Zoom Sławka T.

Czasem warto sobie przypomnieć o oczywistościach. Zoom – oprócz tego słowa znaczenia podstawowego, którym definiuje się obiektyw zmiennoogniskowy – to potocznie tyle, co powiększenie, czyli zbliżenie. Dlatego czynna kilkanaście dni, od 7 do 19 stycznia w Galerii Lipowa 13 Lubelskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych wystawa malarstwa Sławomira Tomana Zbliżenia ujawniła pierwsze (?), symboliczne powinowactwo z Informatorem Kulturalnym ZOOM, na łamach którego ukazuje się niniejsza recenzja, a który, jak wiadomo, przede wszystkim zoomowo przybliża zainteresowanym nadchodzące wydarzenia artystyczne. Drugim – a może jednak pierwszym, bo formalnie ważniejszym – z powinowactw jest miejsce „debiutu”, pierwszej odsłony przybliżonych na wystawie do makroskali obrazów. Powtórzę słowa, które zdołałem już gdzieś indziej wyartykułować. To doprawdy była wielka przyjemność, gdy brałem do ręki kolejny egzemplarz periodyku o – jak widać – małych rozmiarach i oglądałem co miesiąc na każdej następnej – z dwunastu ich odsłon – okładce reprodukcje obrazów Tomana, artysty w kręgu lubelskiej plastyki najdowcipniejszego po Jarku Koziarze i – dodam teraz – Tomku Bielaku. Albo – lepiej! – z tego samego szeregu.

Już te dwie okokoliczności, koneksje z rzeczywistościa, która – bywa – skrzeczy jak ta pospolitość u mistrza Wyspiańskiego, przydają Zbliżeniom dodatkowego smaczku.

A tu mamy jeszcze szczyt sytuacyjnej piramidki. Trzeba sobie bowiem uświadomić, gdzie to też miała miejsce ekspozycja, której oglądanie, także z tego, akurat nie zamierzonego przez artystę powodu rajcowało mnie do granic ubawienia. Galeria naszej Zachęta działa wprawdzie na zadupiu Plaza Center Lublin (uparcie będę powtarzał, że to nobilitacja a nie ujma, jaką byłoby znalezienie się jej we wnętrzu, obok supermarketów i butików), ale wciąż w obrębie tego koszmarnego sanktuarium konsumpcji.

Sławomir Toman sobie z niego, z tego naturalnego nośnika mass culture dworuje, kpi, jeśli nawet – o ile wierzyć zapewnienio jednego z krytyków – przyznaje się, iż jako malarz „pasożytuje” na wytworach tejże kultury masowej. Do rozpaczy mogą wówczas doprowadzić nadinterpretacje zamykane w takim m.in.- że zacytuję tekst sprzed dekady o pracach z zupełnie innego cyklu nawiązującego do obrazów geniusza z Delft – bełkocie: użycie postaci vermeerowskiuch nie jest przypadkowe, choć jest dosyć fortunnym wynikiem incydentalnych rykoszetów wcześniejszego postmodernistycznego kolażu. Albo z innej epoki: Toman jest też malarzem o konceptualnym sposobie myślenia, dla którego najważniejsze są: realizacja idei i sam proces tworzenia. Takie kwiatki można wyśledzić w pisaniu o Tomanowej sztuce, dodajmy, bardzo konsekwentnie się rozwijającej w tym, czego absolwent wydziałów i uczelni artystycznych w Lublinie, Krakowie i Rennes dotyka i co zawsze krąży wokół tradycji, z klasyką malarstwa na czele, również wokół kultury popularnej i codzienności globalnej wioski.

A tymczasem zaklęcie przez Sławka symbolu konsumpcyjnej szmiry – Barbie – w bezręki kształt Wenus z Milo, czyli kanonu rzeźbiarskich kanonów, wprowadza mnie po prostu w niepohamowany, sardoniczny śmiech, chichot wyczulony na ironię i jeszcze nią potęgowany. Mamuśki odmóżdżone agresją reklamy, które kupiły córkom takie lalkowe różowe g…, jeśli im pozostały jeszcze jakieś fałdy pod czaszką, powinny na widok Barbie z Milo popełnić seppuku, albo przynajmniej zabrać dziecku paskudztwo i je spalić. Podobnie, chociaż może z mniejszm zrywaniem boków, reaguję na zobrazowanie jarmarcznej figurki Picassa ubranego wg masowej wyobraźni w nieodzowną koszulkę w biało niebieskie pasy. Na atakujące multiplikacją symbole seksu epoki wiecznej młodości – tabletki Viagry. Na porcelanowego Buddę odartego pauperyzacją ze wszelkiej świętości. Hiperrealistyczny sznyt tych dziel, ich – co tu gadać – nadekspresyjny krzyk płynący z wielkoformatowości a przy tym dyskretny flirt z dziś już klasykami, z twórcami objet trouvé ready-made oraz spuścizną Warhola, tylko te wrażenie potęguje. A przy tym sztuka Tomana nie wydaje się kabaretowo trywialna. Tu odbywa się intelektualna gra skojarzeń, ćwiczenie dla szarych komórek jeszcze nie tak skrodowanych jak u rodziców fundująceych w dobrej wierze dziecku mc’donaldsowego cheeseburgera czy chipsy o smaku kwaszonych ogórków (sic! – takie już są) w postaci koszmarnej, aestetycznej lalki, wizualnego symbolu american way of life.

Natomiast w interpretacyjnych peregrynacjach najbliższe są mi słowa z katalogu ekspozycji, że przy przedstawianiu pustego świata blichtru masowej pseudo-kultury konsumpcji, uwodzące precyzją i doskonałą iluzją malarstwo Tomana paradoksalnie uczy dystansu wobec pozorów powierzchownego luksusu. Podpisał się pod nimi Piotr Majewski. Miał szczęście Sławomir Toman do dobrego kuratora wystawy, bo taką tu funkcję pełnił ten wiceprezes lubelskiej Zachęty.

 

 

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: