Bardowa ekspansja

Sukcesy federalne i nie tylko

Boję sie trochę, a takie mam sygnały, że mój tekst sprzed tygodnia (ZaBARDzenie) nie został przez wszystkich przyjęty zgodnie z mymi intencjami. Jeśli ktoś sądzi, że był pierwszym zwiastunem zachwiania pozycji naszych bardów na lubelskim i ponadlubelskim rynku artystycznym, myli się wielce. Był jedynie, może zbyt nerwową egzymplifikacją pewnych, zresztą w sumie marginalnych niepokojów. Że artyści skupieni w Lubelskiej Federacji Bardów oraz do niej pretendujący mają się dobrze, świadczą wieści o istnej ich ekspansji i o kolejnych sukcesach. Niektórych byłem osobiście świadkiem, o innych otrzymałem solidne relacje.

***

Trudno nie nazwać drugiej odsłoony Nieustającego Festiwalu Piosenki Barowej w Winiarni Apollo sukcesem, skoro lokal wypełnił się po brzegi widownią, szereg chętnych odeszło spod drzwi z kwitkiem z powodu braku miejsc, a atmosfera na sali osiągała chwilami temperaturę wrzenia.

Dobrze się stało, że trochę więcej niż zazwyczaj przydzielił sobie miejsca gospodarz wieczorów barowych, Igor Jaszczuk. Jest to artysta, który w ciągu ostatniego roku (może trochę więcej niż roku) wykonał tytaniczną pracę i dokonał niebywałego skoku jakościowego. Jego nowe teksty lśnią świeżościa spojrzenia na świat, dytansem nie pozbawionym ironii, ale i pewna dozą przystającej poecie czułości. I w miniony czwartek pojawiły się ponownie jego zupełnie nowe piosenki (bodaj trzy, w tym przewrotny Senegal Mazowsza). Starsze, jak kapitalna ballada Jestem spragniony, noszą cechy prawdziwych przebojów i gdyby stał się jakiś cud, że w mediach audiowizualnych ktoś by się obudził i dostrzegł czym można podbić dziś publiczność, mielibyśmy na antenach autentyczne hity Jaszczuka, który i wykonawcą jest kapitalnym.

Jak zwykle, wielki aplauz zebrał wznów w Apollo Marcin Różycki, którego obecność potrafią już „wymuszać” sponsorzy składjąc odpowiednie zamówienie na artystę. Nic dziwnego, Marcin jest talentem wielkiej wody a wiele osób sądzi, że wręcz największym spośród lubelskich bardów. Ja bym zbyt szybko nie forował takich sądów, ale przyznam, że i mnie dreszcz przechodzi, kiedy brzmi potężny głos Marcina w Apaszem Stsiek był czy – na drugim biegunie – w Modlitwie. Czwartkowego wieczoru, dla mnie akurat, najlepiej wypadł Różycki w karkołomnym, złożonym z fascynujących, monosylabowych niedopowiedzeń tekście Jana Kondraka Człek (człak?) zbuntowany. Miodzik!

Wydawało się, że ustawienie po ekspresyjnym Marcinie subtelnego Marka Andrzejewskiego, może się skończyć klęską tego drugiego. Ale Marek to już stary (pardon!) wyjadacz estradowy i tak szybko już z pantałyku się zbić nie da. Tym bardziej, że jego współpraca z Vidasem Svagzdysem daje piorunujące efekty, także w grze na gitarze. Gitarowe duety Vidasa i Marka brzmią na tyle mocno i przekonywująco, że stały się ważnym elementem nawet w wydawało by się spokojniejszych utworach typu Mickiewiczowskiego, sielskiego Panicza i dziewczyny. Marek zareagował też odpowiednio na knajpianą atmosferę i wprowadził do minirecitalu zarówno hip-hopowy przebój Kup sobie rower, jak i – w ostatniej chwili – niezawodne, szalone Ziemniaczane obierki. Zebrał oklaski nie mniejsze niż poprzednicy.

Nie sposób na koniec tej relacji z Apollo nie wspomnić o jeszce jednym niespodziewanym wykonawcy tego wieczoru. Obserwujący przez cały koncert swych federacyjnych kolegów Jan Kondrak, postąpił jak prawdziwy mag, mistrz reżyserii znaczących sytuacji. Śpiesząc się już do domu, wkroczył na estradkę w zwierzchnim odzieniu i czapce i odśpiewał a capella wzniosłą pieśń Nasze życie to wędrówka. Porwał do śpiewu widownię a później przez jej środek wyszedł z lokalu i oddalił się w siną dal. Wrażenie było piorunujące. Właściciel winiarni, Marek Gacka, kiedy już nieco ochłonął, rzekł: – Pojawił się na chwilę i skasował wszystkich!

Święte słowa! Takie wyczucie chwili to domena najwytrawniejszych majstrów.

***

Dwa dni przed wieczorem festiwalu barowego, Marek Andrzejewski zaliczył jeden ze znaczących swych sukcesów. We wtorek 2 lutego zaspiewał wraz z Grupą Niesfornych w warszawskim Teatrze Małym. Niezorientowanym wyjaśnijmy, że jest to placówka impresaryjna podległa Teatrowi Narodowemu, w której prezentowane są najciekawsze spektakle i koncert sprowadzane do stolicy z terenu całego kraju. Już samo zaproszenie do Małego jest nobilitacją a Marek i Nisforni zostali dodatkowo ciepło tam przyjęci (Andrzejewski mówi skromnie, że na sali zasiedli głównie jego dawni lubelscy znajomi, którzy próbują robić karierę w Warszawie, ale wiem, że Marek tu akurat przesadził).

Szkoda, że na czas nie mógł dotrzeć Krystian Broniarz, dęta podpora Niesfornych. Utknął w drodze ze Śląska w blokadach. I tak się okazało, że watażka Lepper może wpływać także na sztukę. Wiej grozą, ale Marek Andrzejewski przekonał się o tym na własnej skórze.

***

Natomiast w piątek 5 lutego, Lubelska Federacja Bardów ruszyła w sztandarowym składzie w stronę Puław. W Domu Chemika przez – co brzmi wręcz nieprawdopodobnie – trzy godziny królowała wyłącznie piosenka literacka, artstyczna. Wystąpili: Jola Sip, Marek Andrzejewski, Igor Jaszczuk, Jan Kondrak, Paweł Odorowicz, Jakub Pałys, Marcin Różycki, Piotr Selim Vidas Svagzdys. Towarzyszyła im sekcja w składzie Kornel Popławski, Jacek Wojcieszuk Konrad Zieliński.

Przyjęcie mniej więcej 300-osobowej widowni było rewelacyjne. Nie dziwi to o tyle, że w Puławach kultywowane są tradycje poezji śpiewanej a wychowankowie Michała Matrasa odnoszą znaczące sukcesy na obejmującej tę kategorię odnodze Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego. Jedna z nich, Aleksandra Legieć, zaśpiewała razem z Kubą Pałysem fragmenty biblijnej Pieśni nad pieśniami. Był to ładny gest integracyjny naszych bardów, ale nie tylko z tego powodu spotkało ich na koniec imprezy wyróżnienie największe – owacja na stojąco. Po prostu bardzo się w Puławach podobali a poczucie tego, to największa nagroda dla artystów. Dobrze, że „federalni” zaczynają podbijać nie tylko Lublin.

***

Największe podboje jednak dopiero przed nimi. Dzięki staraniom krakowskiego przyjaciela naszych bardów, Jana Poprawy, wieloletniego jurora Przeglądu Piosenki Aktorskiej, wyruszą oni wkrótce do Wrocławia. 13 marca pełna reprezentacja Lubelskiej Federacji Bardów (w składzie podobnym jak w Puławach, tyle, że baz sekcji muzycznej) zaprezentuje się en bloc w czasie przeglądu w jednym z tamtejszych klubów. Żeby jednak wyjazd mógł dojść do skutku, potrzebna jest pomoc, szczególnie w postaci jakiegoś środka transportu, na przykład większego mikrobusu. Mamy nadzieję, że Wydział Kultury UM nie pozostanie obojętny na takie prośby. O lepszej promocji kulturalnej naszego miasta w kraju jak taki zbiorowy występ, załatwiany zresztą bez naszego udziału, trudno wręcz marzyć. Sznasę trzeba chwytać za nogi!

***

Wielką szanasa otwiera się także we Wrocławiu przed Bazią Szot. Jak już pisałem, Bazia z trzema piosenkami Igora Jaszczuka przebiła się przez sito tegorocznych eliminacji do następnego etapu Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Wczoraj, w poniedziałek, nasza piosenkarka, która poczyniła ostatnio nieprawdopodobne postępy, próbowała wspiąć się na drugi stopień aktorsko-śpiwanej drabiny. Do 16 wykonawców z ostatnich eliminacji, dołączyła szesnastka ubiegłorocznych laureatów, którzy zawsze mają zapewniony udział w kolejnej odsłonie przeglądu. Z tego to grona trzydziestu dwu w sumie wykonawców, wybranych zostanie ostateczna piętnastka, która pojawi się w głównym konkursie na scenie Teatru Polskiego podczas marcowego finału PPA.

Pięknie by się stało, gdyby konkursowych szrankach stanęła wtedy nasza Bazia kochana a nasi bardowie równocześnie zaatakowali totalnie pokazy pozakonkursowe. Czy to się udało, okazało się już dziś w północy. Ale, że stało się to już po zamknięciu tego numeru Kuriera, o wrocławskim wyroku – wciąż trzymając kciuki za Bazię Szot – poinformujemy innym razem. Oczywiście, jak najszybciej.

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: / / / / / /

Rok: