Dobre intencje…

Po premierze w Teatrze Osterwy

Jaśko, główna postać sztuki „Zmęczony diabeł”, wkracza na scenę z widowni. Kiedy podniesie się kurtyna przed naszymi oczami pojawia się zadziwiający, wysmakowany obraz. Nasz bohater przebija się przez tiulową zasłonę wyczarowaną spadającymi z górnej rampy promieniami reflektorów do przestrzeni zamkniętej trzema ścianami z czrnych cegieł, ktore rozdzielają białe fugi. Wertykle podkreślają dwie szczupłe rynny i biegnąca od podłogi do sufitu rura na proscenium. I gdy bohater powie: – Dość tego! i się okaże, że ciągnięty za sobą sznur chce spożytkować do powieszenia się, mamy wrażenie, że wśród tych monumentalnych, zagarniających wszystko pionów nie znajdzie żadnego poziomego elementu, na który mógłby ten sznur zarzucić.

Rzecz jasna znajduje i rozpoczyna się akcja tego zadziwiającego spektaklu, ktory syci zmysł wzroku, uruchamia emocje estetyczne z grupy tych jakie przeżywamy oglądając dzieła sztuki a jednocześnie niepokojąco pozwala spać umysłowi, nie pobudza intelektu. Ta pierwsza sekwencja tylko przez chwilę przywodzi na myśl tak modny w latach sześćdziesiątych op-art, ale już w nastepnej scenie, w raju podsunietym Jaśkowi przez wystawiającego go na próby Diabła, łapiemy – wydaje się – właściwy trop. To surrealizm Rene Magritte’a a może przede wszystkim Giorgio de Chirico i jego wielkiego belgijskiego ucznia, zmarłego przed trzema laty Paula Delvaux. To oni wpisywali dramatis persnae swej sztuki w porażające pustką przestrzenie. Przywdziewająca kolejne stroje Jaśkowa żona, Paulina, przypomina jako żywo owe kobiety z wyludnionych dworców, ulubionego motywu obrazów Delvaux.

W całym przedstawieniu „Zmęczonego diabła” jest jeszcze kilka równie sugestywnych wizji opartych na zaledwie trzech kolorach – czerni, bieli i czerwieni. Ogromne wrażenie robi karczma, którą spowija świetlistość mielona przez kręcący się wciąż wentylator. Zwielokrotnienie przestrzeni osiągane jest kiedy indziej lustrzanymi, srebrzystymi ekranami. Okienko z doniczką w końcowej scenie to znowu cytat z wielkiego malarstwa (Dali?). Do tego dochodzi istna feeria fantastycznych kostiumów (Sąsiadka!) autorstwa nie skarżacego się na brak wyobraźni, wciąż pełnego inwencji Ireneusza Salwy. Mamy jeszcze nadspodziewanie dobrze odegraną przez Urszulę Marciniak Tomasza Bielawca, dwójkę bodaj najbardziej sprawnych fizycznie aktorów Teatru Osterwy, etiudę baletową Żab. Mamy wreszcie kilka niepospolitych kreacji aktorskich…

Trudno nie docenić starań Pawła Sanakiewicza by z papierowego Jaśka uczynić postać pełnokrwistą. To zasługa aktora, że potrafił uwypuklić jego słabostki i śmiesznostki (- Dlaczego akurat ja? – pyta z winą niewiniątka otrzymawszy od Diabła pierwsze zadanie a widownia huczy od śmiechu). Trudno sobie też wyobrazić lepszego Diabła niż w interpretacji Andrzeja Redosza, nie dosyć, że fizycznie predysponowanego do wcielania się w demoniczne postaci, to potrafiącego wygrać ów gorzki spokój osobnika przegranego, jak mówi już sam tytuł sztuki – zmęczonego. Sugestywna jest jako Paulina Teresa Filarska, ale wydaje się, że jej samej bardziej odpowiadają momenty liryczne, gdzie nie trzeba nadużywać ekspresji a głos stawiać poza skalą możliwości. Rewelacyjna wreszcie jest Magdalena Sztejman-Lipowska, jej Sąsiadka to najbardziej wyuzdana, perwersyjna kobieta jaka pojawiła się na tych deskach od kilku lat. Trudno się oprzeć takiej pokusie i Jaśko natychmiast powinien za swą słabość być rozgrzeszony. Epizody innych dopełniają tą listę.

Cały problem jednak w tym, że nasz teatr sięgnął (czyżby aż tak wielka kurtuazja wobec partnerów z Białorusi?) po sztukę będącą wątlutką materią dramaturgicznę. Dziełko stworzone przez Siergieja Kowalowa na motywach utworów Kajetana Moraszewskiego („Komedyja” z XVIII wieku, pierwszy utwór napisany po białorusku), Janki Kupały i Franciszka Olechnowicza to rodzaj moralitetu, ale tak naiwnie prostego, że jego wydźwięk ociera się o banał. – Po co wam diabeł, jeśli przestaliście wierzyć w Boga? – pyta zmęczony upadły anioł, który marzy o powrocie do raju a my siedzimi ogłupiali, bo prawda tej konstatacji pozbawia chęci jakiejkolwiek refleksji. Reżyser, scenograf i autor opracowania muzycznego w jednej osobie Rid Talipow, wbrew swoim deklaracjom (czyt. wywiad w Kurierze) musiał widzieć mielizny tego dramatu. Po arystotelesowsku potraktował formę jako energię, ktora obudzi potencję tkwiącą w uśpieniu w materii. Czy to się udało?

Z pewnością zapamiętamy lubelskiego „Zmęczonego diabła” jako niezwykły, wizyjny spektakl, emanację formy próbująca ratować treść. Jednocześnie pozostanie wrażenie jakiegos nieporozumienia. Skoro przywołuje się wielkich surrealistów, to trzeba pamiętać, że obrazowali oni w swych dziełach absurdy cywilizacji i towarzyszli nimi pytaniom egzystencjalnym człowieka XX wieku. Jaśko, jak mówi sam reżyser (uwagi z pierwszej próby zamieszczone w programie do spektaklu, zresztą znowu świetnym), nie potrafi wejrzeć w swą duszę, myśli tylko o tym co postrzega wokół siebie. Zagadka: czy jego „pytania egzystencjalne” są równe tym stawianym przez filozofów? Czy dla zobrazowania stanów ducha tego człeka najprostszego z prostych nie należało znaleźć innego klucza, innej przekładni estetycznej?

Widzieliśmy ostatnimi laty w Lublinie wiele wyśmienitych spektakli przywiezionych od wschodnich sąsiadów. Gościł kiedyś na tych deskach teatr z Mińska z prześwitną „Idyllą” wg. Wincentego Dunin Marcinkiewicza. Tamten spektakl mienił się od kapitalnych pomysłów realizacyjnych, ale każdy z nich miał głębokie uzasadnienie i spełniał służebną rolę wobec treści, notabene nie jakiejś znowu olśniewającej. Tu, chwilami, odnosi się wrażenie, że realizowany jest program p.t. „Pan reżyser ma pomysły”. Kto wytłumaczy obecność w spektaklu owej etiudy z Żabami, ma u niżej podpisanego duże piwo albo i pięć. Efektowna sama w sobie, zda się być jeszcze jednym ozdobnikiem, jak muzyka techno mieszana z Mozartem. Realizator zaiste coś z tym fantem jakim jest „Zmęczony diabeł” chciał uczynić, tylko nie za bardzo wiedział co. I – przykro to powiedzieć, choć będzie to aż nazbyt adekwatne do diabolicznych treści zawartych w sztuce – przypomina się wówczas nasza stara, być może u przyjaciół ze Wschodu nieznana sentencja. Że dobrymi chęciami to piekło jest wybrukowane.

Andrzej Molik

Siergiej Kowalow Zmęczony diabeł. Reżyseria, scenografia, opracowanie muzyczne – Rid Talipow. Kostiumy – Ireneusz Salwa. Choreografia – Rajmund Sobiesiak. Premiera w Teatrze im. J. Osterwy 8 listopada 1997 r.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: