem. Podobnie żałosny efekt przynoszą dochodzenia w kręgu uczestników dawnych Bakcynaliów. Jedni pamiętają, że ich historyczny etap zakończył się w stanie wojennym, inni, że dopiero po przełomie lat 90. Że szefostwo sprawowali w swym czasie ludzie, z co najmniej trzech uczelni, ale kto, w których dokładnie latach, to już powód do towarzyskich kłótni. Nawet nie tak dawny rok reaktywacji Epidemii jest płynny, bo przyczyniło się do niej dowędrowanie do Lublina projektu W GÓRACH jest wszystko, co kocham (teraz eksportowy główny organizator), a w pewnym momencie (kiedy, 2007?) zrodziła się na jego łonie potrzeba odrodzenia EPTB.

Nie ulega wątpliwości jedynie to, że pierwsze Bakcynalia odbyły się dzięki studentem ówczesnej AM w roku 1972 w Klubie Medyka na „Chodźkowie”. To tłumaczy obecność w nazwie medycznych terminów – epidemii i dawnego zarazka, bakcyla, który dziś występuje tylko w znaczeniu przenośnym. W każdym razie, powyższa data inicjacji imprezy w innym świetle stawia ustalenie piszącego te słowa, że najstarszym z festiwali artystycznych naszego miasta są Międzynarodowe Spotkania Folklorystyczne. Jeśli chodzi o ciągłość i liczbę edycji (w lipcu tego roku #27) żaden się nie może z nimi ścigać, ale jakże cieniutko wypada data ich narodzin w 1986 wobec wzlotu o 15 lat wcześniejszego, nawet, jeśli Bakcynalia zniknęły z czasem z kalendarza wydarzeń na lat liczbę porównywalną? Tajemnicą natomiast pozostaje (pytania na ten temat nie doczekały odpowiedzi organizatorów), dlaczego nagle, po jubileuszu 25. odsłony, zmieniono nazwę na festiwal i dodano – lub jedynie odwrócono kolejność zapisu, zresztą wciąż myloną – człon o piosence studenckiej? Ten ostatni zabieg zastawia potężne pułapki. W mieście pod Wawelem twórcy słynnego Festiwalu Piosenki Studenckiej, tyle się musieli natłumaczyć, co oznacza zbitka zawarta w jego nazwie, że ją zmienili na Studencki Festiwal Piosenki (podobny problem tyczy piosenki aktorskiej we Wrocławiu).

Niemniej jednak można zrozumieć intencje towarzyszące modyfikacji, właśnie z racji wspomnianych powodów trudności gatunkowych przy – proszę wybaczyć – ustalaniu semantycznej zawartości terminu „piosenka turystyczna”. Malkontent mało czuły na jej powaby, mógł mieć doskonale budujące i zachęcające wejście w 26.Bakcynalia, bowiem pierwszy ich koncert Piosenka niepokorna! rozpoczął Andrzej Garczarek, jeden z największych polskich bardów, przedstawiciel piosenki artystycznej. Jego mądre, przesiąknięte nie tylko nonkonformizmem, ale i najczystszą poezją utwory też trafiają na ogniska znaczące rajdowe szlaki, ale w ilościach śladowych. Spełniają się gdzieś indziej i dobrze, że pieśniarz nie epatował jedynie martyrologią typu pamiętanego z solidarnościowego koncertu Zakazanych piosenek songu Przyjaciół nikt nie będzie mi wybierał/ Wrogów poszukam sobie sam. Zaśpiewał też podsumowujące dzisiejszy czas wyimki z najnowszej płyty Przejście dla pieszych – Czeskie kino, o tym, że milczenie nieraz bywa złotem, gdy mówi więcej niźli słowa. Albo Pod bladożółtą blaszką słońca o powinnościach artysty: Dziś poeta – tak jak nigdy – musi dzielnym chłopcem być.

Piękny recital, którego uroki tyczyły czasami i propozycji innych interpretatorów koncertu o – jak się okazało – raczej autonomicznym, przywołującym bakcynaliową przeszłość posłannictwie. Nie zająknął się o nim błyskotliwy, wsłuchany w swe dowcipy konferansjer, „tańszy niż lepsi” Piotr Słoń 2 Trzeciak z łódzkiego Radia Żak (zwieschenrufy typu: „Pamiętajcie, że picie bez muzyki, to alkoholizm!”). Należało się zagłębić w folder festiwalu, żeby się dowiedzieć, iż zaproszono do występu artystów niezależnych, z nurtu piosenki i kabaretu politycznego, w latach 70. i 80. stale na Bakcynaliach obecnego. Dlatego były pieśni Wołodii Wysockiego i własne naszego lubelskiego barda Ryszarda Borkowskiego, a także Jacka Kaczmarskiego, które śpiewał młodzian w tym towarzystwie, Apolinary POlek, laureat Festiwalu Nadzieja 2012 z Patrycją Polek. Dlatego widzowie skręcali się z hukiem ze śmiechu na całkiem współczesnej tematycznie kabaretowej szarży Piotra Bukartyka, bestii estradowej wyposażonej w nietuzinkową inteligencję i dar odlotowych skojarzeń, wystrzeliwanych z szybkością ckm-u (song o winie owocowym gazowanym o smaku czekoladowym lub traktat dedykowany „naszemu produktowi narodowemu” – Kaszana zdalnie sterowana). Obecność w tym gronie Karola Płudowskiego należy uznać za łącznik z blokiem aż czterech koncertów oczekiwanych przez „prawdziwych turystów” w drugim dniu Bakcynaliów’2012. Jego solowy występ łączył pokrętne porywy poetyckie o mile odległe od strof Garczarczyka (róże w ogrodzie serca; póki się sączy trwania mózg) z całkiem zgrabnym wierszowaniem, śpiewnie podchwytywanym przez ludzkość na sali (Bo to jest taka moja piosenka/ co im ciszej, tym ładniej gra). Ważniejsze jednak Karol jest postacią epidemicznie legendarną. Ongiś wsławił się tym, że po godzinie występu żadna siła nie potrafiła go spędzić z estrady. Wyłączono mikrofony – a on wciąż grał. Wyłączono światło – a on nie zaprzestawał. Wreszcie czterech umyślnych zniosło go z krzesłem na zaplecze. Bard turystyczny pamiętał to dobrze i z czasem jął się rozglądać po kulisach, dopytując: – Jeszcze nie wyganiają? A widzowie przyjmowali to entuzjastycznie. Grunt, to starzy znajomi!

Koncert konkursowy, z udziałem aż 15 „podmiotów wykonawczych”, m.in. z Chełma, Kielc, Krakowa, Kutna, Łodzi, Ostrowca Św., Sandomierza, Warszawy i Wrocławia (dlatego przycięto prezentacje do zaledwie dwóch utworów), daje asumpt do przeglądu stylów i trendów obecnie obowiązujących we wciąż mającym się dobrze turystycznym śpiewaniu. Oraz do zastanowienia, czy te nowe propozycje nie są wyłącznie naśladowanictwem solistów i grup najpopularniejszych w ogniskowych kręgach. Potwierdzeniem starej prawdy, że wszystko już było. Wystąpił wprawdzie na 26.OFPSiT laureat’2011, Maciej Baranowski, jednak czy jakąś popularność w kraju, na rajdowych szlakach zdobyli poprzedni zwycięzcy, Żeby Nie Piekło (2007), Szczyt Możliwości (2008), Myśli Rozczochrane Wiatrem Zapisane (2009)? Profanowi pobrzmiewa w głowie, że coś słyszał o zdobywcy II nagrody sprzed trzech lat – Klaus Trzaska Band. Ach, już wie! Toć to gitarowe trio wywiozło i teraz taką samą (tyle, że jedną z dwóch), grając, jak zażartował lider, trash metal. Bardziej konwencjonalny skład, uzupełniony klawiszami i perkusją, prezentowali mainsreamowi współlaureaci II m. – FOG – Formacja Opowieści Kameralnych. Zwycięzca, Pod Wiatr, żeglował zaś w stronę folku o zabarwieniu country. Tekstowych rewelacji nie dało się zauważyć, może z wyjątkiem owej zapowiedzi z piosenki Do Wetliny ostatniej z wymienionych grup, czyli w sumie pierwszej: Na pierogi z aniołami powrócimy znów. Jury bezlaurowo zauważyło również piosenki roztoczańskie lubelskiego Zespołu Przewodnickiego Chodu. Ponieważ nasz rodzynek zdobył równocześnie Nagrodę Publiczności (może i za zabawę słowną: Tu znajdziesz pióro do kapelusza i się przed tobą ROZTOCZY świat?), wypada nadmienić, że klasycznie turystyczny skład tworzą Zofia Kasprzyk – voc, Milena Lis – flet i voc oraz gitarzyści Marek Kasprzyk i Łukasz Miazek.

Pomiędzy koncertami – konkursowym i laureatów, otrzymaliśmy esencjonalny odprysk tak znaczącego dla obecnych Bakcynaliów projektu W górach jest wszystko co kocham… To taka – przez swą żywotność i przebojowość – soczewka, w której skupiają się trendy obowiązujące w turystycznym śpiewaniu. Niekiedy zupełnie zadziwiające, jak ten, że grupy potrafią sięgać do twórczości poetów, którzy na najśmielszych snach nie mogli sądzić, że ich wiersze trafią już nie pod strzechy, ale na przestrzenie połonin, pod iskry obozowych ognisk czy do bacówek. Muzycznie irlandzkie Celtic Tree potrafi zaśpiewać do słów… Władysława Broniewskiego (Wiatraki). Kanoniczna w małym folkowym instrumentarium Caryna, ma za lidera Łukasza Nowaka, który się zdobywa na taki refren o słodkich owocach: W starej szafie zniknął gdzieś cierpki samotności smak/ Teraz trzymasz jabłka część, drugą część trzymam ja. Ale już rezydent Krainy Łagodności, Dom o Zielonych Progach, sięga do wierszy Jerzego Harasymowicza (w koncercie finałowym brzmiały u innych także strofy Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej i Jarosława Iwaszkiewicza. W każdym razie, był to najciekawszy artystycznie, twórczo poszukujący nowych, ale wciąż atrakcyjnych dla odbiorców tego repertuaru brzmień, rozwiązań melodycznych, zaskakujących połączeń słów i muzycznych aranżacji (jazz!).

Znaczącą, a bez wątpienia zauważalną na widowni grupę stanowili członkowie dawnego UMCS-owskiego klubu turystycznego Mimochodek. Wraz z rodzinami, przyjaciółmi i wielbicielami tej formy wypoczynku w tydzień po Bakcynaliach obchodzili oni 30-lecie tzw. Leśniczówki w Górecku Kościelnym, wydzierżawionej połówki domku gajowewgo na cudownej polanie w Puszczy Solskiej nad płynącym doliną zimnym Szumem. To tam, przy roztoczańskim ognisku utrzymywana jest tradycja piosenki turystycznej, wspólnego śpiewania, przekazywania śpiewników kolejnym pokoleniom zarażonym tą ideą. To widz-słuchacz wymagający, w większości już daleki od ulegania pokusom nowości, łamania kanonów i rewolucjonizowania znanej do trzewi, uprawianej od trzech dekad z nawiązką formy. „Leśniczówka” na Bakcynaliach czekała przede wszystkim na ostatni koncert Rzeki to idące drogi. Ponoć nie wypada recenzować występów ikon ganku – Adama Drąga, Browaru Żywiec, Jana Błyszczaka Mufki (rewelacja!), Grupy R… Chyba, że poprzez proste stwierdzenie faktów, iż zachowali w Chatce Żaka wysoką formę, z jakiej są znani.

A jednak znalazły się i w mimochodkowej seniorskiej grupie (jeden z „zaszczepionych” juniorów dołożył skutecznie i z pasją ręki do reaktywacji Bakcynaliów i ich obecnego kształtu) krytycy, dla których ten świat pierzchł w czas przeszły wraz z odejściem młodości. – Tam na sali strasznie smędzą – padł komentarz. A jako dowód służyła ekspresyjna grupa złożona ad hoc z kolegów i nieoczekiwanych chórzystów, porywająca do wspólnego śpiewu utworów „ze starej szuflady”wszystkich zgromadzonych przy stolikach działającej po sąsiedzku kawiarni. Taki zdrowy przejaw dawnej Epidemii. W wyodrębnionych na szczęście przypadkach.

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: