Czy tu coś słychać?

FELIETON ZADOMOWIONY

Jeszcze przed ubiegłoroczną wyprawą do Izraela ktoś mi opowiedział, że stworzono tam salę, której akustykę reguluje komputer. Macher z obsługi wprowadza dane o rodzaju prezentowannej muzyki, czy będzie to np. recital piśni z akompaniamentem fortepinu, występ jazzowego big bandu, bądź koncert orkiestry symfonicznej. Następnie liczy się publiczność i te dane też podaje komputerowi, a ten uruchamia aparaturę, która odpowiednio zmniejsza lub zwiększa salę i ustawia ruchome ściany – ekrany akustyczne. Kiedy już znalazłem się w Jerozolimie, zapytałem naszą pilotkę Szoszanę, gdzie mieści się ta mityczna sala. A ona na to: – Która? Bo mamy ich kilka!

Izrael daleko, więc przeskoczmy w bliższe regiony. Z pobytu w Karovych Varach pamiętam spacery z Hotelu Pupp do centrum festiwalowego promenadą wzdłuż rzeki ciepłej jak termy w słynnym czeskim uzdrowisku. Jedną z przyjemności tych wędrówek były występy duchovki, czyli orkiestry dętej. Grała w muszli koncertowej. Muzykę było słychać już kikaset metrów wcześniej, a stając przed muszlą miało się wrażenie, że da się odróżnić każdy instrument.

Powie ktoś, że z dużą orkiestrą to nie problem, słychać ją dobrze i na aakustycznym placu Litewskim. Więc jeszcze wspomnienie z młodości. W Dusznikach Zdroju, w których jak wiadomo leczył się ongiś Fryderyk Chopin, wciąż w muszli parku uzdrowiskowego odbywają się chopinowskie recitale fortepianowe. Byłem tam wieki temu, w 1964 r., ale pamiętam, że dźwięk jakiegoś Poloneza A-dur rozchodził się po całym parku bez najmniejszego nagłośnienia. Zresztą, co tu szukać daleko. Taka była nasza stara muszla koncertowa w Ogrodzie Saskim, bo dawni fachowcy potrafili tak projektować przestrzeń niszy dla artystów, że odbijający się od ścian dźwięk niosło hen, daleko. Prosta zasada konstrukcyjna położonej na płask ćwiartki wydrążonej kuli świetnie sprawdzała się przy budowie muszli na całym świecie.

Niestety w przypadku nowej muszli nastąpił przerost formy nad treścia, czyli nad funkcjonalnością. Nikt nie pomyślał, żeby z architektem (nota bene, tym samym, który zaprojektował kościół na Poczekajce, zwany przez lublinian „skocznią narciarską) współpracował fachowiec od akustyki, a także od oświetlenia. Autorzy scenografii różnych ogrodowych imprez klną w żywe kamienie, że w niszy muszli nie ma jej na czym zawiesić, tak samo jak reflektorowych ramp, a nagłośnieniowcy klną jeszcze głośniej, bo bez ekwilibrystyki z wieżami i głośnikami cokolwiek słychać tylko do połowy widowni. Z muszlą mamy więc tę samą katastrofę co z największą lubelską salą „imprez artystycznych” – halą MOSiR. W długim swym życiu pamiętam ją tylko raz dobrze nagłośnioną. Zrobili to prawdziwi fachowcy, dysponujący światowej klasy sprzętem – Anglicy, którzy tak przygotowali lubelski koncert samego Johna Mayala w latach bodaj 70. Hala to już zabytek, a i jej przeznaczenie jest inne, bo sportowe. Ale co mówić w przypadku kolejnej co do wielkości naszej sali w zupełnie świeżym Centrum Kongresowym AR? Byłem tam niedawno na koncercie świetnego Harlem Gospel Choir i całą przyjemność popsuła koszmarna akustyka. Jest ona tak zła, że Grażyna Miśkiewicz, znana menager m.in. Anny Marii Jopek, powiedziała mi niedawno, iż artyska ta po doświadczeniach jednego koncertu w Centrum w ogóle nie chce słyszeć o ponownym występie w tym miejscu.

Nie rozmarzajmy się zatem, że będziemy mieli takie sale jak w Izraelu. Zadbajmy przy powstawaniu kolejnych lubelskich o współdziałanie architekta z fachowcami od akustyki. I zróby to nim publiczność wejdzie do nowej „głuchej” sali, powiedzmy w Plaza Center.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: