Cóż za powrót!

Come back, to taki zestaw słówek, który nader często pojawia się ostatnio w okolicach naszego życia estradowego. Powracają do śpiewania różnego rodzaju dinozaury. Stukają o swój ponowny sukces gwiazdy zaprzeszłych Sopotów i pozazaprzeszłych Opolów, pieszczochy upadłego systemu i outsiderzy tamtej epoki. Z różnym skutkiem szturmują serca odbiorców, którzy już ich z tego siedliska uczuć zdążyli dawno powymiatać. I oto w tym szeregu jawi się powrót zgoła niezwykły. W pełnym blasku swego niepospolitego talentu powraca do koncertowania piosenkarka, która zawsze miała statut damy estrady i okazuje się, że dziś jest nią – jeśli można tak liczyć i tak powiedzieć – w dwujnasób.

Come back Łucji Prus jest najbardziej udanym, najbardziej znaczącym spośród tych, które się ostatnimi laty zdarzyły i doprawdy nie tylko ja tak sądzę. Już pierwszy koncert jej estradowego odrodzenia w Studiu Agnieszki Osieckiej programu III PR tego dowiódł. Kto znalazł się w minioną niedzielę w Kawiarni Artystycznej HADES, przekonał się o tym osobiście uczestnicząc w jednym z najcudowniejszych koncertów jakie się tam zdarzyły. Teksty Szymborskiej, Miłosza, Szekspira, Nowaka, Osieckiej, Kofty, Młynarskiego (dla pani Łucji zawsze pisali najlepsi). Muzyka Nahornego, Sławińskiego, Lauro. Cały zestaw evergreenów z własnego repertuaru (- Toć to klasyka! – myślimy sobie nucąc razem z artystką „Nic dwa razy…”, „Dookoła noc sie stała”, „W żółtych płomieniach liści” czy przypominajacy szanty żart „Pod śliwą”), ale i nowych przebojów. I ten głos! Niepowterzalny. Którego kopii nigdzie na świecie się nie znajdzie. Ciepły jak słońce południa, modulujący drobiazgi nut, zagarniajacy słodyczą i barwą. I nic z gwiazdy. Ani na moment. Sama skromność i klasa.

Te określenie ma zwykle inną konotację, ale jeśli sprowadzimy je do kręgu piosenki, wszyscy zrozumieją o co chodzi: First Lady. Łucja Prus.

(tam)

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: