Cierpienia kibica, cierpienia rodzica

FELIETON ZADOMOWIONY

Jedna z gazet wyliczyła ostatnio, że aby zobaczyć w akcji kilku naszych – chi! chi! – eksportowych piłkarzy w ligowych meczach ich drużyn z Anglii, Francji, Niemiec i Szkocji oraz w rozgrywkach Champins League, trzeba będzie sobie zafundować trzy anteny, cztery piloty i wydać miesięcznie ponad 200 zł na abonament. Wszystko przez to, że mamy już do dyspozycji – wydzierające sobie poszczególne ligi i dyscypliny sportowe – Canal+ Sport, Canal+ Sport 2, Eurosport, Eurosport 2, Polsat Sport, Polsat Sport Extra i Sport Klub, a w kolejce stoją i lada dzień zaczną działać ITI Sport (to tam będzie Liga Mistrzów) oraz TVP Sport i staliśmy się niekwestionowaną europejską pod pod względem ilości kanałów sportowych. A w wylicznce nie uwzględniłem np. b. ciekawego, „historycznego” kanału amerykańskiego ESPN, Eurosport News, który mi obsługująca moją kablówkę UPC ukradła kilka lat temu, a także TV4, gdzie wciąż pokazywana jest Formuła I.

Jestem kibicem zagorzałym, ale oczywiście nie takim desperado, żeby się decydować na te konieczne do pełni szczęścia anteny, dekodery i piloty. W owej mojej kablówce dysponuję Eurosportem, Polsatem Sport i włączonym na niemiecki mundial Polsatem Sport Extra, a w maju uległem namowom syna, który jako wielki fan koszykówki chciał oglądać finały NBA i zgodziłem się na „promocyjne” (niech to szlag!) podłączenie Canal+ Sport. Poza moim zasięgiem pozostaje Eurosport 2, co mnie mocno zdenerwowało, gdy mi kolega sportowiec z redakcji wręczył elegancką ulotkę głoszącą, że Złotka na World Grand Prix będą do obejrzenia tylko w tej stacji (na szczęście się okazało, że pierwszy turniej siatkarek w tym cyklu pokazywał z Bydgoszczy też Polsat Sport), nie mówiąc o Sport Klubie (podkupił Polsatowi Bundesligę), który, póki co, pozostaje poza zasięgiem większości polskich odbiorców-kibiców i nadaje sygnal gdzieś z południa Europy.

Ale się okazuje, że bogactwo – bo wszak należę do szczęściarzy z bogatym wyborem aż czterech, a licząc rzadko się uaktywniający Canal+ Sport 2 i TV 4, sześciu sportowych kanałów – może prawdziwego kibica wprawić w cierpienie, a przynajmniej gorzko rozbawić. Canal+ Sport przynajmniej się nie szczypie i w momencie, gdy na boiskach i innych arenach nic się nie dzieje, włącza filmy. Co jednak ma robić w środku ogórkowego i pod wzgledem sportowym lata taki Polsat Sport Extra, gdy już niemieckie mistrzostwa świata w piłce kopanej, dla których został utworzony się zakończyły? Z uporem maniaka powtarzał wszystkie mundialowe mecze i jego włączanie mogłem sobie podarować. Dobrze, że zaczął się jakiś turniej tenisowy i PSE mógł wreszcie ostatnio zmienić zalatujące już nieświeżością menu. Bywają też sytuacje surrealane. Któregoś popołudnia w ub. tygodniu Polsat Sport i Canal+ Sport pokazywały niemal równolegle ten sam angielski superpuchar o Tarczę Dobroczynności Chelsea – Liverpool. Dokładnie, pokazywały z takim poślizgiem, że jak w Canal+ mecz się zbliżał do końca, w Polsacie akcje rozwijały się około jego połowy. Jakiś maniak mógł zatem sprawdzić w C+ jaki to wszystko będzie miało finał (drużyna Dudka bez Dudka wygrała 2:1) i wracać do PS, żeby się delektować jak doszło do utarcia nosa chłopcom Mourinho i jemu samemu, albo odwrotnie – rzucić remisowe nudy na rzecz akcji dającej zwycięstwo chłopcom z miasta Beatlesów. Ale mnie to tylko poprzez rechot irytowało. Z kolei organizatorzy meczu piłkarskiego Dania Polska i siatkarskiego Grand Prix w Bydgoszczy nie dogadali się ze sobą (a gdzież by!!!) i sprawozdania w TVP 2 z tego pierwszego i w Polsacie Sport ze spotkania Złotek z Włoszkami zaczęły się w minioną środę o tej samej godz. 19.45. Uprawiałem zatem ulubioną czynność dzisiejszego telewidza, tu tv-kibica, czyli zapping, a więc skakanie po kanałach. W tę i z powrotem oraz na odwrót. Śmieszne, prawda?

Z powodu możliwości innego wyboru pomiędzy wieloma wciskanymi mi ongiś ofertami cierpię też dziś jako rodzic. Uległem wtedy namowie i zrzekłem się z obsługi mego domowego telefonu przez TP na rzecz Netii. Ta szyko okazała się cwana i teraz mam to czego (nie)chciałem. Moje dzieci zarabiają w wakacje w Szkocji i jedno nabyło tamtejszą kartę do swej komórki, stanowiącej najpewniejszy kontakt miedzy nami. Ja, starając się z kolei oszczędzić swoją służbową komórę, sprobowałem dodzwonić się do dzieciakow z domu przez mało eksploatowany netiowy telefon. Nic z tych rzeczy! Po wykręceniu numeru albo jest zajeta linia, albo panienka-automat wciska mi, że nie ma takiego numeru, albo wreszcie – bez żadnego dudlenia w słuchawce oznaczjacego wybieranie – że połącznie jest chwilowo niemożliwe do zrealizowania. Nigdy nie jst możliwe! Przypomniałem sobie, że to samo miałem z Netią, gdy próbowałem się dodzwonić do przyjaciela w USA przez tzw. tanie (satelitarne?) połączenie. To dla Netii za duża fatyga! To się Netii nie opłaca!

Andrzej Molik

Komu starczy kasy

Zdaniem ekspertów od mediów taka sytuacja nie będzie trwała długo. Niektóre stacje w Polsce padną lub zaczną się łączyć. Nawet jeśli nikt nie będzie oglądał relacji z kajaków i judo (Robert Korzeniowski zapowiadał od dawna, że postawi m.in. na sporty pomijane), to widmo upadku nie dotyczy TVP Sport, bo stoi za nim państwowy gigant finansowany z abonamentu i reklam. Nie upadnie ani nie połączy się też z nikim Eurosport, bo jest wielką firmą międzynarodową i nawet gdyby nikt go w Polsce nie oglądał (a jest odwrotnie, Tour de France czy biatlon mają w Polsce świetną oglądalność), to centrala we Francji nie zwinie manatków, bo ewentualne straty w Polsce pokryje zyskami np. w Portugalii.

Wojna, której efektem może być upadek lub połączenie, będzie się toczyć między czterema graczami: Canal+, Polsatem, Sport Klubem i nowym programem ITI. Pierwszy ma najatrakcyjniejsze ligi piłkarskie, w tym polską, oraz koszykówkę NBA. Polsat Sport poniósł ostatnio kilka spektakularnych porażek, tracąc m.in. Ligę Mistrzów i Bundesligę, ale wciąż ma ligę holenderską, szkocką, drugą ligę angielską, tenisowy Wimbledon. Sport Klub kusi m.in. Bundesligą i ligą brazylijską, ale słabo stoi z komentatorami i zasięgiem. ITI ma na razie Ligę Mistrzów i podobno przymierza się do kupienia Formuły 1. Stacja reklamuje się też najnowocześniejszą technologią (relacje w wysokiej rozdzielczości HDTV).

Prawa do pokazywania sportu są jednak bardzo drogie. Kosztują kilkadziesiąt razy więcej niż hollywoodzkie hity. Liga Mistrzów to wydatek 13 mln euro na trzy lata. Ligi zagraniczne kosztują co najmniej 1 mln euro. Niezłe amerykańskie filmy można kupić za kilkadziesiąt tysięcy dolarów i to w pakiecie po kilka-kilkanaście sztuk. Zdaniem ekspertów o przyszłości rynku, a więc także liczbie pilotów, w które musi zaopatrzyć się kibic, zdecyduje więc grubość portfela. Ten, kto będzie w stanie cyklicznie przez kilka lat kupować Ligę Mistrzów, Małysza, NBA, Formułę 1, ligi zagraniczne i inne atrakcyjne prawa, jak np. siatkówka czy żużel – wygra. Do tego czasu kibice muszą męczyć się z kilkoma pilotami lub z czegoś zrezygnować. Na „pocieszenie” pozostaje im to, że mieszkają w kraju, gdzie sportowych stacji telewizyjnych jest cztery razy więcej niż medali wywalczonych na ostatnich igrzyskach olimpijskich.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: