Bracia Blues Brothers

Napisałem sms-owo w trakcie tego koncertu do ukochanej osoby, że różne są barwy muzyki. Trudno mi było sobie wyobrazić, że po popisie Nigela Kennedygo i Kroke – naszym wspólnym przeżyciu – będę mógł tak szybko ulec emocjom występu artystów z innych krańców muzycznego terytorium. Uległem! W Kawiarni Artystycznej Hades zagrali w sobotę Vasti Jackson and the Blues Maniacs (ostatniego słowa chyba nie muszę tłumaczyć). Jak zagrali! Natychmiast przypomniało mi się największe przeżycie artystyczne w ponad ćwierćwiecznej hadesowej historii. Gdy w stanie skrajnej egzaltacji, poruszeni cudownościami bluesowych popisów amerykańskiego gitarzysty Carlosa Johnsona, razem z Jankiem Marią Kłoczowskim, ongiś aktorem Teatru Provisorium i skrzypkiem, dziś poważnym tłumaczem z francuskiego, wskoczyliśmy na kawiarniany stolik i tańczyliśmy przy jego muzyce w skrajnym uniesieniu, szczęśliwi, że coś takiego nas spotyka. Vasti ma – oprócz postury – wiele z Carlosa. Robi ze swego występu fantastyczny show. Wspaniale bawi się graniem, cieszy każdą nutą i zaraża tymi cudownościami publiczność, wędrując z gitarą pomiędzy kawiarnianymi stolikami, zaskakując odbiorców „gadającym” instrumentem i rozkołysaną, radosną inwencją.

Sprawcą pojawienia się w Lublinie „blues maniaka” Vasti Jacksona i jego partnera, gitarzysty basowego Feltona Crewsa, był towarzyszący im na perkusji Krzysztof Zawadzki, pałker legendarnej polskiej grupy Walk Away. Zagrał z nią ongiś w Hadesie (także z Urszulą Dudziak i z Ewą Bem) i pozostał naszemu klubowi tak wierny, że gdy zaczął ze Stanów Zjednoczonych sprowadzać największe jazzowe gwiazdy i w kameralnym składzie grać z nimi w Polsce, tradycją się stało, że to u nas kończyła się każda z tras z udziałem jazzmanów z kolebki tej muzyki, z Ameryki. Wpisał się tymi koncertami w historię Kawiarni Artystycznej H. w podziemiach powizytkowskiego kompleksu. Zrodziły się z nich – to kolejna tradycja! – płyty „Live at Hades”, nagrane z takimi potęgami muzyki synkopowanej, jak saksofonista Eric Marienthal, czy gitarzysta Dean Brown. Erupcją możliwości Krzysia Zawadzkiego okazał się koncert, w którym w hadesowych wnętrzach zagrali Bill Evans, jeden z najwybitniejszych pianistów jazzowych XX wieku, basista Victor Bailoy, genialny gitarzysta David Gilmour (ale nie ten z Pink Floyd) i nasz kaybordzista Janusz Skowron.

Energia i urok Vasti Jacksona były tego wieczora niepodważalne, ale mnie – jakbym widział bluesowych braci ze słynnego filmu – takoż cieszyła wielce gra na sześciostrunowej basówce Crewsa. Sama jego postura (kawał chłopa!), kompletny, tak bardzo amerykański „zwis” podczas swobodnego rzeźbienia gitarowych fraz, budziły sentyment, niekłamaną frajdę ze spotkania z tą bardziej radosną, oderwaną od krojących serce dżwięków z delty Missisipi, chicagowską odmianą bluesa w stylu – właśnie – „Blues Brothers”. Okazało się – miałem z nim prawdziwą przyjemność pogadać – że Felton ma muzyczny cenzus z najwyższej jazzowej półki. Przez kilka lat grywał i nagrywał z samym Milesem Davisem!

Ludzie! W jakim my nieprawdopodobnym miejscu żyjemy, że możemy spotkać takich artystów. Przecież to giganci kultury XX i XXI wieku. Doceńmy to!   

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: