A to ci bigos!

Siedzieliśmy sobie spokojnie w domu na fotelu firmy, która niewątpliwie walczyła o znak ”Teraz Polska!”, a tu zza telewizora wychynął duch Unii Europejskiej. Wprawdzie duch Unii Lubelskiej wyłaził zapewne zza pieca, ale i tak przestraszyliśmy się. Duch zaczął buszować po całej chałupie, zaglądać do każdego kąta, a co najgorsza, niczym ta strzyga jął wwiercać się nam w czaszkę. Taka perfida! I nijak od unijnej zarazy nie dało się uwolnić. Jeszcze pozostawało trochę rozsądu, żeby widzieć jaką krecią robotę gwieździsty duch Brukseli wykonał, ale za chwilę i nasz okopy świętej Trójcy padły. Ulegliśmy zbiorowemu amokowi. Chociaż glukoza z nerwów nam skoczyła, zaczęliśmy tanim cukrem słodzić herbatę potrójnie, a dzieci zostały zapędzone do produkcji aktualnie patriotycznych kremówek i reprezentujacych patriotyzm dawny napoleonek. Złapaliśmy się też na tym, że palimy dziennie już nie 1,5 paczki po 25 sztuk papierosów, a cztery i tak od niedawna droższe ich opakowania. Płuca nam wysiadły, firanki dostały wsciekłej żółtaczki, a córka i syn utworzyli atakującą jednostkę bojową i ta wygoniła nas na balkon. Cieplej, to i myślimy o ustawieniu tam namiotu. Chcieliśmy też zrobić tyndoły (nazwa śp. małżonki, od procesu tyndalizacji) z taniej wołowiny, ale popełnilismy grzech zaniechania. Wszystko przez to, że nie mamy gdzie trzymać zapasów. No i na ile one starczą? – zapytywały ostatnie zdroworozsądkowe szare komórki nie zainfekowane jeszcze przez ducha paniki. Jednak kiedy któregoś dnia w najbliższym sklepie spotkaliśmy wyłącznie chleb krojony i pakowany, a więc niekoniecznie wielbiony przez nas z chrupiącą skórką, chcieliśmy popełnić przedakcesyjne seppuku. Ogarnęła nas rozpacz, że utracimy to, co najbardziej kochamy i do czego pędem wracamy z każdej eskapady do krajów już Unią uszczęśliwionych. Ale wtedy coś sobie ta reszta zdrowych komórek przypomniała. W Leganes, podmadryckiej satelicie znanej teraz z tego, że tam w powietrze wysadzili się złapani terroryści od pociągowej masakry, zawsze, co roku, zatrzymując się u znajomych, chodzimy do pobliskiego supermarketu. A tam nie sprzedają kromkownego chleba, tylko stoi maszyna, dla tych, którzy się lenią lub kroić nie lubią. Samemu się nią kroi migiem i wrzuca chlebek (no, nie taki jak w Polsce, ale to inna pieśń) do przygotowanych toreb. A więc może nie jest tak źle? – pomyśleliśmy. Bo nawet jak znajomych spotkała w odpowiednim wydziale UM prykrość przy wyrabianiu nowego dowodu osobistego, to może jednak nie chodziło o spełnienie wymogów unijnych a jedynie o urzędniczą głupotę. Bowiem znajomi zwalniając się z pracy i wedrując kilka razy do wydziału za papierami, dowiedzieli się na koniec, że ich są złe. Nie wypełnili ich mianowicie czarnym długopisem! I tylko jednego się rzeczywiście obawialiśmy. Okazało się, że wymogi unijne nie zezwalają restauracjom na podawanie odgrzewnych potraw. I jak tu będzie się jeść polski bigos, którega zasadą przygotowania jest wielokrotne odgrzewanie? Ale wtedy sobie przypomnieliśmy, że trzymając się zasady omijania w knajpach potraw typu ”przegląd tygodnia” i tak bigosu tam nigdy nie zamawiamy. A w domu to Unia może nam naskoczyć. Na bigos. I tak będziemy go robić po swojemu. Ewentualnie powtarzając stary napis (bez pochwał) z muru: ”Ze swoją schizofrenią nigdy nie jesteś sam”.

Kategorie: /

Tagi:

Rok: