Daleko od Aten

PEREGRYNACJE

Andzrej Molik

Nie była to może najważniejsza informacja jakiej oczekiwałem od dzieciaków, które przyjechały w niedzielę na Okęcie odebrać ojca powracającego na rodziny łono po blisko dwóch tygodniach nieobecności, ale w końcu przypomniały sobie i o tym. – A w wyborach przeszli dalej Pruszkowski i Brodowski – zakomunikowały gdzieś pod Garwolinem. Komunikat omaściły wyrażeniem radości, że we wspinaczce po prezydencki fotel przepadł nasz wspólny domowy faworyt. – Chyba zupełnie załatwiła go ta jego piosenka – stwierdziły i chórem zaśpiewały: „Proszę pani, proszę pana…”. Chórem, bo duet wspierał chłopak córki coraz bardziej (słusznie!) identyfikujący się z tą familią i jej przekonaniami.

Niestety, na wyborczy antyhit zareagowałem podobnie jak przed wylotem za Pireneje, gdzie zresztą prześladował mnie on także upierdliwą metodą idee fixe. Trzeba było zatrzymać samochód i wywietrzyć wnętrze, bo atmosfera zrobiła się gęsta. Tak do końca to się to nie udało. Jej oddziaływanie poczułem jeszcze wczoraj, gdy już samotnie jechałem autem przez niewidziane od 13 dni miasto. Co się podwietrzyło, to zaraz się licho wcisnęło z powrotem. Nawet przez zamknięte szyby. Ba! Głównie przez nie, albowiem chodziło o doznania wzrokowe. Nadal wpatrywali się we mnie ci, którzy przegrali już swój wyścig do ratusza i innych władz.

Tu przypomniał mi się inny powrót do kraju. Też wracałem z festiwalu, tyle, że organizowanego w Grecji. Zbiegło się to z wyborami władz municypalnych w Atenach, gdzie na fotel burmistrza kandydowała słynna, dziś już zmarła aktorka Melina Mercouri („Dzieci Pireusu”), wcześniej minister kultury walczaca jak lew, pardon, lwica, o odzyskanie z Muzeum Brytyjskiego tzw. marmurów Elgina. Pod Akropolem ograbionym z tych zabytków wylądowałem w dzień po owych wyborach i zobaczyłem coś, co i dziś, 15 lat później, jest u nas trudne do wyobrażenia. Służby miejskie wyposażone w sprzęt miotający wodę pod ciśnieniem, metodycznie – ściana za ścianą, słup za słupem – likwidowały wizerunki pięknej artystki-polityka i jej konkurentów zmywając wszelkie ślady po wyborczych plakatach.

Że do klasycznej grackiej demokracji wciąż nam jeszcze daleko, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Gorzej, ze daleko nam także do prostych metod stosowanych dziś w kraju stanowiącym jej kolebkę. My mamy metody zgoła inne. W ramach odrabiania zaległości w lekturze własnej gazety sięgnęłem po sobotni Kurier. A tam kuriozum. Wiceprzezydent miasta zwraca się do komitetów kandydatów, którzy już w wyborach przepadli z apelem – prośbą o uprzątnięcie wciąż zaśmiecających Lublin materiałów wyborczych. A miasto się nie poczuwa? Biedni Ateńczycy! Muszą do nas przyjechać (może jekieś partnerstwo?) i zobaczyć jak się sprawuje władzę.

Kategorie: /

Rok: