Firmówka: Dwa razy be

Uwielbiam takie rocznice. Właśnie minął okrągły roczek od tego jak w ZOOMOLU wychandryczałem się na temat zrujnowanego placyku na rogu Peowiaków i Kołłątaja. Jubileusz, jeśli można go tak nazwać, nie jest powodem do jakiejkolwiek satysfakcji, chociaż już wtedy przyznałem się, że temat jest poniekąd moim konikiem, bo 1,5 roku wcześniej poruszałem go w Felietonie zadomowionym z kurierowego dodatku Dom. Wręcz przeciwnie! W obliczu takich sytuacji i działań mogę już jedynie wyznać za niemieckim impresjonistą Maxem Liebermannem, który – wprawdzie w zupełnie innym kontekście, jakim, proszę się pofatygować i sprawdzić w Moim stuleciu Guntera Grassa – ongiś wycedził słowa: „Nie dam rady zeżreć tyle, ile miałbym ochotę wyrzygać”.

Nie mam też żadnej satysfakcji, że coraz bliższy jest moment, w którym się ziści to, co wówczas wieszczyłem. Mianowicie, że spojrzawszy spod lśniącego, wyremontowanego z końcem 2012, zabytkowego kompleksu powizytkowskiego (wtedy jeszcze pełną parą działało w nim CK), zobaczymy naprzeciwko wciąż nie wycięty, największy – jak go nazywam – wrzód na dupie lubelskiego śródmieścia. Dlaczego? Bowiem w kwietniu minęła a w czerwcu minie szósta rocznica dwóch wydarzeń. Pierwsze, to chwila, gdy plac w atrakcyjnym miejscu miasta zakupił w celu postawienia tam nowego budynku pewien biznesmen. Drugie, kiedy ogrodził posesję i wyciął drzewa, które przez lata ocieniały letni ogródek, najpierw kawiarni Ewa, potem jeszcze jednej, aż wreszcie Winiarni u Krokodyla. W żadnym razie nie pasuje tu amerykańskie przysłowie „Dobry płot, to dobry sąsiad”. Płot po 71 miesiącach sterczenia, to ruina. Żywi sąsiedzi, to wciąż dla sądzącego się z nimi biznesmena (przypomnę, chodzi o to, czy przeszkadzające inwestycji okna w winiarni były już w starej kamienicy, gdy obecni właściciele lokal kupowali) czarna rozpacz.

Przez miniony rok w kwestii placyku nie drgnęło nic, chociaż wzywałem władze, żeby przerwały stan inercji i zmusiły gospodarza terenu chociaż do jego uporządkowania, co pozwoliłoby otworzyć znów najcudowniejszy ogródek w centrum miasta. Aż w minionym miesiącu wybuchła bomba. Ktoś się po 6 latach pata nagle ocknął i okazało się, że – jak to zatytułowała GW – mająca tu stanąć wg projektu tego architekta Kamienica Bolesława Stelmacha jest nie z tej bajki, a proponowana elewacja byłaby zbyt drastyczną zmianą w zabudowie śródmieścia. Ergo, kamienica nie powstanie, Generalny Konserwator Zabytków uchylił pozwolenie na budowę, bo nie zaakceptował formy budynku, mimo że lubelski konserwator Halina Landecka, po konsultacjach z Wojewódzką Radą Ochrony Zabytków już je wydała.

I teraz najważniejsze. Może już nawet nie chodzi o to, że czeka nas w sprawie kolejny okres bezwładu. Właściciel działki zapowiada bowiem odwołanie od ministerialnej decyzji, a wydający ją Tomasz Merta, Generalny Konserwator Zabytków, zginął w katastrofie pod Smoleńskiem, zaś jego następca, jak to „nowa miotła”, może mieć jeszcze inne zdanie. Chodzi o to, że nad całą historią placyku wisi zadziwiający, jak na miasto starające się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, lubelski znak firmowy pod nazwą: Bylejakość i Beznadzieja. Patrząc na koszmar, do jakiego w tym miejscu dopuszczono, od razu widzi się inne doprowadzające do rozpaczy i torsji. Przykład najświeższy, to schodki na Pl. Zamkowy z mostku wiodącego z Grodzkiej na Zamek, leitmotivowy temat – bo kamienna bariera już wtedy się rozwalała – jeszcze Kurierów Przyśpieszonych, których nie piszę już od wieków. Ma rację GW, stwierdzając, że zainstalowana tam teraz jako zabezpieczenie nowa, to Barierka niczym z autostrady na… Starym Mieście. A tu się szykuje, że będzie ona może nawet latami tym, co u nas najtrwalsze – prowizorką. Inny casus, to dokonana w mieście z typowo polską, bezmyślną pasją niszczenia zieleni nadgorliwa wycinka drzew. Płakać się chce, nawet przy zrozumieniu dla nowych inwestycji, patrząc na łyse połacie skweru pomiędzy Świętoduską a Lubartowską, na placu Rybnym, a osobliwie na Poniatowskiego. Oj, be! Podwójne be!

Kategorie:

Tagi: /

Rok: