Córdoba, óle!

Trochę zostaliśmy rozbisurmanieni obecnością w naszym mieście najsłynniejszej na świecie muzyki etnicznej, jaką jest flamenco.

Wieloletnia jej obecność na niezapomnianych, przecierających te szlaki Lubelskich Spotkaniach Gitarowych Kazimierza Szczebla i niestety też już odeszłym w przeszłość Nieustającym Festiwalu Gitarowym Andrzeja Ziółkowskiego,. Działalność lubelskiej Szkoły Flamenco i zespołu Por Fiesta Andrzej Lewockiego (dziś już bodaj bez niego) a także Jakuba Niedoborka, ongiś pierwszego w kraju gitarzysty łączącego grę klasyczną z flamencową. Festiwale Flamenco w Lublinie, Fiesta Alegria i inne, dziś zapomniane. Pojedyncze koncerty organizowane przez Kawiarnie Artystyczną Hades rękami Elżbiety Cwaliny i Krzysztofa Bielewicza, na które trafiali hiszpańscy wykonawcy z najwyższej półki tego stylu, a także firmowane przez Filharmonię Lubelską, różne impresariaty i inne ciała, na czele z kulturalnymi firmami i stowarzyszeniami. Wreszcie – last but not least – wciąż wspominane przez cały szereg lublinian hiperwydarzenie sprzed – skoro miało miejsce jeszcze w hali MOSiR przy Al. Zygmuntowskich – wieków, występ zespołu największego gitarzysty flamenco, za jakiego jak najsłuszniej uchodzi Paco de Lucia, tak tego samego, który muzycznie do gwiazd wywindował film Carlosa Saury Carmen i który wraz z Johnem McLaughlinem i Alem Di Meolą stworzyli najwybitniejsze gitarowe trio XX w. i porazili w 1980 świat koncertem i płytą (wydana rok później) Friday Night in San Francisco .

Wszystko to sprawiło, że samo hasło „flamenco” nie gwarantuje, że galopem wypełnimy sale i przestrzenie Lublina, w których proponowana jest ta muzyka. Trochę szkoda, że poniedziałkowy koncert w filharmonii w ramach Festiwalu Spotkań Kultur Caper Lublinensis (równocześnie projektu Lublin w dialogu z Hiszpanią), w którym pięknie zaprezentowała się grupa Cuadro FlamencoConservatorio Profesional de Música de Córdoba nie zgromomadził takich rzesz publiczności, jakie potrafi – bez obrazy dla rzutkiej Marioli Zagojskiej – nakłonić do podziwiania flamenco wspomniany Krzysio Łysol Bielewicz.

Szkoda szczególnie, wg mnie, ze względu na nieprawdopodobnego tancerza z konserwatorium w wałczącej tak jak my o tytuł ESK 2016 Kordoby. O innych wykonawcach można mówić również z najwyższym uznaniem. Koncert został skonstruowany wg kanonicznych prawideł. Z otwarciem solowym gitarzysty Gabriela Muñoza Carnago. W trzech utworach proponowanego przez kwartet nurt nuveo flamenco (człowiekowi przebiegały przez głowę myśli: – Trzej pozostali dogadali się z nim, że oddadzą mu swą dolę, byleby grał, a oni będą jeszcze pociągać vino tinto lub cervezę) prezentował kunszt, który tak naprawdę potrafią docenić jedynie fachowcy. A inni widzowie gotowi są przysypiać do momentu kulminacji o nieprawdopodobnej szybkości wydobywania dźwięków z sześciu strun instrumentu palcami uchwytnymi w pędzie jedynie przez najwyżej nastrojone czasowo migawki aparatów fotograficznych.

Ale wejście na estradę śpiewka Francisco Carvajala Cantero i grającego na cajonie Juana José Castellón Cañady, a zaraz za nimi pojawienie się tancerza (i choreografa!) Carlosa Davida Álvarez Fernándeza (na zdjęciu)– sprawiło, że znaleźliśmy się w innej bajce. Już ta czwarta w programie (na zaproszeniu nie uwzględniana) seguiriya przekonała, że mamy do czynienia tancerzem o czarodziejskiej inwencji. To zadziwiające, ale wystukiwany butami rytm w połączeni z klaskaniem Francisco i Juana oraz jego perkusjonaliami, sprawia, że to nie są tylko składowe rytmiczne utworu. Ze słyszymy dźwięki chromatyczne i najwyraźniej daje się w tym wyczuć melodię. Nieprawdopodobne! Złożony z trzech różnobarwnych części Fin de Fiesta, tańczony przez przebranego już w jasny strój wirtuoza flamencowego „stepu” pod równie porywającą muzykę trzech kolegów z Cuadro Flamenco po prostu rozkładał na łopatki i wymuszał – w tej mało wygodnej pozycji – do wyrażania najszczerszych przejawów entuzjazmu, na czele (to ja) z okrzykami Bravo! Bravo!.

Od czasu pamiętnego popisu w flamencowych pas solisty zespołu Paco de Lucii, był to najlepszy tancerz flamenco jakiego w życiu widziałem.

Żałujcie ci, którzy nie przeżyliście tego w poniedziałkowy wieczór w pustawych przestrzeniach filharmonii!

Córdoba, óle! Porwany chwilą, życzę Wam w dalekiej Andaluzji, mateczniku flamencko, sukcesu w walce o ESK 2016 tak samo szczerze jak memu Lublinowi, który flamenco też potrafi przytulić do serca.

Kategorie: /

Tagi:

Rok: