Bartosz prawie oscarowy

Przy okazji recenzji ze spektaklu Komornicka. Biografia pozorna (na blogu poniżej) napomknąłem, że tematem na odrębną opowiastkę jest historia odpowiedzialnego w nim za (bardzo dobrą) reżyserię światła i użycie kamery Bartosza Nalazka. Było tam wspomniane,  że terminował u mistrza nad mistrze, samego Janusza Kamińskiego, oscarowego autora zdjęć do filmów Stevena Spielberga, jako asystent operatora obrazu przy Czasie wojny. Jak wiadomo, Kamiński i za tą wizją był znowu nominowanego do Oscara. Niestety, swego longiera recenzenckiego zacząłem pisać podczas nocy gali z rozstrzygnięciami amerykańskiej Akademii Filmowej, a potem i kolejną, i nie dało się natychmiast nawiązać do tego faktu z może nie pierwszoplanowym, ale dla nas intrygującym udziałem Bartka, artysty wciąż jeszcze młodziutkiego. Ponieważ jednak – na szczęście! – nadal pozostajemy w oktawie oscarowych uroczystości w Kalifornii i potrafią one nadal być żywym wspomnieniem, może warto powrócić do pewnego lubelskiego epizodu sprzed kilku dni…

W poprzedzających o dwie doby hollywoodzkie sztywniactwa szalonej popremierowej nocy, artystyczne towarzystwo, twórcy spektaklu i wszystkie błękitne ptaki, które mają w naszym mieście wściekłe poczucie obowiązku uczestniczenia w takich wydarzeniach, przemieściło się po wcale bogatym (brawa za starania załogi producenta przedstawienia – Sceny Prapremier InVitro) bankiecie w Warsztatach Kultury na Stare Miasto. Padło oczywiście na znakomicie sprawdzającą się w takich razach Stacyjkę przy Rynku. W jej, – co tu gadać – niezbyt obszernych wnętrzach w pewnym momencie może tylko z 10-20% gości było spoza tego „układu”. A reszta to jeden wielki młyn: siedzenie znajomym na kolanach, wchodzenie im na głowę, wielowarstwowy tłum próbujący się przebić do baru, napędzacze nastroju lejące się potokami… Słowem, bosko! Równie gęsto, a może jeszcze bardziej, przedstawiała się sytuacja na korytarzu obok lokalu, w którym nie wolno palić. Uzależnieni tworzyli przebarwną Wieżę Babel, na miarę majstra Bruegela.

Tam to, sam zapalający papieros od papierosa, usłyszałem jak ktoś ze znajomych dowodził młodemu przystojniakowi, że w jego akcencie da się rozpoznać obce wpływy. Akurat na to mam ucho. Wtrąciłem się bezczelnie, że chodzi o pewne naleciałości, pozwalające w jego bardzo poprawnej polszczyźnie usłyszeć, iż musiał przebywać długo w jakimś innym kręgu kulturowym. Okazała się, że urodził się w Stanach, ale od dobrych paru lat przebywa w rodzinnej Polsce. I zaczęło się. Kolega, pierwszy rozmówca, już dawno wrócił do stacyjkowego interioru, a ja się dowiadywałem od Bartka, z jak ciekawą postacią mam do czynienia.

Przede wszystkim dokonaliśmy ustalenia, że w pewien familijny sposób jest, co nieco, związany z naszym grodem. Bacząc na mój wiek (nie da się ukryć, że w takich towarzystwach wyróżniam się geriatrycznymi objawami), przedstawiając się również, spytał czy przypadkiem nie znałem jego ojca, który w okolicach lat 70. tamtego wieku pracował w lubelskim Almaturze. Bingo! Nie sposób było nie pamiętać kolesia, bo jego nazwisko za pełnej komuny i partyjnego zwracania się do każdego w plurarisie, czyli także per „wy”, skłaniało do niezbyt eleganckich żartów z bawieniem się przypisanego do urzędu patentowego słowa „wynalazek” i okrutnych dla niego – niech mi dziecko swego ojca wybaczy! – odzywek typu: – Wy, Nalazek, powinniście dziś zrobić to, a to…

Dalej było ciekawiej, bowiem o samym Bartoszu i tym, co mu się ostatnio przydarzyło w życiu. Zyskałem przede wszystkim zaskakującą dla mnie wiedzę, iż:

Pierwsze zaskoczenie. Nie przyszedł na Myśliwiecką w Wa-wie (tamże Trójka i np. Studio im. A. Osieckiej), żeby udzielić kilkuminutowego wywiadziku. Był gościem programu, do którego powracano po korespondencjach ze Stanów, telefonicznych rozmowach z innymi artystami i komunikatach o aktualnie wręczanych laurach. Słowem, KTOŚ docenił rolę Bartka, jako „polski wkład” w oscarowe starania. Wysłuchując tych wypowiedzi rzutkiego artysty przez blisko godzinę (potem bezczelnie, ale i zdroworozsądkowo wróciłem do obowiązków recenzenckich), dowiedziałem się jeszcze sporo.

Że: * Janusz Kamiński, chyba wyznaczając sobie taką misję, wyszukuje talenty w łódzkiej Filmówce i zaprasza je na plan filmów, do których tworzy swe fascynujące, niezapomniane obrazy, w tym oscarowe (Lista Schindlera Szeregowiec Ryan – nigdy nie zapomnę ujęcia na cmentarzu w Normandii, na który wraca po latach z całą familią tytułowy bohater pokłonić się przed tymi, którzy oddali za niego życie!). Takie szczęście stanęło przed Bartoszem Nalazkiem. Mam wrażenie, że właśnie z niego korzysta; * Nasz młody artysta wcale jeszcze nie porachował się z Filmówką, czyli PWSFTv i T w Łodzi. Dyplomu on-ciż nie ma (jakkolwiek w szczątkowych biografiach można znaleźć info o operatorze kamery przy odcinkowcu Czas honoru oraz filmach Brzydula Sprawiedliwi); * Po (niektóre źródła podają, że stało się to już w 2009) War Horse, Spielbierg i Kamiński zrealizowali oczekujący na aż jesienną premierę obraz Lincoln. Rolę – proszę uwierzyć, że niebagatelną! – asystenta operatora obrazu spełnił przy produkcji Bartek, który zdobył się w Trójce na delikatny komentarz, że tym filmem Spielberg chce odkryć ciemną stronę Ameryki. Czyż to nie dictum napędzające nasze oczekiwania na premierę?

Aneksik, za który Bartka muszę z góry przeprosić, bo nastąpi – sorry! – odwołanie do naszej prywatnej korespondencji. Już w recenzji ze spektaklu napisałem, że razem z Kamińskim przeżyli gorycz oscarowej porażki w momencie, gdy przedstawienie wciąż było grane w Lublinie. Wysyłając – a zdeklarowałem to w tym dusznym stacyjkowym korytarzu – swoje wypociny o produkcji pt. Krzywicka. Biografia pozorna, zapisałem we wtorek na tematycznym pasku maila: „Tak jak obiecałem – ślę recenzję (a Oscara nie mogę pogratulować, żal!!)”. Odpowiedni, ociupinę wyrwany z kontekstu fragment – pardon za tautologię w stosunku do pierwszego zdania słowa! – odpowiedzi Bartosza prawie (bo ileż brakowało?) oscarowego brzmi: „goryczy porażki razem z Januszem nie odczuwamy, bo nie liczyliśmy na wygraną”.

Taka lekcyja pokory. Od mistrzów!

Kategorie:

Tagi: /

Rok: