Flamenco del norte

”Piękne, zmysłowe, mistyczne i tajemnicze./ Przeszywające jak szpada wbita w kark byka./ Dźwięk gitary, krzyk muezina, Żyda i Cygana rozcinające krajobraz na pół./ Rytualny taniec ognia i wody, pełen dumy i dzikości wyrażający szaleństwo i pragnienie./ Flamenco”.

Fragment ”Opowieści o Andaluzji” zespołu Por Fiesta definiuje je tyleż poetycko, co precyzyjnie. Flamenco takie jest. Flamenco przy tym wabi, kusi, wciąga nawet mieszkańców krain tak odległych od Niziny Andaluzyjskiej jak Polska, miast tak różnych od słonecznej Sewilli jak Lublin. A może w sumie nie tak różnych? A może wielokulturowy tygiel, który kształtował kulturę naszego miasta, duch zachowany w murach zabytków chrześcijańskich i żydowskich, wciąż odczuwalna obecność Romów, jak dziś wypada mówić o Cyganach, to wszystko miało wpływ na to, że tak łatwo zaszczepiło się w lublinianach piękne szaleństwo flamenco? W tym karnawale dało się to odczuć najwyraźniej – Por Fiesta robi niezwykłą furorę. Ale historia pasji, gorączki flamenco, która zawładnęła grupą młodych artystów jest dłuższa. To szczęście móc jej kibicować od początku.

Impreza niezapomniana

Istniał wtedy jeszcze prowadzony przez Kazimierz Szczebla międzynarodowy festiwal, który dzięki beztrosce władz miasta należy już do przeszłości. Niespełna cztery lata temu, 9 maja 2000 r. jeden z koncertów XV Lubelskich Spotkań Gitarowych – bo o nich mowa – zagościł tradycyjnie na jeden wieczór w Kawiarni Artystycznej Hades. Wystąpił hiszpański zespół o dosyć dziwnej nazwie Życie Poświęcone Sztuce. Nazwa dęta, ale to co pokazała cygańska rodzina uprawiająca sztukę flamenco, w której prym wiodły grająca na gitarze i śpiewającą Maria Albaran i jej matką Maruja Heredia, zażywna tancerką o niemałej tuszy, rzucało na kolana. Artyści tak podgrzali atmosferę, że – jak później pisał Wasz sługa w też już nie istniejącej Gazecie Towarzyskiej Hades – ”rozpoczęła się najpiękniejsza impreza jaka w minionym roku zdarzyła się w Hadesie, wspóna zabawa artystów i publiczności jakiej się nie zapomina”.

Minęły lata i zaiste ten wieczór świetnie zachował się w pamięci jako najpiekniejszy już nie tylko w owym roku, ale i w historii klubu. Wciąż można to przywoływać. Po zakończeniu oficjalnego programu na estradzie pojawili się Jakub Niedoborek (uczył gry na gitarze) i Andrzej Lewocki (też gitara). Śpiewał z typowo iberyjskim zaśpiewem Jakub Polanowski, ktoś grał na cajonie – pudle rezonansowym zastępującym bębenki i tańczyły dziewczyny ze Szkoły Flamenco działającej przy Europejskiej Społecznej Fundacji ”Godne Życie”, z doskonałą już Alicją Kędziołką na czele. Zaczął sie występ, na widok którego jeden z największych gitarzystów hiszpańskich, gość festiwalu Jose Maria Gallardo del Rey entuzjastycznie zakrzyknął: ”Flamenco del norte!”. Za chwilę sam chwycił za gitarę, chociaż na codzień nie grywa flamenco w swych klasycznych recitalach. Dołączyły do niego i do lublinian Maria i Maruja i rytmy zza Pirenejów rozsadzały zacne hadesowe mury i porywały serca wszystkich świadków wydarzenia, a w zasadzie jego uczestników, bowiem zabawa zagarnęła wszystkich, nawet tych najbardziej opornych na publiczną dekonspirację skrywanych uczuć i pasji. To było coś pięknego!

Źródła w festiwalu

Powstanie zespołu nazywajacego się dziś Por Fiesta jest w ogóle nierozerwalnie zwiazane nie tylko ze Szkołą Flamenco, ale i z Lubelskimi Spotkaniami Gitarowymi oraz twórcą tego festiwalu Kazimierzem Szczeblem. To on uczył gry na gitarze Jakuba Niedoborka (obecnie asystent na Wydziale Artystycznym UMCS i nauczyciel w PSM). To pod jego skrzydlami odniósł młody muzyk pierwsze sukcesy na konkursach gitary klasycznej, a ma ich na swym koncie wiele. To na Spotkaniach uczeń V klasy średniej szkoły muzycznej usłyszał w 1990 Rafaela Riquena, który zagrał też dla uczniów Kuby (wówczas uczeń już mógł nauczać!) z Krasnegostawu. Klasyczny gitarzysta zaraził się flamenco i zaczął jako jeden z niewielu w Polsce łączyć grę w obu stylach, co absolutnie nie jest łatwe. Wreszcie w 1998 Niedoborek dostał od swego profesora propozycję festiwalowego występu w duecie. – Zachorował kolega, z który miałem grać – wspomina – a miesiąc wcześniej powstała Szkoła Flamenco i zaproponowałem występ Andrzejowi Lewockiemu. Wykonali połowę programu klasycznego i połowę flamenco. Andrzej znał Kubę, bo chodził na jego koncerty w Trybunale i na festiwalu, a zbliżyli się w szkole. Dla niego zagrać klasycznie to było wyzwanie. Pozostali przy flamenco, bo Lewocki jeździł już do szkoły warszawskiej i uczył się u Marka Krajewskiego. Do Lublina z kolei przyjeżdżała stamtąd Asia Strużewska i całą sobotę i niedzielę uczyła flamenco w ich szkole. Ala, czyli dziś Alicja Morena, absolwentka Animacji Kultury UMCS, która wkrótce dołączyła do dwóch gitarzystów zawsze miała dar zapamiętywania kroków, więc w ciągu tygodnia spotykali się i uczyli z nią. Stepu uczył nawet Kuba. – Trzeba było stać daleko od niego – śmieje się Andrzej – bo wokół powstawała metrowa kałuża potu. I dodaje opowieść, jak to Tomek Bojarski zakazał prowadzić zajęcia podczas pracy sekretariatu fundacji ”Godne Życie”, bo jak Kuba ćwiczył na górze, piętro niżej z sufitu leciały tumany kurzu i sekretarka musiała siedzieć z parasolem.

Jarocin i Sewilla

Kamieniem milowym dla zespołu okazał się festiwal w … Jarocinie. Nie mógł pojechać zaproszony tam latem 99 roku Joszko Broda. Usłyszał na własnym weselu jak utwory Gipsy Kings śpiewa Kuba Polanowski (dziś urzędnik ZUS po prawie), który dołączył do flamenkowców realizujac pasję życia. Joszko zaproponował wyjazd za niego i pojechali grupą ośmiu osób, odnosząc w rockowym towarzystwie sukces. Za rok była w Warszawie Perkusja 2000, festiwal w klubie Lapidarium, na którym musieli grać z wynajętym… perkusistą. – Po jakimś czasie – opowiada Andrzej – zwędziliśmy z zespołu rockowego perkusistę Mirka Fizika (na codzień pracuje w katedrze). – To jedyny pół Cygan w zespole, jak Paco de Lucia – dodaje i uzupełnia: – Ale wcześniej z Warszawy zaczęła przyjeżdżać druga tancerka, Ania Redlin (kolejny obok niego filozof w grupie). Strużewska mnie błagała, żebym odbierając ją z dworca powściągnął zdziwienie, że jest blondynką – wspomina. – Nigdy mi nie przyszło do głowy, że to może mieć jakieś znaczenie – mowi Ania (dojeżdża z Łodzi, gdzie prowadzi Studio Flamenco), która jako tancerka ma za sobą piekną andaluzyjską przygodę. – Dwa lata temu pojechałam z koleżanką do Sewilli, gdzie przez dwa tygodnie po Wielkanocy trwa Feeria Abril – opowiada. – Stawiają tam szergi domków wynajmowanych przez rodziny i trwa w nich coś w rodzaju wesela bez młodej pary. To imprezy zamknięte, ale mieliśmy znajomego Cygana, który nas zabrał. Jose rozkręcił zabawę, kuzyni zaczęli grać, a ktoś mi powiedział, że za rok nauczy mnie sevillany. – Ja umiem tańczyć sevillanę – odrzekłam nie przyznając się, że już prowadzę szkołę flamenco. Zatańczyłam zadziwiając ich. Wszystkie ciotki były moje i mówiły: – Powinnaś się zajmować tańcem profesjonalnie – wspomina z uśmiechem.

Opowieść o Andaluzji

W programie pokazanym premierowo w Hadesie 10 stycznia, który trzeba było powtórzyć w sobotę 7 lutego Anna Redlin nie tylko wspaniale tańczy, ale i snuje swobodną opowieść. O mieszaniu się kultur w Andaluzji, o symbolice falmenco, o przemieszaniu życia i śmierci, o bardzo doczesnej religijności, o Cyganach, którzy tam odnaleźli swój raj, o kolędach takich jak ta, w której ryby piją za zdrowie Nowonarodzonego, o śpiewie z głębi trzewi, o… Zaproszony do programu, współpracujący od dawna z Niedoborkiem Andrzej Sztandera (historyk, wykładowca warszawskich uczelni) recytuje teksty ”Tientos con tangos”, ”Verde” Federica Garcii Lorki, ”Sevillany”, inne. Kuba Polanowski ciągnie pieśni tym swoim niemiłosiernym głosem, któremu tylko ciut brakuje do białego. Dwaj gitarzyści Kuba i Andrzej szaleją. Na cajanie i innych perkusjaliach Mirek poddaje rytm pięknym tancerkom Alicji i Ani. A one – z wchlarzem lub kastanietami, ze stepowaniem lub płynnie w duecie sevillany – oszałamiają odbiorców wdziękiem i mistzostwem. Płyną minera, tients y tangos, rumba, tangos, buleria de cai, guajira, znowu tangos, buleria, jeszce jedne tangos, sevillanas (te składają się z 4 drobnych utworów w jednym, ze stałymi 47 taktami i ponoć pochodzą z czasów rzymskich) i kolejne sevillanas. I rumba. I alegreta. I jeszcze buleria (Ania obrazowo mówi, że flamenco tak łączy różne formy – jest ich coś 20-30 – jakby u nas wrzucić do jednego tygla oberki, polki i polonezy). Potem zaś te cudowności dopełnia fiesta z z przekąskami tapas i owocową sangrią. I kiedy za ostatnim razem dziewczyny zatańczyły na stole bilardowym, widomym się stało, że flamenco – flameco del norte, z północy – jest już nasza, lubelskie. Czas się szykować na kolejne, wymuszone zaintresowniem lublinian spotkanie z zespołem Por Fiesta i jego ”Opowieścią o Andaluzji”. Zapraszenie do Hadesu opiewa na 28 lutego. Błagając kalendarz o przyspieszenie, zaśpiewamy z nimi ”Sevillnę”: ”Już czuje się ferię/ W Sewilli wiosna/ Ludzie poważni/ Stają się radośni”. To działa!


dopisek dla redaktora prowadzącego:

Artur! Ja wiem, że chwycisz się za głowę, ale zbierajac materiał cały czas myslałem o długości magazynowej, takiej powiedzmy jak było o salsie. I wciąż uważam – pomyśl o tym – że lepiej to tam sprzedać, a benefis Włodka Wysockiego, o którym piszę plotkarsko – ale nie tak jak ostatnie plotki, tylko jak kiedyś o ”Carmen” – w telewizyjnej, podobnie jak to uczyniła Małgosia Gnot pisząc o benefisie Leszka Wiśniewskiego, kiedy nie przjmowała się, że to się ukazuje 2 tygodnie po imprezie. A teraz uzbrój się w cierpliwość i czytaj. Przyjadę trochę później, bo drugi tekst dopiero w produkcji i chcę za jednym wyjazdem pójść na 14 do Osterwy na konferencję prasową. Przepraszam. Andrzej.

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: