Co za piękny dzień!

Gonimy. Galopada kieratu obowiązków. I nagle, wreszcie wyhamowanie. I olśnienie. Przecież to strasznie waży dzień! Się okaże – także piękny. W makroskali – dla świata. W mikro, bacząc na drobinę jaką na Ziemi rozległościach jawić się może Lublin – również.

Dla drobinek jeszcze mniejszych, ludzików radosnych późno popołudniowym zakotwiczeniem w domu ciepłych pieleszach, już po robocie i spraw zamknięciu – olśnienie. Przebudzenia – wszak wiedzieliśmy, że to nastąpi! – dar. Dławiące krtań wzruszenie. Współczucie. W tym najlepszym jego znaczeniu: współodczuwania. Kosmiczna kapsuła wynosi właśnie z otchłani piekieł w objęcia całej ludzkości dziesiątego czy jedenastetego chilijskiego górnika. I jednego boliwijskiego. Tak rzadkie momenty, gdy w globalnej wiosce do aparatu telewizyjnego oczy przylepiają się miodowym plastrem. Poczucie szczęścia. Że to wreszcie słodycz na serce. Że motorem zainteresowania medialną zarazą, nie było tym razem pikowanie Tragedii w wieże World Trade Center. Albo ataki na pociągi cumujące u rei madryckiej stacji Atocha.

I nagłe przebudzenie wtóre. Błogosławione! Dzwoni Dobra Wróżka. Dama bardzo światowa, tu – czujnie prowincjonalna (odszczekiwanie co do słowa: w 2016). Krótki komunikat. Jesteśmy! Lublin jest w II etapie. W ścisłym finale starających się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury!!! Jeszcze nie wie, w jakim towarzystwie. Emocje wiedzę wymyły. I tak jest kochana! Telefon do KoZy. Dołożył ręki do warszawskiej prezentacji. Rafał Koziński, który dwa dni wcześniej skręcał się – w prywatnych wyznaniach – z obaw, że bez przekroczenia przez nasze miasto progu tego, siły złe w nowych władzach ratuszowych mogą zacząć kulturę kastrować, triumfuje. – Położyliśmy na łopatki gigantów, Łódź i Poznań! – krzyczy w słuchawkę. Gród znad Bystrzycy, szaraczek kraju Be-klasowy, ma za towarzystwo do ostatecznej decyzji za trzy kwartały same potęgi: Warszawa, Gdańsk, Wrocław, Katowice. Trzeba mieć wiarę, że się uda. Jak górnicy z San Jose. Głęboką jak ich pułapka. Wysoką jak wiara wzlatująca nad dzielnie nie poddającymi się próbom niwelacji siedmioma lubelskimi wzgórzami.

Znaczące – bo dało się ściągnąć do staromiejskiego miejsca symbolicznego artystów zaangażowanych w ideę – toasty. Ciche w gruncie rzeczy, bo szum szkodzi urodzie chwili. Natomiast można sobie, a muzom, zakrzyknąć: – Co za piękny dzień! Ileż racji miała Dama-Czarodziejka. Twierdziła, jeszcze przed poranną, pozbawioną śmiercionośnej mgły z dnia poprzedniego wyprawą 75 km za Lublin, że 13 października (akurat) nic złego stać się nie może. Że trzynastka jest szczęściodajna. Sprawdziło się. Z zamknięciem dzionka takiego, o północy, z hadesowej traumy zapadłej ponad 600 m niżej. wypłynęła na chilijskiej pustyni przestwór łódź Charona, zadziwionego, że można i w drugą stronę. Wyszedł na wątłych nogach uratowany 24. górnik. Claudio Acana. Jakoś bliższy niż mający się pojawić niebawem b. reprezentant Chile w piłce nożnej, o którym wszystkie polujące na newsy media miały wiedzę wspaniałą. 44-letni Claudio został scharakteryzowany jednowierszowym podpisem: Ojciec dwojga dzieci. Chilijski lublinianin. Hombre naszej miary.

Jeszcze jakiś czujny reporter wyśledził, że najbardziej radosny z uratowanych, górnik nr 2 czy 3, jak już swą bezgraniczną radość ocalonego wobec całego zebranego (dopuszczonego) tłumu wykrzyczał i dał się wreszcie – rutynowa czynność – położyć na nosze, wyszeptał pytanie: – A jak tam pies? I jeszcze wiele wzruszeń. Takich, że kusiło, żeby za motto dopełniających się oto opowieści wziąć słowa polityka. Tego zawsze trzeba unikać. Ale chilijski prezydent w polarze, który musiał nosić na grzbiecie od kilku dni oczekiwań, wydał się skończenie wiarygodny. Zestaw dwóch słów zabrzmiał dojmująco szczerze: Akcja magiczna. Zawsze należy zachować proporcje, ale czy równie podobnie nie jest z ESK dla?… Sza! Wiecie.

Marzeniem było zobaczyć sztygara. Górnika numer – a niech zabrzmi to symbolicznie – 33. Kapitana, który tonący, a tu tak pięknie uratowany statek, opuszcza ostatni. Prawdziwego sztajgera, jak mówią Ślązacy. Stało się to tuż przed 3 rano. Zacna postać. Wyważenie i klasa. Chciałoby się mieć takiego w załodze sterującej ku Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Ale wiem, że i my takich mamy. No, może bardziej napędzanych ADHD. I łysych.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: