Baj Baju!

W okolicach urodzin – których?, łatwo policzyć – otrzymałem przesyłkę od Stanisława Baja, profesora warszawskiej ASP, artysty tyleż wielkiego, co skromnego, który nigdy nie zapomniał o swych podlaskich korzeniach i tamtejszej rodzinie, a Jego opus magnum stał się hymn pokorny, malarska pieśń wyśpiewana w niezliczonych obrazach na chwałę prostej wiejskiej kobiety – Jego Mamy. Krążący wciąż pomiędzy stołeczną metropolią i swymi familijnymi natchnieniami nad Bugiem (i potrzebą powrotów tamże!), po sportretowaniu wioskowego otoczenia, stał się też malarskim piewcą krajobrazu Podlasia, słusznie postrzeganego jako kraina wyjątkowa. Warto było czekać – bez wypomnień! – kilka lat na ten wspaniały prezent. Podzielę się z Wami mą radością.

***

Stasio Baj ma nazwisko czarodziejskie. Aż się chce rzec: Baj, baj! (ang. Bye, bye!). Ale i przede wszystkim: Bajaj, bajaj, cudowny maestro natury!  Wiedź mnie na ten obszar wytęskniony, bo zakorzeniony od dzieciństwa w wyobrażeniach bazowych, by nie rzec – rudymentarnych. Którego imię terra incognita. Który – zda się – może być już jedynie marzeniem, fantasmagorią o demonicznych skrzydłach utopii.

Moje dzieciaki przywykłe do nadmiaru wrażeń z domowej galerii, odbierają Jego obrazek ambiwalentnie, bez entuzjazmu. Potrafię je zrozumieć: sądzą, że to okolice realistycznego kiczu. A mnie ten nokturn nadbużański wprowadza w rozbijający duszę na drobiazgi błogostan. I innej barwy nabiera, językiem Szekspira potraktowana, wersja nazwiska Staszka. Ten malarz prawdziwy o zupełnie niezwykłej dziś wrażliwości, jest jednym z ostatnich arcymistrzów – bye, bye! – pożegnań. Tych, którzy widzą – i chcą w bólu za przepadającym światem dostrzec! – odchodzące w przeszłość wartości. Natury po prostu pięknej. Takiegoż krajobrazu. Umysłu czystego. Ergo: radości nieskalanej.

A poza tym, jak Staszek maluje wodę! Na wyspokojonej wieczorną porą toni, odbijającej ostatnie refleksy zapadłego za horyzont słońca, jego – znowu asocjacja! – żegnającego dzień królestwa nieomal samowładnego, rysują się ostre cięcia. Jest ich coś z pięć. Wyglądają jakby rzekę znaczył szabla ukrytego gdzieś za Bugiem lub we flankujących pejzaż zaroślach rozwścieczonego Kozaka. Dostrzeżone przez artystę efekty, wynoszące zobrazowanie na wyżyny sztuki, mają oczywiście dużo bardziej prozaiczne a naturalne źródła. Może to jeszcze nie-zległa w sen, przelatująca ważka nieopatrznie dotknęła lustra wody? Może żaba nawiedzona bezsennością zerwała się do ostatniego tego dnia popisu jej stylu klasycznego?  Ale chyba najbardziej prawdopodobna jest aktywność ryb naszych drogich słodkowodnych, na które w takiej podwłodawskiej dziczy nie dybie żaden – bo wszak nie S. Baj! – wędkarz. Malutkie, ledwo dostrzegalne, ale przecież namalowane fontanki wody wzdłuż najostrzejszego cięcia, świadczą o tym.

Najbardziej – jeśli chodzi o środki przekazu – fascynujące w niewielkim (mniej więcej 28×24 cm) oleju Baja jest połączenie dwóch technik malarskiej ekspresji. Partia wody naszej rzeki granicznej jest godna największych niderlandzkich mistrzów krajobrazu, z przecierkami i sugestywną obecnością nawet martwiejącego światła. Natomiast wyższa część pejzażu ma wszelkie cechy „pośpiesznego” impresjonizmu, w którym i grube impasty i nerwowy pośpiech zakończenia uprzednio dopieszczonego obrazu. Ma-rze-nie!

Jestem przeszczęśliwy, że mą skromną domową kolekcję ozdobiło takie dzieło!

 

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: