Festiwal ideowy

tamkon82.doc

Festiwal ideowy

MÓWI KOMISARZ WŁODZIMIERZ STANIEWSKI

Andrzej Molik: Rozpoczynające się dziś „Konfrontacje Teatralne” miały wczoraj swoje preludium w postaci inauguracji uroczystości 25-lecia kierowanego przez Pana Ośrodka Praktyk Teatralnych Gardzienice. Ten jubileusz sprawił też, że tegoroczny festiwal ma szczególny charakter. Mówi się, że pożenił Pan w jego programie dwa mocarstwa – Rosję i Amerykę. To ambitne.

Włodzimierz Staniewski, komisarz artystyczny VII Międzynarodowego Festiwalu „Konfrontacje Teatralne”: Takie było założenie. Zależy mi, żeby festiwal był ideowy. To co robiliśmy dotychczas, to był repliki – pamięta pan takie festyny z TV? – „Konkursu miast”. Zresztą na całym świecie festiwale teatralne zmieniły się w festiwale miasta, na ktore sciąga się różnorodności od cyrku pcheł po spektakle uliczne. Ponieważ tak się dzieje, ja nie jeżdżę na festiwale od ponad dziesięciu lat. Zależało mi na tym, żeby te Konfrontacje były inne. Miały być ideowe, a zaproszeni twórcy mieli być tego gwarantem. Oni, ich kontakty gwarantowały ambitny profil. Dmokracja potrzebuje chleba i igrzysk bardziej niż totalitaryzmy, istniała więc obawa, że festiwal będzie wychodził w stronę „gustów miasta”, a przez to obniżany będzie jego poziom. A mnie chodziło o to, żeby był związany z polityką kulturalną, z nasza sytuacją geopolityczną.

Dlatego zaproponował Pan te wschodnia – zachodnie bieguny, teatry rosyjskie i amerykańskie?

Wyszliśmy niedawno spod domeny rosyjskiej i boczymy się na wszystko co pochodzi z Rosji. Popełniamy grzech zaniechania, a przecież dzieje się to ze szkodą dla nas. Z kolei wchodzimy w sferę wpływów amerykańskich, a tak naprawdę niewiele wiemy o tamtejszej kulturze, a to, co wiemy sprowadza się do powierzchownych ocen, do kultury – bo i taka istnieje – Coca-Coli, McDonald’sa. A o obecnym teatrze USA nasza wiedza jest zerowa. Kiedy przygotowywałem festiwalową debatę, do której nie dojdzie, pytałem o to krytyków z pism teatralnych. Każdy przyznał mi rację. Są w naszej świadomości jakieś echa teatru amerykńskiego lat 60. i 70. i na tym wiedza się kończy. Pomyślałem zatem, że warto przybliżyć i te teatry i kultury. Kultury, bo chodzi też o innych twórców, o pisarzy i krytyków z Rosji i Ameryki.

Coś z ambitnych propozycji nie uda się zrealizować. Wspomniał Pan, że nie odbędzie się planowana debata?

Nie udało się doprowadzić do debaty „Misja teatru: wczoraj, dziś, jutro”. Chciałem, żeby się wspólne zastanowić, czy możliwe są w dzisiejszym teatrze nowe środki wyrazu, czy teatr może fermentować jak w pierwszej i drugiej jego reformie, czy w konsekwencji deprecjacji wartości ideowych nie uległ skarleniu. Rozmawiałem z Susan Sontag, miała tu przyjechać. Namówiłem Jacka Sierackiego z Dialogu, Romana Pawłowskiego z Gazety Wyborczej. No i okazało się, że festiwal tego nie obsłuży, że finansów nie staje. Większość zaproszonych gości przyjeżdża jednak dla mnie za bezdurno albo za grosze. To taki gest solidarnościowy artystów. Teraz debaty nie będzie, ale ja jestem uparty i ją przygotuję, może na mój krakowski projekt w ramach Festiwalu „Misteria, inicjacje”.

Czy poleciłby Pan szczególnie jakieś teatry obecne na Konfrontacjach?

Nie chcę nikogo wyróżniać. Boję się, bo idea swoją drogą a recepcja swoją, a ona musi być. Zależy mi, żeby widzowie z Lublina i przyjezdni dobrze odebrali festiwal. Ja mogę polecać tylko gardzienickie mocarstwo (śmiech). Wskazuję też na mocne lubelskie akcenty. No i polecam teatry stanowiące dziedzictwo Gardzienic.

Spotkałem się z pretensjami, że Konfrontacje zdominują właśnie spektakle działajace w duchu Gardzienic, że za mało w programie różnorodności, że ludzie będą niezadowoleni, iż nie ma teatrów ulicznych…

Przypomnijmy, że realizujemy ideę, że to jest sprawa artystów i ich gustów. A tym, którzy są mandatariuszami głosu ludu, mogę odpowiedzieć słowami Mickiewicza piszącego – cytuję z pamięci – „głowy za ludem krzyczące, sam lud poobcina”. Są i inne słowa Wieszcza: „Szatan jest tchórzem: boi się zostać w samotności /i dlatego najczęściej między tłumem gości”. Ale to nieprawda, że w programie znalazł się tylko teatr artystyczny, ideowy, myślący, taki, który dziś pewnie się ma za nic. Tak jak kiedyś sprowadziłem Stellę Polaris grającą na ulicy, tak i teraz zadbałem o tzw. imprezę masową i namówiłem Tomka Pietrasiewicza z Teatru NN na realizację plenerowego misterium „Poemat o miejscu”, który będą mogły obejrzeć ogromne rzesze widzw. Mamy też w programie parę warsztatów. A poza wszystkim: przecież promocja miasta to nie tylko bieganie na szczudłach. To także ściąganie tu wybitnych osobistości, takich księżna Irina Witgenstein, Ellen Stewart, legendarna Mama, Elżbieta Penderecka, Marta Coigny, przezydent Światowego Biura ITI, Walery Fokin, Richard Schechner… Niech przyjadą i zobaczą, że warto mówić o tym mieście w świecie. My nie jesteśmy wielką atrakcją turystyczną i promować powinniśmy się właśnie w ten sposób.

Jak długo pracował Pan nad programem?

Zajmowaliśmy się nim przez rok. Od sześciu miesięcy w OPT Gardzienice niestrudzenie organizacją festiwalu zajmowała się Weronika Beck. Ja na Konfrontacje zdobyłem w USA 100 tys. zł, jeździłem, namawiałem artystów na przyjazd, dopinałem szczegóły.

I jednocześnie zajmował się Pan przygotowaniem kolejnego spektaklu Gardzienic „Scen z Elektry” według Eurypidesa, których premiera – co będzie dużym wydarzeniem festiwalu i jubileuszu – odbędzie się w czasie Konfrontacji?

Nie, to na 20-leciu była premiera „Metamorfoz”, a teraz jest, jak to nazywamy, „praca w toku”, otwarta próba. Nie ma premiery, nie dorabiajcie mi gęby. Odbędzie się zapewne w Karkowie na „Inicjacjach”.

Wywiad nieatoryzowany

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: