Cukiereczek Pinokio

PO PREMIERZE W TEATRZE MUZYCZNYM

Musical ”Pinokio” Janusza Bacy i Jerzego Turowicza zaprezentowany w niedzielę premierowo w Teatrze Muzycznym nie może się uwolnić od operetkowych więzów, ma wady dramaturgiczne i nie grzeszy nadmiarem przebojowych utworów. Ale nie wolno przegapić tego przedstawienia z podstawowego powodu – tytułowej roli Moniki Wadowskiej. Jej Pinokio działa na widzów magnetycznie, nie sposób od niego oderwać wzroku. Jest olśniewajacy w każdym dopracowanym do perfekcji geście. To – jak słusznie ktoś powiedział – cukiereczek, który chciałyby schrupać nie tylko dzieci, ale i każdy dorosły widz.

Odkrycie tak wielkiego potencjału aktorskiego w filigranowej Monice Wadowskiej, na codzień tańczącej w balecie, stanowi bez wątpliwości największy sukces tandemu autorskiego z naszego teatru. Turowiczowi można jedynie pogratulować, że w swej adaptacji klasycznej bajki Carla Collodiego tworzył postać Pinokia specjalnie dla tej artystki, a jako reżyser – stawiając na mimikę i ruch – wydobył z niej cuda. Kompozytorowi Bacy – że nie zmuszał jej do śpiewania solo, chociaż podobnie jak koleżanki robi to w scenach ansamblowych. Do aktywów tego musicalu zaliczyć należy też mobilną scenografię, a przede wszystkim kostiumy Ireneusza Salwy, do których podszedł z wyczuciem bajkowości i z prawdziwą czułością. Takiej Sowy (dobra aktorsko Anna Wójcik z chóru!) czy czterech Łasic jakie wyczarował, się nie zapomina! Wreszcie dobrze brzmi orkiestra pod batutą żywiołowego jak rzadko Piotra Wujtewicza. Niestety, poza tym trzecie wspólne dzieło spółki autorskiej z TM obciążone jest starymi grzechami. W muzyce trudno znaleźć przebojowe melodie z tych, które się zpamięta, może z wyjątkiem songu otwarcia i więcej radochy niż dzieci mają rodzice wyszukujacy pastiszowe odnośniki do klasyki z Mozartem i Beethovenem na czele. Ilość aż 26 piosenek nie przeszła w jakość. Ale najgorsze, że twórcy musicalu nijak nie mogą się uwolnić od ciążącej przez lata nad ta sceną konwencji operetki. Pozostają na jej uwięzi niczym Pinokio na łańcuchu koło kurnika. Dramaturgicznie przedstawienie ma przy tym jeden ton, brakuje mu różnicowania napięć, puent i większej porcji humoru. Czyż taki np. Wieloryb nie mógł być zezowaty? – A jakie byłoby to paradne, gdyby Łasice dzierżyły w dłoni po oskubanej kurze! – podpowiadała krytykowi autorka bajek.

Bogu dzięki, jest jeszcze Pinokio i ta wspaniała Monika Wadowska, która każdym kroczkiem drewnianych butów, każdą figurą, każdym minigestem rozbudowanym głosem w pyszne, skończenie przemyślane etiudy aktorskie zaskarbia sobie miłość widowni. Cukiereczek! ANDRZEJ MOLIK Fot.Jacek Babicz

Grają wszyscy

Siłą ”Pinokia” jest to, że balet śpiewa, a chór został roztańczony i trudno – w czym zasługa przygotowującej wokalnie całość Zofii Bernatowicz i choreografa Mariusza Marca – na scenie odróżnić, z którego zespołu teatru kto się wywodzi. To ważne w momencie, gdy jego solistów można tu wyliczyć jedny tchem: Agnieszka Kurkówna (Wróżka), Małgorzata Rapa (b. dobry Kot), Eliza Wasylów (świetna głosowo Kolombina), Jarosław Cisowski (Arlekin), Boleslaw Hamaluk (poczciwy Dżepetto), Marcin Żychowski (Ogniojad i Rybak). A partnerujący im członkowie chóru (przykład: Lis Grzegorza Smolarskiego) wcale od gwiazd TM nie odstają!

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: