Euromalowanie (zachodnie)

Z przeglądowym albumem posiadającym ambicje prezentacji całości sztuki czy tylko malarstwa jakiegoś kraju, regionu lub – jak w omawianym dziś przypadku – wręcz kontynentu, jest jak z wszelkiego typu antologiami. Dokonany wybór (bo przecież całości nie pokaże się nigdy) nie zadowoli przeważnie nikogo oprócz jego, albumu, autorów. Zawsze objawi się ktoś, kto znajdzie luki w zaproponownym przez nich przekroju przez całość spuścizny artystycznej, w doborze artystów i ich dzieł. Zawsze zgłaszane będą pretensje, że kogoś w książce wyróżniono nadmiernie a ktoś inny został pominięty zupełnie.

Jeśli zatem wyartykułowane zostaną tu uwagi o nowym pięknym albumie Wydawnictwa ARKADY powstałym we współprcy z paryskim Editions de La Martiniere, które w 1997 wydało oryginał dzieła p.t. Wielcy mistrzowie malarstwa europejskiego, to tylko dlatego, że nie jesteśmy wolni od „wad” wszystkich takich krytyków. Wady zostały tu ujęte w cudzysłów, bo znaczą one tyle, co osobiste preferencje, własne fobie i fascynacje, słowem subiektywne spojrzenie na sztukę. Subiektywne, a więc niekoniecznie zbieżne z widzeniem autorów, którymi w tym przypadku są: Monique de Beaucorps, Raoul Ergmann Francois Trassard. Swoją drogą, przykład potraktowania ich przez wydawcę świadczy, że dokonał on także wyboru. Na skrzydełku obwoluty zaprezentował pierwszą dwójkę (oboje w jakiś sposób związani z Luwrem) a milczeniem pominął trzeciego autora. Nie jest to bez znaczenia i z tego powodu, że być może notka biograficzna o nim wyjaśniłaby nam, dlaczego tak bardzo zostali w albumie dopieszczeni poniektórzy artyści a już szczególnie – jak sie wydaje – malarze hiszpańscy.

Autorzy albumy przyjęli dosyć szczególną, rzadko stosowaną metodę prezentacji dzieł. Trzymają się oni ściśle (na ile jest to oczywiście możliwe) chronologii powstawania poszczególnych obrazów, starając się przy tym – przynajmniej do czasu – by autorów reprezentowała jedna ich praca. Każdą epokę podsumowuje zwięzła, kilkustronicowa chronologia wydarzeń politycznych, nauki, techniki, podróży i odkryć oraz prezentacja filozofii i literatury danego okresu. Pierwsze taki resumee dotyczy czasów od XII do XV wieku, później cezury zmykają się w granicach jednego wieku – XVI, XVII, itd aż do naszego wieku XX.

Są wszakże tutaj metodologiczne odstępstwa. Osiągający szczyty swych możliwości artystycznych już w wieku XVI Leonardo da Vinci, Gerard David czy Albrecht Durer zaliczeni zostali do owego pierwszego okresu zamykajacego się wiekiem XV. Jeszcze bardziej arbitralność decyzji autorów widać przy prezentacji tych wyjatkowych autorów, ktorych reprezentują w albumie więcej niż jedno dzieło. Slowym obrazem mogą „pochwalić się” tacy giganci sztuki światowej jak Giotto, Filippo Lippi, Piero della Francesca, co dla niżej podpianego szczególnie bolesne – Hironim Bosch a także – wyrywkowo skacząc przez wieki – Michał Anioł (!), Tintoretto, Frans Hals, Anton van Dyck, Giovanni Batista Tiepolo, Joseph Turner, Georges Seurat, Fernand Leger czy Marc Chagall. Tymczasem po dwa obrazy mają tu na przykład Giovanni Bellini, zasłużenie Leonardo, Rafael, Tycjan, Pieter Bruegel i Caravaggio, ale już mniej zasłużenie (nie podważając ich znaczenia, tylko ważąc proporcje i przyrównując do innych mistrzów) – Jose de Ribera, Jean-Babtiste Chardin, Dominique Ingres czy Henri Matisse.

Wyjątkiem zatem zda się, jak się rzekło, malarstwo hiszpańskie. El Greco (Grek, ale tworzący za Pirenejami) ma w albumie cztery obrazy, Diego Velazquez – sześć, Bartolome Esteban Murillo – trzy, Pablo Picasso, który się nigdy swych hiszpańskich korzeni nie wyparł – siedem a Francisco Goya aż osiem, co jest rekordem nie pobitym ani przez wielkiego Rembrandta (cztery dzieła) ani przez tak adorowanego przez wszystkich Jana Vermeera (także cztery). Ale zupełnym ewenementem jest w tym towarzystwie bardzo hiszpański, ale i przez to bardzo lokalny Francisco de Zurbaran. Cenię jego wystudiowane kompozycje, szczególnie ciemne portrety, ale doprawdy nie wiem czym sobie zasłużył w oczach autorów tak bardzo, że ci omówili aż pięć jego obrazów. Czyżby jeden z autorów albumu pisał odrębne prace o Zurbaranie i tak sie nim przejął, że nie dostrzegł, iż wobec żyjącego prawie dokładnie w tym samym czasie Rembrandta jest on wtórny?

Jednak zżymając się na subiektywizm autorów w tym akurat przypadku, przy uważnej analizie doboru obrazów, które mają zaprezentować poszczególnych artystów, dostrzegamy po jakimś czasie, że w tym szaleństwie jest metoda. Przyzwyczailiśmy się już poniekąd do tego, e historycy sztuki przedstawiając dzieło Leonarda, unikają raczej egzymplifikacji w postaci najsłynniejszego obrazu świata, czyli Giocondy (albo, jak kto woli Mona Lisy). Tak jest i w Wielkich mistrzach malarstwa europejskiego, gdzie da Vinci zaprezentowany jest poprzez Matkę Boską z goździkiem z monachijskiej Starej Pinakoteki i przez Świętego Hieronima z Watykanu. Pytania rodzą się przy innych mistrzach.

Dlaczego malarstwo Giotta reprezentuje fresk Św.Franciszek wygłasza kazanie do ptaków z górnego kościoła (dziś zburzonego trzęsieniem ziemi) w Asyżu a nie któryś z dużo bardziej słynnych fresków z – jak pozwoliłem sobie to kiedyś nazwać – porzedniczki Kaplicy Sykstyńskiej, całkowicie pokrytej cyklami Giotta (tak jak tamta – Michała Anioła) Kaplicy Scrovenich w Padwie? Przecież, dodatkowo, atrybucja dzieła podewskiego nie podlega dyskusji a autorstwo malunku w Asyżu budzi wątpliwość fachowców. Dlaczego jest w albumie Maesta Cimabue a nie ma wiszącej obok niej w Galerii Uffizi, dużo słynniejszej, stanowiącej przełom w malarstwie europejskim Maesty tegoż wspomnianego Giotta? Dlaczego pokazano florencką Madonnę na tle kamieniołomów Andrea Mantegny a nie zapierającego dech skrótem perspektywicznym od stóp po głowę Chrystusa leżącego w grobie z Mediolanu? Dlaczego Sandro Boticelli to, zda się marginalny dla jego twórczości obraz Pallada i Centaur z Uffizi a nie wiszące w tejże galerii, adorowane przez tłumy Narodzenie Wenus czy równie słynna Primavera?

Pytania można bo mnożyć, bo takich przykładów jest w albumie na kopy, a że jest ich aż tyle, nie trudno dojść do wniosku, że to nie przypadek a wyraźny zamysł autorów. Poza nielicznymi przypadkami, takimi jak Jan van Eyck, któremu zreprodukowano dwa jego najsłynniejsze dzieła, Adorację Baranka Mistycznego z Gandawy i Portret małżonków Arnolfinich z Londynu, twórcy albumu starają się pokazywać obrazy mniej słynne, mniej popularne a więc i mniej opatrzone a jednocześnie w pełni reprezentatywne dla danego malarza, dla jego warsztatu i uprawianej przezeń tematyki. Żeby się już nie rozdrabniać posłużę się jednym tylko przykładem dzieła Boscha. Zdążyłem już wyrazić ubolewanie, że w albumie znalazła sie tylko jedna praca tego do dziś inspirującego innych artystów twórcy, ale w tym przypadku chodzi o coś innego. Chodzi o ów dobór jedynaka. W madryckim Prado, gdzie jest największa w świecie kolekcja malarstwa wielkiego brabanckiego mistrza, wszyscy zwiedzający rzucają się przede wszystkim do trzech sławetnych tryptyków Boscha, Wozu z sianem, Ogrodu rozkoszy ziemskich Hołdu Trzech Królów. Dopiero po jakimś czasie dostrzegają dzieło budzące zainteresowanie raczej swą zupełnie niespotykaną formą, albowiem jest to tondo, obraz namalowany na okrągłej desce, która ongiś była blatem stołu. To Siedem Grzechów Głównych i to ta właśnie praca znalazła się w albumie ARKAD. Jest w tym obrazie zawarta niezwykła wyobraźnia Boscha i jego zacięcie satyryczne kryjące (dla dzisiejszych odbiorców) głębokie przesłanie moralne i religijne. Jest więc to obraz w pełni reprezentatywny dla jego twórczości a jedncześnie mniej znany, przynajmniej dla szeregowych miłośników sztuki.

To właśnie według takiego klucza postępuje trójka autorów efektownej księgi, co przy dzisiejszym nawale tego typu publikacji w końcu nie dziwi, albowiem inaczej oglądalibyśmy w kółko te same obrazy we wszystkich albumach pojawiających sie na rynku księgarskim. Proszę uwierzyć, a najlepiej samemu sięgnąć po album i przekonać się osobiści, że podobnie jest tu z obrazami reprezentującymi twórczość Bruegela, Piero della Francesca, Paola Ucello, Tintoretta, Paola Veronese czy – sięgając w nasz wiek – Salwadora Dali.

I tylko jednego żal naprawdę. Chociaż księga mówi w tytule o malarstwie europejskim, w rozdziałach obejmujących epokę od XII do XIX wieku znajdziemy tylko jednego jedynego (sic!) autora ze wschodu Europy. To Andriej Rublow. Nie lepiej jest w wieku XX. Obecni w albumie a pochodzący z rubieży (dla paryżanina) kontynentu Wassily Kandinsky, Frantisek Kupka, Marc Chagall, Chaim Soutine czy Balthus karierę robili przecież – podobnie jak nasi malarze z Ecole de Paris – dopiero na Zachodzie, co widać jest absolutnie pożądane by znaleźć się w tego rodzaju publikacji. Nie mydlmy więc sobie oczu. Może nie należy iść tropem kabotyńskich pomysłów nawiedzonego Waldemara Łysiaka, który sobie wydumał Malarstwo białego człowieka, ale można, tak jak twórca słynnego bryku dla raczkujących historyków sztuki Michael Levey, do tytułu Od Giotta do Cezanne’a dodać uzupełnienie: Zarys historii malarstwa zachodnioeuropejskiego. Podobnie też czyni inna Brytyjka, siostra Wendy Beckett, do swej Historii malarstwa dodając podtytuł Wędrówki po historii sztuki Zachodu, co o tyle dziwi w przypadku Anglosasów, że to oni a nie Francuzi (Napoleon to Korsykanin) mieli zawsze ciągoty imperialne i niepochamowane poczucie wyższości nad innymi nacjami.

Pozostałe rzeczy w imponującym albumie (encyklopedyczny format 30×25 cm, 560 stron, 266 kolorowych ilustracji, twarda – oczywiście – oprawa) są bardzo piękne.

Andrzej Molik

Monique de Beaucorps, Raoul Ergmann, Francois Trassard Wielcy mistrzowie malarstwa europejskiego. Wydawnictwo ARKADY. Warszawa 1998.

Kategorie: /

Tagi:

Rok: