1% fajerwerków i architektura po prostu

Potraktujmy poniższe jako – spodziewany zapewne – anaks do opisanej tu pobieżnie wystawy start ARCHITEKCI * 09, która była czynna w Warsztatach Kultury prawie 3 tygodnie do minionej środy. Małe przypomnienie. Była to prezentacja dyplomów inżynierskich projektów, obronionych w tym roku na kierunku architektura i urbanistyka Wydziału Budownictwa i Architektury Politechniki Lubelskiej. Dyskutantów postawiono pod ścianę, zadając im co najmniej mało wdzięczny, jeśli nie przekraczający granice badawczej przyzwoitości i zdrowego rozsądku temat „Jakiej architektury potrzebuje Lubelszczyzna?”

Do panelu zaproszono tak wiele osób, że trzeba było im narzucić reżim 5-minutowych wypowiedzi, co – zważywszy na ilość 11 dyskutantów – zapewniało, na dzień dobry, w jak zwykle koszmarnie zimnych przestrzeniach postsamochodowych warsztatów, ponad 1,5-godzinną „rozbiegówkę”. Szczęściem, była ona najciekawsza. Z wyraźnymi deklaracjami, pozbawionymi (z małymi wyjątkami) owijania spraw w bawełnę, a nawet z wyczuwalną wyraźna chęcią, żeby nie były to wypowiedzi miałkie.

Spróbuję wydobyć z wypowiedzianych słów zdania najważniejsze, zaznaczając lojalnie, że dobór podlegał subiektywnej – zatem dalekiej od zobiektywizowania – wybiorczości umysłu profana, który tylko chciałby się znać na zadanym przez organizatorów temacie. Dwa spicze, naukowców z architektonicznego wydziału PL, w ogóle – bardzo mi przykro – przepadły notującemu z przyczyn akurat bardzo obiektywnych. Decydował ziąb, zatem… A przede wszystkim, kanoniczna o tej porze dnia (tuż przed 20.00), gwałtowna potrzeba całkowicie prywatnego pisania i wysłania kilku słów do… Ona wie!

Architekt Jadwiga Jamiołkowska, zaznaczając, że od prezentujących na wystawie swe prace twórców dzieli ją dwa pokolenia, na zadane w temacie pytanie, jak powinna być owa architektura dla Lubelszczyzny, udzieliła prostej odpowiedzi: – Dobra! Odetchnąłem. Pani Jadwiga – chapeau bas! – wyczulona na piękno krajobrazu Lubelszczyzny, zwróciła uwagę na bandyckie zachowania deweloperów, którzy w swej ekspansywności potrafią lekceważyć jego walory i nakłaniać architektów do, już nie lekceważenia, ale kasowania naturalnych warunków naszego terenu, zasypywania wąwozów, likwidowania pagórków (przykład bodajże ul. Zbożowej), jedynie w celach powiększenia zabudowywanej powierzchni i finansowych zysków. Zmartwiła się także, że na ekspozycji spotkała przypadki lekceważenia przy projektowaniu naturalnego i historycznego kontekstu. Chodziło tu głównie o termy na terenie stworzonego przez ks. Izabellę Czartoryską parku arkadyjskiego w Puławach, ze zboczem opadającym w stronę Wisły. Wyraziła – wreszcie – pochwałę dla zaskakującego swymi splotami, „szalonego” pomysłu budowli w Parku Ludowym (Poczekalnia Michała Fronka). – Nie bójcie się fantazji! – usłyszeli młodzi architekci od seniorki po wielu doświadczeniach.

Ewa Kipta – urbanistka, specjalistka ds. Kultury Przestrzeni w UM Lublin, zauważyła, że w architekturze mamy dziwny moment: 80% prac to przerabianie. Architektom pozostaje sklecać zastane kawałki „przestrzeni nie przetrawionej”. Z wystawy pochwaliła wspomniany wyżej projekt „węzełków”, kaplicy akademickiej PL i stwierdziła, że szkoda Pl. Litewskiego, bo dwa podejścia dyplomowe do tego tematu nie uwzględniają (lub trudno je zauważyć) jego funkcji historycznych. Radziła stosować pierwszą zasadę Hipokratesa: Nie szkodzić. Urbanistka uważa, że proporcje projektowe powinny wyglądać następująco: 90% to architektura spokojna, „murmurando do życia”, 10% – obiekty ważne, użyteczności publicznej, w tym najwyżej 1% to fajerwerki. Nawiązała też do wciąż powracającego ostatnio tematu tzw. Efektu Bilbao (przypomnę, chodzi o wystrzałowe Muzeum Guggenheima w tym baskijskim mieście. – Nie podskakujmy – poradziła i podała sugestywną argumentację: – Ktoś, kto namalował pierwszy słynnego „Jelenia na rykowisku”, był geniuszem. Kto zrobił to drugi – już tylko idiotą.

Hubert MącikForum Rozwoju Lublina, zaznaczając, że jest historykiem sztuki, jako mieszkaniec niewielkiego Opola Lubelskiego zaapelował do architektów, żeby projekty dotyczyły nie tylko Lublina, ale i Lubelszczyzny (tak zresztą, co podkreślał prowadzący, poszerzono obszar zainteresowania w tytule dyskusji). Przywołał przykład unikatowej w skali kraju Szkoły Pijarów z 1758 r., która została zdegradowana i efekciarskiej sali gimnastycznej, nie pasującej do otoczenia. – Może bierze się to stąd, że architekci, to artyści – zastanawiał się głośno. Stąd, wg niego, mało propozycji dla mniejszych miejscowości, które potrzebują architektury średniej, ale zakotwiczonej w kontekście.

Marcin SkrzypekOśrodka Brama Grodzka-Teatr NN, inicjator Forum Kultury Przestrzeni, mówił o paradygmatach projektowych i człowieku, który mozolnie odtwarza zamówienia składane u projektantów po I wojnie światowej. Uznał, że kontekst to dla projektującego architekta rzecz święta. Zwrócił również uwagę, że wizualizacje projektów często oszukują, bo nie będziemy architektury oglądać z lotu ptaka, tylko z poziomu naszego wzroku. Tymczasem jeden z nagrodzonych projektów Centrum Spotkań Kultur (bodajże III nagroda) prezentuje jedno z ujęć z perspektywy, z której przerobionego Teatru w Budowie nigdy nie ujrzymy, bo nie będzie takiej możliwości. – Należy pokazywać to, co ludzie kiedyś zobaczą – zaapelował.

Sztandarowy lubelski architekt Bolesław Stelmach pogratulował młodym inżynierom architektów ich dyplomów. -Chodzi o to, żeby jak najwięcej architektów pracowało dla Lubelszczyzny – stwierdził i podkreślił, że pracy dla nikogo nie zabraknie. Odnosząc się do projektów z wystawy, mówił, że po pierwsze brakuje mu myślenia proekologicznego. Drugi brak, to przestrzenie społeczne. „Jedynym uzasadnieniem miasta jest to, że ludzie mogą się spotykać” – zacytował jednego ze swych mistrzów. Wreszcie trzecia zaniedbana kwestia, to poszukiwanie jakości. – Dla mnie jest ważne dokąd zmierzacie – powiedział młodym adeptom architektury. A odnosząc się do tematu panelu, orzekł na koniec: – Region ten potrzebuje architektury bez przymiotników, architektury po prostu.

Lech Kłosiewicz – architekt, profesor od niedawna związany z WBiA PL, promotor części z prezentowanych na wystawie projektów już niemal w całości oparł się na cytatach, głównie z ulubionego architekta i autora szeregu publikacji, urodzonego w Edynburgu Witolda Rybczyńskiego. Uwagi autora m.in. książeczki „Najpiękniejszy dom świata” są zaiste efektowne, ale i niezwykle – nawet przy pozornej oczywistości – celne. Pierwsza: „Proces powstawania arcydzieła jest tajemnicą”. Kolejna: „Budynków nie należy przemieszczać”. Tu padł ulubiony przykład z Balearów, dla których szereg projektów domów wykonał jakiś znakomity architekt. Zwrócił się potem o opinię do zaprzyjaźnionego miejscowego artysty. – To nie są dobra projekty – zawyrokował tamten. – Dlaczego? – zdziwił się pytający. – Takich domów tu nie ma! – wypalił tubylca. Wszystkie te cudowności prof. Kłosiewicz elegancko odniósł do zadanego tematu dyskusji.

Bogusław Szmygin, dziekan architektonicznego wydziału naszej politechniki, pochwalił się swymi niezliczonymi podróżami po świecie, z których wysnuł konstatację: – Broni się architektura lokalna. Tak dzieje się tam, gdzie się ujawnia tożsamość miejsca. Te przestrzenie bronią się, dlatego, że są atrakcyjne dla przyjezdnych i atrakcyjne, przyjazne dla miejscowych. Chodzi o syntezę pewnych wyznaczników. Niestety ujawnił też, że nie potrafi powiedzieć, jaka powinna być synteza dla Lubelszczyzny.

Czarną owca dyskusji okazał się Adam Spychała, zeszłoroczny absolwent studiów inżynierskich, student studiów drugiego stopnia na WBiA PL, który ośmielił się bronić swoje rozumienie kluczowego w panelu terminu „kontekst” oraz myślenie z perspektywy Podkarpacia, z którego pochodzi.

Natomiast zamykający wypowiedzi „wywołanych do tablicy” Michał Fronk, reprezentant tegorocznych absolwentów studiów inżynierskich, także student studiów drugiego stopnia na WBiA PL, współautor i uczestnik wystawy (autor „węzełków” z Parku Ludowego), stwierdził, ze zawarta w temacie dyskusji kwestia, to pytanie na które się nie odpowiada. Ważniejsza jest odpowiedź, jakiej architektury nie potrzebujemy. Odsuwałby słowo piękna (architektura), bo chodzi o to, żeby zrobić coś dobrego w przestrzeni, która teraz jest tylko zapychana. Zakończył nawiązaniem do piosenki Grechuty, który śpiewał, że „wolność to żyć wśród dobrych ludzi”. – Wolność to także żyć w dobrej przestrzeni – podsumował.

W dalszej części, poświęconej na wypowiedzi z sali, mroźne powietrze nie pozwalało już Waszemu Słudze utrzymać długopis w dłoni a jego abnegacja, brak znajomości osób zabierających głos, które się przy tym nie przedstawiały, całkowicie podcięła mu skrzydła. Zapamiętałem tylko odpryski. Że Ewa Kipta (ją już poznałem) na pytanie, czym zamienić zły kontekst, elegancko odpowiedziała: – Elegancją!, co tu oznaczało dobre projektowanie. Że są różne prowincje, ale nasza jest najgorsza, bo to prowincja zakompleksiona. Że w przyjmowaniu projektów najlepsze – przy całej ich niedoskonałości – są procedury konkursowe. Że pierwszy, inżynierski stopień zakładał pewną prostotę projektów, bez uwzględniania kontekstów (w domyśle: stąd niesłuszność pretensji). Że kontekst (znowu on!) nie wyklucza innowacyjności. Że wynalazki w architekturze są rzadkością, reszta to doskonalenie. Że – w sumie – wszyscy w tej dyskusji się ze sobą zgadzali, z wyjątkiem owej czarnej owcy, inż. arch. Spychały. A ten – przy ogólnej wesołości – uparcie bronił swego, nawet w sprawach muzyki.

Następny taki mityng zapewne odbędzie się po wystawie projektów pierwszych w dziejach Lubelszczyzny magistrów architektury po miejscowej uczelni, czyli Politechnice Lubelskiej. Stanie się to już całkiem niebawem. Czekam na tę ekspozycję z niecierpliwością. Dyskusje także jakoś przeżyję.

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: