17 mgnień rozsądku
Radziecki Kloss, słynny agent Stirlitz z serialu Siemnacat’ mgnowień wiesny („Stirlitz się zamyślił. Spodobało mu się to, więc zamyślił się jeszcze raz”), zwykł w momentach dopadających go wątpliwości stawiać przed sobą zadanie: „Temat do przemyślenia”.
Wybrałem się do Art Studio w Chatce Żaka na drugie urodziny działającej w strukturach Centrum Kultury, niezwykle przeze mnie cenionej Sceny Prapremier InVitro. Rok temu, na pierwszych urodzinach, jeszcze w remontowanym dziś gmachu CK przy Peowiaków było bajecznie. Pomysł imprezy dziecięcej, z takimiż piosenkami i skeczami, sprawdził się w każdym calu. W miniony poniedziałek – nie będę krył – poczułem się zawiedziony.
I pewno bym tylko narzekał na temat połączenia idei laboratorium z okolic służby zdrowia (stąd ubieranie butów gości w szpitalne ciapy koloru blue lub dłoni w odpowiednie rękawiczki) ze znienawidzonym(ą?) doszczętnie przez osiedlowy pub karaoke (broń Boże zabłąkać mi się tam w kolejny piątek). Mówiłbym o żenadzie, wątpliwych dowcipach („Stary chemik nie umiera, on przestaje reagować”, lubo też:, „Z czego składa się małżeństwo? Z zasad i kwasów”) i smutku, że nawet szef, Łukasz Witt-Michałowski, widząc, co się dzieje, rezygnował z poważnej prezentacji dokonań teatru i sukcesów, jakie żadna lubelska scena w tak krótkim czasie nie osiągnęła nigdy. Pewno tak, gdyby nie…
Stałem w ciemnościach wyatutowany, żółć się we mnie przelewała, że mam w rytmie disco polo „Biegać, skakać, latać, pływać,/ w tańcu, ruchu wypoczywać”, albo słuchać jak znana aktorka teatru repertuarowego męczy się śpiewając pod dyktando napisów płynących na ekranie, że „zawsze z tobą chciałbym być całe lato”, gdy i mnie, jak agenta Stirlitza, wątpliwości dopadł rój:
- A może ja, stary pryk, nie umiem się już bawić?
- A może Polak, który z natury nie potrafi śpiewać, ma taką niepohamowaną potrzebę, żeby się w ułomnej dziedzinie wyżyć się poprzez ułatwiającą to formę karaoke?
- A może chodziło o tradycyjną – tu , na tych łamach propagowaną – wojnę karnawału z postem?
- A może idzie tu o pokłady ludyzmu wyssane przez nas wraz z mlekiem rodzicielki?
- A może rzecz tkwi w potrzebie odreagowania i zwykłego relaksu, czyli odpuszczeniu sobie zadęcia?
- A może brak pomysłu na jubileusz i – wiem o tym – pośpiech organizacyjny, nie okazał się wcale głupim doradcą?
- A może –last but not least – rację miał pocieszający mnie artysta światowy, przywykły do żonglowania w swej sztuce elementami mass culture Robert Kuśmirowski, który rzucił mi na pożarcie myśl, że Witt-Michałowski sprawdzał, na ile bywalcy teatru, uczestnicy tzw. wysokiej kultury (tacy zostali zaproszeni), są impregnowani na pokusy kultury niskiej, za trywialny symbol której można uznać karaoke?
Nie składają się te punkciki na liczbę 17? No, cóż! Stirlitzem to ja nie jestem!
Kategorie: Felietony / Moliqultura Osobista
Rok: 2010