Chimaera

Elżbieta Skrętkowska, autorka  telewizyjnej „Szansy na sukces”

Przyjeżdżając do Lublina, miasta mej młodości, cieszę się oczywiście na spotkanie z rodziną, ale i z chęcią śpieszę na tradycyjną wizytę w zaprzyjaźnionej restauracji Chimaera specjalizującej się w kuchni włoskiej. Ba! Będącej chyba najlepszym, można nawet rzec sztandarowym reprezentantem tej kuchni po prawej stronie Wisły.

Jednak tym, co w pierwszej kolejności kusi mnie w tej kameralnej restauracji – zresztą, bardzo dobrze zlokalizowanej w centrum miasta przy ul. Krótkiej, o kilkanaście metrów od Krakowskiego Przedmieścia, głównego lubelskiego traktu, i od biur LOT – jest jej atmosfera, unikalny klimat wyczarowany przez wysmakowany wystrój wnętrza. Czuję się, jakbym się zanurzała w inną epokę. Znad bielusieńkich, wykrochmalonych obrusów sycę oczy eleganckimi drzwiami, oszklonym przedsionkiem, barem, szafą, półkami w stylu Liberty, czyli północnej secesji włoskiej i imponującą kolekcją dziesiątków pięknie oprawionych bibelotów – starych fotografii, akwarel, pasteli, pocztówek w oryginalnych ramach z przełomu XIX i XX wieku, z okresu fascynującej La Belle Epoque. To bez wątpienia najpiękniejszy lokal w Lublinie, o urodzie wręcz porywającej.

Po nasyceniu zmysłu wzroku, przychodzi czas na równie ekscytujące doznania smakowe. Notabene, zarówno na kształt wrażeń estetycznych jak i kulinarnych, miał tu wpływ prawdziwy Włoch, Pietro Bognara, zaprzyjaźniony od ponad 20 lat z gospodarzami Chimaery restaurator z Werony i Vicenzy. Jerzy Strzyż, właściciel stylowego lokalu, zapewne posłuchał jego rad, bo zachowuje się – co także bardzo cenię – jak prawdziwy patron. Poradzi, co wybrać z potraw autorskiej kuchni prowadzonej przez żonę Annę, dyskretnie podpowie, jakie wino najlepiej będzie smakować do tego, na co się zdecydowałam. A na początek decyduję się prawie zawsze na klasyczne carpaccio z wędzonego rostbefu wołowego z oliwą extra vergine z pierwszego tłoczenia, cytryną, solonymi (!) truskawkami i cierpkolistną sałatą rucola, a wszystko to pod parmezanem.

Po takim smakołyku, dopiero nabiera się apetytu, zatem wkraczają główne dania. Cenię Indyka w lesie z oryginalnym ryżem włoskim z doliny Padu. Lubię soczysty comber jagnięcy po florencku – świeży, poplastrowny z kostką, obłożony rozmarynem i czosnkiem, lekko obsmażony a następnie pieczony. Fantazja! Istną poezją jest też polędwica a la Botero w sosie bazyliowym, no i potrawa nad potrawy – Osso-buco, czyli gicz cielęca z kostkami bez szpiku, podana w sosie pomidorowym, najchętniej z dodatkiem smażonego w całych listkach szpinaku. Polecam też smakoszom sznycelki cielęce z szynką i szałwią, przygotowywane według starorzymskiej receptury a nazwane śpiewnie Sallimbocca alla Romana.

Jeśli po takiej rozpuście kulinarnej mam jeszcze ociupinę miejsca na deser – a stara prawda głosi, że na to zawsze się dziurka znajdzie – proszę o puchar owocowy lub melon z gruszką, przepędzam ospałość płynącą z nasycenia prawdziwą kawą espresso i… dumam, kiedy uda mi się znowu wpaść do Chimaery.

Kategorie:

Tagi: