Bez STS w słoneczny, piękny dzień

FELIETON ZADOMOWIONY

Pierwszy raz dałem się na to nabrać idąc kilka miesięcy temu na wernisaż do Galerii Sztuki Sceny Plastycznej KUL w kamienicy przy Rynku 8. W oknie na parterze po drugiej – w stosunku do galerii Leszka Mądzika – stronie bramy zobaczyłem szyld z napisem STS. Skojarzenie było jedyne, ale w tej sytuacji absurdalne. Dla mojego pokolenia, a także wcześniejszego STS to Studencki Teatr Satyryków w Warszawie, jedna z najbardziej zasłużonych inicjatyw artystycznych w latach Peerelu, jego zadra i ośmieszacz, w latach 50. i 60. i jeszcze długo potem traktowany, jak to się dziś mówi, kultowo. To z STS-u wywodziła się Agnieszka Osiecka, tam startowały wybitne aktorki Elżbieta Czyżewska, Zofia Merle, Krystyna Sienkiewicz i rozpoczynały karierę takie kabaretowe potęgi jak zmarły niedawno Jan Tadeusz Stanisławski i wciąż nas rozśmieszający Stanisław Tym, a przede wszystkim powstawały tam programy rozsadzające socjalistyczny system. Ale co też stołeczny STS, zamknięty w 1975 r., miałby u licha robić na lubelskim Starym Mieście? Przyjrzałem się firmie i zawstydzeniem pojęłem, że ktoś używając tego skrótu popełnił koszmarne, obrażające inteligencję każdego kulturalne Polaka faux pas. Bo w tym przypadku – hazardziści wiedzą to dobrze – jest to skrót od Star-Typ Sport, nazwy firmą bukmacherskiej przyjmującej zakłady na wyniki wydarzeń sportowych oraz społeczno-politycznych, której przedstawicielstwa spotykam też – niestety – a to na Okopowej, a to na Kościuszki.

Cztery tygodnie temu napisałem w tym miejscu o wspaniale funkcjonujących w 20-leciu, a zainicjowanych przez krakowskiego lekarza jeszcze w XIX w. ogrodach dr Jordana, stwarzających dzieciom i młodzieży warunki sprzyjające ich pełnemu rozwojowi fizycznemu, społecznemu i psychicznemu. Wszystko to w kontekście obserwacji, że przy dzisiejszych apartamentowcach nie ma już nie tylko okrojonej wersji ogrodów – ogródków jordanowskich, ale nawet ich ubogich krewnych – placów zabaw, nie mówiąc już o osiedlowych boiskach. Wprawdzie po zmarnowaniu kilkunastu lat, a przez to fizycznego wychowania jednego pokolenia młodzieży tu zamieszkującej, w moim osiedlu 40-lecia (ktoś się kiedyś spytał na stronie internetowej Kuriera „czego?”, ano PRL, tylko RSM Motor nazwy pełnej dziś się wstydzi i jej nie używa) boisko od czterech lat funkcjonuje. W słoneczną, piękną niedzielę syn, już student, wrócił z niego po meczu koszykówki zmęczony, ale i szczęśliwy. W przerwie pomiedzy I i II daniem obiadu razem z siostrą wygladali przez okno z wysokości naszego VI piętra i stwierdzili z uznaniem: – Ale tam tłok! Rzeczywiście, w tym samym czasie na boiskowym asfalcie – co częścowo widać na zdjęciu – odbywał się mecz siatkówki, dwóch kolesiów rzucało do kosza, dwójka dzieciaków jeździła na wrotkach, trzy osoby ustawiły sobie przeszkody i skakały na deskorolkach, a na licznych ławeczkach wzdłuż jednej strony boiska siedział tłum ludzi, w tym większość tych, którzy pragnęli wkroczyć na boisko, gdy się tylko uwolni miejsce (piłki w rękach). Serce rosło, bo to wyraz zainteresowania młodego pokolenia sportem, nie tylko wyzwolonego przyznaniem Polsce organizacji Euro 2012. Ci ludzie mają szansę na prawdziwe korzyści płynące z kultury fizycznej, której – przy dobrym wychowaniu – zrównoważenie z kulturą sensu largo wyda pokolenie w pełni rozwinęte.

A co to ma wspólnego z tym STS-em, który sprowokował mnie do napisanie pierwszego akapitu felietonu? Otóż uważam, że gdyby założyciel czy też pomysłodawca skrótu nazwy firmy, której baza działa w śląskich Żorach przeszedł taką pełną edukację, stał się człowiekiem naprawdę sprawnym fizycznie i umysłowo, a przez to kulturalnym, nigdy, ale to nigdy nie obrażałby nie tyle mnie, co przede wszystkim pamięci prawdziwego, jedynego dla milionów rodaków STS – Studenckiego Teatru Satyryków. Taki kretyński pomysł, powodujący, że mit sięgnął bruku, nie przyszedłby nawet do głowy.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: