Zielonym do dołu

FELIETON ZADOMOWIONY

Pamiętacie Państwo ten wielki krzyk, który się podniósł w ub. roku po wycięciu dorodnych drzew na ul. Kołątaja? Sam należałem do chóru oburzonych tą bezsensowną wycinką, chociaż spotkałem wówczas fachowca, który był bliski przekonania mnie, że sens to ona jednak miała. Jego argumenty „za” przepadły już gdzieś w pomrokach szybkich dziejów, a ja zimą utwierdzałem się znowu w mym zdaniu, że poczyniono wielką szkodę krajobrazowi śródmieścia. Jednym z powodów kastracji uliczki z drzew było to, że na osi od Placu Litewskiego i Krakowskiego Przedmieścia zasłaniały one widok na zabytkowy zespół poklasztorny, mieszczący dziś Centrum Kultury. No, to stańcie sobie dziś na rogu Krakowskiego i Kołątaja obok Grand Hotelu Lublinianka i spójrzcie na południe w głąb uliczki i na dalszą perspektywę. Widać, owszem, barokową kapliczką z Frasobliwym na rondzie przed CK i sam kompleks, ale także górujący nad nim w tle, pasujęcy do niego jak pięść do nosa koszmarny wieżowiec z Okopowej obok prokuratury, dawniej zasłaniany przez korony drzew. Taką niedźwiedzią przysługę urbanistycznie pięknej osi widokowej uczynili naprawiacze od zieleni miejskiej. Przy tych konstatacjach jedyną pociechą pozostawała ich, „fachowców”, obietnica, że wiosną posadzone zostaną na Kołątaja nowe drzewa i to takie, które lepiej znoszą warunki wielkomiejskie a ich korzenie nie są tak rozległe jak poprzedników, więc nie będą narażeć nawierzchni ulicy i chodników na destrukcję (to był inny z argumentów wycinaczy). Wiosny kalendarzowej mamy już trzy tygodnie, znawcy mówią, że to już ostatni gwizdek na nowe nasadzenia, a na Kołątaja nadal asfalowo-brukowa pustynia. Co się dzieje! Mam na ten temat swoją teorię.

Niezmiernie się cieszę, gdy nowi włodarze miasta dotrzymują swych wyborczych obietnic i z satysfakcją przyjęłem np. decyzję prezydenta Adama Wasilewskiego o wprowadzeniu dekretowanych w kompanii autobusów nocnych. Nowe władze podejmują też decyzje kasujące pomysły poprzedników. Przykładowo Wasilewski powściągnął zakusy ekipy Andrzeja Pruszkowskiego by zafundować nam na Litewskim wyłącznie świeżą, ambitną fontannę, zaś sprawę modernizacji całego placu odłożyć ad calendas graecas i – jak wiadomo – rozpisany zostanie konkurs na nowy kształt pryncypalnego miejsca Lublina. W takich momentach grodzcy urzędnicy, którzy w ogromnej masie pozostają starzy nawet przy zmianach w kierownictwie wydziałów, zdają się korzystać z decyzyjnego zamieszania. Wolą milczeć, nawet strusio schować głowę w piasek i nie przypominać o deklaracjach złożonych za poprzedniej władzy, bo może nikt sobie o nich nie przypomni. Najwyraźniej tak zadziałali też w sprawie nasadzeń na Kołątaja, tylko ich działalność należy nazwać trochę inaczej niż owe chowanie – niczym struś – głowy w piachu. Za komuny naród uwielbiał prześmiewcze dowcipy o milicjantach (dziś chodzą one w USA jako polish jokes). W jednym z nich – pamiętacie? – ktoś tam idzie pod parkanem szkoły czy jednostki milicyjnej i słyszy powtarzającą się komendę „Zielonym do góry!”. Wspiął się z ciekawości na ogrodzenie, patrzy, a to milicjanci na rozkaz sadzą drzewka. Ratuszowi urzędnicy zadali sobie więc komendę odwrotną: „Zielonym do dołu!”. I mają spokój. I na Kołłątaja się nic nie dzieje.

Jest to zresztą wykładnia całego naszego postępowania wobec zieleni na wszelkich pozimach – od decyzji prywatnych, kształtowanych złą tradycją, po działania na szczeblach publicznych, dużo bardziej w skutkach szkodliwych. Pamiętam jak gdzieś dwa lata temu przeprowadziłem wywiad z prof. Elżbietą Przesmycką z Politechniki Lubelskiej, animatorką kierunku architektura na tej uczelni. Rozmawialiśmy m.in. o przedmieściach. – Najgorsze jest budownictwo obrzeża miast – mówiła Pani profesor i wspomniała wizytę dyrektora Paryskiego Instytutu Architektury, który zadał jej pytanie: – Dlaczego macie taką brzydką architekturę mieszkaniową? – Gdzie? – zapytałam – Na obrzeżach miast, np. w Wilanowie – odpowiedział. – Nie wiem co tam widział, ale taki osąd wywiózł z naszego kraju. Istotnie, podmiejskie tereny szokują. Te domy z pięcioma kolumnami! Ta atawistyczna nienawiść do drzew! Wycina się stare drzewa, żeby nie zasłaniały nowomodnych posiadłości i ich miejsce zajmują nowe, modne, które nie mają wiele wspólnego z tradycyjną polską roslinnością – ubolewała. Potem dzwoniła do mnie, alaramując z rozpaczą, że wycinane są stare drzewa na Nałęczowskiej i dowodziła, że tak się w cywilizowanym świecie nie postępuje. Nic nie mogłem zdziałać, bo media wobec samowoli urzędników preważnie wciąż pozostają bezsilne. Na Nałęczowskiej także nowych drzew nie posadzono. Hasło „Zielonym do dołu” obowiązuje!

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: