Zodiakalnie, ciekawie

We wtorek 27 czerwca w Kawiarni Artystycznej HADES zaprezentowany został, jeśli nie ostatni koncert sezonu 1999/2000, to już na pewno ostatni owego mijającego sezonu program powstały w klubie, klubie który coraz częściej pełni funkcję producenta tego typu przedsięwzięć. Po Lubelskiej Federacji Bardów, Teatrze Studio skupiajacym rozśpiewanych i rozdokazywanych aktorów Teatru Osterwy, kabarecie młodzieżowym i czymś tam jeszcze, HADES wziął pod opiekuńcze skrzydła kolejną twórczą inicjatywę. Swój drugi program mogła pokazać grupa trzech śpiewających dziewczyn – Kasia Abramowicz, Dzidka Muzolf Bazia Szot – oraz zespół towarzyszących im muzyków. Teraz w Kawiarni Artystycznej nastąpi okres kanikuły zwany też ogórkami i prawie wyłącznie królować będzie tam muzyka dyskotekowa. Ale póki co, możemy jeszcze powrócić do koncertu zatytułowanego Era dublera, czyli rzecz o bliźniakach.

Skonstruowany on został na zasadzie podobnej jak poprzedni Koncert na Bazię, Pisankę i Barankę. Można powiedzieć, że panie poleciały zodiakalnie, z tym, że tym razem w roli głównej nie wystapił Baran a Bliźniaki. Powstał program pokrewny duchem, ale bardziej dopracowany i przez to bardziej spójny. Tak jak dziewczyny obiecywały, bohaterów spod dwulicowego znaku nie wskazywały po imieniu i nazwa znaku nawet nie padała w ich piosenkach, bo o skomplikowanych cechach Bliźniaków rozprawiały w przerwach pomiędzy nimi, słowem szykując grunt pod wykonanie śpiewanego utworu.

Już na wstępie się okazało, że pierwszą cechą Bliźniąt jest spóźnialstwo (no, powiedzmy, że nieco tu zaaranżowane), a że aż czwórka wykonawców, Bazia, Bartek Abramowicz (fortepian), Tomek Deutryk (perkusja) i Marek Matwiejczyk (gitara bas) wywodzi się spod tego znaku Zodiaku, pozostałym, Kasi, Dzidce Pawłowi Odorowiczowi (altówka) przyszło rozpoczynać wieczór samotrzeć. Usprawiedliwieniem dla spóźnionych mógł od biedy być fakt, że wszyscy „rozdwojeni dublerzy”, z wyjatkiem Tomka, odwiedzili tego dnia fryzjera a Bazia na dodatek dramatycznie wyznała Dzidce: „O mało nie przejechałabym psa!”.

W tej swawolnej poetyce – z początku nie kupowanej zbytnio przez wakacyjnie przerzedzoną widownię – można już było rozpoczynać koncert. Żart i swoboda nie opuszczały zresztą śpiewajacych i gawędzacych bardów w spódnicach do końca, bo jakże ma być inaczej, skoro – jak mówiła Dzidka Muzolf, przyznając się, że panie, owszem przygotowywały się solidnie do programu – to życie pisze najlepsze scenariusze. Co bowiem może lepiej ilustrować tezę, że Bliźniaki to żywiołowe pędziwiatry, jeśli nie to, że Bazia za kulisami spada w trakcie koncertu z krzesła za podesty estrady? Uczyniła to tak skutecznie i tak się tym rozkojarzyła (ubawiła?), iż zapomniała tekst piosenki własnego autorstwa (Nie dogonisz mnie) i musiało dojść do ponownego startu i dubla utworu.

Co zaś się jeszcze tyczy scenariusza, trochę nieopatrznie w zapowiedzi koncertu stwierdziliśmy, że jego autorem i reżyserem jest Dzidka Muzolf. Jak się okazuje, obecnie panie dzielą się pracą po równo, zgodnie współpracują i dziś nawet nie można powiedzieć tego, co było wspominane (wypominane?) dawniej: że jedynym prawdziwym bardem jest w tym artystycznym tercecie Dzidka, która pisze dla siebie i teksty piosenek i komponuje do nich muzyką. Owszem, utwory jej autorstwa dominują, bo spod pióra Dzidzi wyszły piosenki Daj Panie, Jeszcze wierzymy, Oddam dzień, Domator, Ten wiatr Drogi (a więc sześć spośród szesnastu prezentownych piosenek, w tym jedna z muzyką Bartka Szułakiewicza), ale takimi może pochwalić się też Bazia, autorka wspomnianego Nie dogonisz mnie oraz Listu z liściem, Zaczekaj na mnie i muzyki do Fajki ze słowami Andrzeja Bursy a nawet zdebiutowała jako tekściarka Kasia, pisząc Taki ty do muzyki swego męża Bartka Abramowicza (Jacek, to rzecz jasna jej teść – pardon Kasiu!). Niewielki pozostały margines w programie wypełniły utwory Igora Jaszczuka (Feministka Bazi), Kazimierza Łojana (Mała czarna Kasi z muzyką bodajże Jerzego Malta), Jana Tomaszewskiego (kompozycja do słów nieznanego autora Miej ten gest Kasi i towarzyszących jej dziewczyn) i Jonasza Kofty (Estrada Kasi z muzyką Bartka).

Jak widać, panie stają się samowystarczalne i moje nie tak dawne wątpliwości, czy poradzą sobie bez kolegów z Lubelskiej Federacji Bardów można wyrzucić precz i nie psuć im już krwi ciągłymi, przecież wciąż narzucającymi się porównniami z konfederatami, bo zdaje się, że te porównania (podobnie jak termin bardotki) ambitne damy jedynie denerwują. Są już na tyle odrębne, że można mówić o pojawieniu się nowej jakości w kręgu lubelskiej (i nie tylko!) piosenki literackiej. Jeśli istnieje jakiś problem, to wyłącznie ten, że każdy kolejny koncert krążący wokół znaków Zodiaku zacznie oznaczać denerwującą manierę i zjadanie własnego ogona.

Drugi zodiakalny raz, to jeszcze nie powód do alarmu. Program Era dublera posiadał wiele wdzięku, błyskotliwych, zwieschenrufowych zapowiedzi z elementami inteligentnej przekory (Dzidka: – Byłybyśmy niesprawiedliwe pokazując jedną stronę Bliźniaka, bo wyglada, że się tylko prześmiewamy a przecież to żywy człowiek!) i całą moc bardzo dobrych piosenek często o cechach prawdziwych przebojów. Osobiście bardzo mi sie podobała jazzująca piosenka Dzidki Jeszcze wierzymy śpiewana z chórkiem pozostałych dwóch dziewczyn i powtarzana na bis, dobrze zaaranżowane w szybkim swingujacym rytmie Miej ten gest w wykonaniu Kasi, znowu interpretowne with little help of her friends, czyli z chórkiem Dzidki i Bazi oraz Baziowa nowalijka List z liściem, jak również finałowa samba Drogi (kto woli to Samba droga) z solo Kasi i wsparciem koleżanek.

Wyliczyłem te moje faworytki i skonstatowałem, że wymieniłem głównie piosenki rozpisane na wszystkie trzy głosy. Podświadomie widocznie tęsknię za takim właśnie przejawianiem się grupowej działalności trzech śpiewających dam a nie tylko za ich wspólnym przygotowywaniem scenariuszy programów czy moralnym i całkiem konkretnym wspieraniem się w autorskich poczynaniach. W stosunku do porzedniego koncertu takich razem wykonywanych utworów było już dużo więcej i w tym widzę prawdziwy postęp w działalności grupy żeńskich bardów Bazia – Dzidka – Kasia. A że publiczność, która w trakcie koncertu wyraźnie się rozkręciła i potrafiła nawet dialogować z bohaterkami wieczoru, też najlepiej reagowała na utwory stanowiące wyraz zbiorowej kreacji (pamiętajmy również, że Dzidka Muzolf chyba po raz pierwszy w czasu jej pobytu w Lublinie napisała piosenkę nie dla siebie a dla kogoś innego, konkretnie dla Kasi Abramowicz), sądzę, że w swej opinii nie pozostaję odosobniony. Czekam więc na nową producję trzech dam, program może już nie zodiakalny, zdając sobie sprawę, że nastąpić to może dopiero po wakacjach, które nam właśnie ogórkowo nastały także w HADESIE.

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: / / / /

Rok: