Folk Mikołajów i Mikołajków

Skłamałbym twierdząc, że działalności Mikołajów, czyli Orkiestry św. MikołajaAkademickiego Centrum Kultury UMCS Chatka Żaka towarzyszę od jej zarania. Trudno nawet dokładnie określić kiedy te zaranie nastąpiło, skoro i sam zespół na swojej oficjalnej stronie internetowej swą historię zmilczał. Znajdziemy tam po nazwie orkiestry piękny, wiele mówiący dopisek: „Muzyczne Laboratorium Tradycji”. I znajdziemy zapisane tytułem wstępu słowa niniejsze: „Orkiestra św. Mikołaja – to jeden z zespołów, które „wymyśliły” folk w Polsce. Bez wątpienia należy do elity zespołów folkowych w kraju. Przez niektórych znawców tematu uważana jest za kapelę, która ukształtowała styl folkowego muzykowania lat dziewięćdziesiątych, tworząc podstawy popularności tej muzyki w ostatnich czasach. Muzykę „Orkiestry”, w odróżnieniu od innych popularnych zespołów tego nurtu, cechuje stosowanie wyłącznie instrumentów akustycznych i techniki tzw. „białego” śpiewu. W swoich aranżacjach grupa chętnie stosuje rzadkie instrumenty strunowe jak dutar czy cymbały. To one w dużej mierze tworzą specyficzny i niepowtarzalny koloryt brzmienia zespołu nadając mu mistyczną aurę. Jako jedna z pierwszych kapel, wprowadziła do repertuaru muzykę inspirowaną słowiańskim folklorem muzycznym, przede wszystkim polskim, łemkowskim i huculskim.”
No, właśnie! Na początku swych kontaktów z zespołem z Chatki Żaka słyszałem o wyprawach Mikołajów na tereny Łemków i Hucułów, a te – zgoła fałszywie, w czym zawiniła również pamięć o ulubionym songu podpitych Polaków „Dla Hucuła nie ma życia jak na połoninie” – kojarzyły mi się z piosenką turystyczną i Bakcynaliami. A te z racji awersji do rajdów z plecakiem nigdy do mych ulubionych festiwali nie należały. Weryfikacja sądu i me otrzeźwienie w tym wzgledzie nastąpiło na jednych z pierwszych Mikołajków Folkowych. Wkrótce Międzynarodowy Festiwal Muzyki Ludowej Mikołajki Folkowe stał się mym ulubieńcem i konsekwentnie w zapowiedziach kolejnych edycji publikowanych na łamach Kuriera Lubelskiego pisałem, że to najsympatyczniejsza z cyklicznych imprez w naszym mieście. Nota bene w ubiegłorocznym anonsie festiwalu nr 17 znalazłem teraz sformułowanie „impreza powołana do życia i cały czas organizowana przez stojacą na progu 20-lecia działalności Orkiestrę św. Mikołaja”, ale kiedy ten próg został osiagniety już nie odkryłem, skoro do gazety tonie trafiło. W każdym razie, mniej więcej przed połową tego dwudziestoletniego okresu byłem już zagorzałym wielbicielem folku i Mikołajów a także ich najdorodniejszego i najsłynniejszego dziecięcia – Mikołajków.
Cieszyłem się razem z Mikołajami z każdego ich sukcesu. Wyraz tego znaleźć można np. w 1996 r. w recenzji z płytowego debiutu folkowego zespołu. W tekście pt. „Pierwsza płyta Orkiestry p.w. św. Mikołaja – „Czas do domu”, czyli folk polski” pisałem:
„Przesympatyczna, działająca od lat w Chatce Żaka, Orkiestra p.w. św. Mikołaja, doczekała się pierwszego w karierze kompaktu. Właściwie, nie tyle się doczekała, co sama o wydanie płyty bardzo zadbała i dziś możemy – nie bez przyjemności – słuchać nagrań dokonanych aż w trzech odsłonach (czerwiec i wrzesień-październik• oraz luty–) w lubelskim Studiu HENDRIX.
Płyta nosi tytuł „Czas do domu” i zawiera utwory – można tak powiedzieć – zdecydowanie inne niż zawarte na dwóch dotychczas wydanych przez Orkiestrę kasetach – „Muzyka gór” i „Z wysokiego pola”. Inne, już to tylko z tego powodu, że reprezentujące wyłącznie folklor polski (fakt, że z „podchodzących” Mikołajom terenów Polski południowej i wschodniej). Wcześniej przecież Orkiestra przyzwyczaiła nas do swych fascynacji Hucułami czy Łemkami.
Ale w brzmieniu, w wyrazie, znajdziemy wszystko to do czego Mikołaje zdążyły nas przyzwyczaić: rozbudowane i wielce swobodnie potraktowane instrumentarium, takież aranżacje, radość śpiewania i grania, niezwykła, zawsze porywająca odbiorców żywiołowość, która potrafi przejść – jak w końcowych utworach płyty – w balladową refleksyjność i intymną kameralność. Folk tak – przepraszam za słowo – spreparowany, może korzystać z instrumentów tak zaskakujących przeciętnego słuchacza polskich zespołów pieśni i tańca, jak – że wymienić najoryginalniejsze – fletnia Pana, quena, mandola, sapiłki, skoduczaje, domra, bałałajka, drumla, kongi, klawesy, djemba, reko-reko, marakasy, dutar czy bęben basowy. Przy tym, jak słusznie ktoś zauważył, Orkiestra ograniczyła tu bębny na rzecz instrumentów lutniowych i grająca na tych pierwszych żywiołowa Agnieszka, którą uwielbiam oglądać na koncertach, została przesunięta nieco w tło. Na plan pierwszy wysunęli się śpiewacy i instrumenty sprawujące solowe role a dopiero na to nakłada się – zależnie zresztą od utworu – całość kapeli-ansamblu.
Płyta jest prawdziwym cymesem dla wielbicieli Mikołajów. W towarzyszącej jej książeczce można znaleźć tekst śpiewanych utworów i krótkie wstępy określające ich pochodzenie. Te napisane zostały lekko, bez zadęcia, tak jak wygląda cała działalność Orkiestry. Szkoda natomiast, że okładka z sugestywnym malarstwem na szkle Edyty Sylwii Komincz, zatraciła czytelność przez nadmiar szczegółów i ciemne tło. Można sobie jedynie wyobrazić jak ten jej „Świat duchów” wygląda w oryginale. Jest też ten kompakt szansą poszerzenia tradycyjnego kręgu admiratorów zespołu, owych trabantów krążących wokół Mikołajów i gotowych podążyć za nimi wszędzie. Trzeba wszakże wyraźnie powiedzieć, że płyta jest jedynie dopełnieniem estradowej działalności Orkiestry. Każdy, kto nawet przypadkowo trafi na ten swoisty show, misterium odbywające się na estradzie, chętnie po nią sięgnie. Nie ma natomiast gwarancji, że odbiorca odbędzie podróż odwrotną, od nagrań – na koncert. Po prostu płyta nie jest w stanie oddać całego magnetyzmu Orkiestry św. Mikołaja, nie wyzwala owych fluidów płynących pomiędzy żywiołem muzyków i śpiewaków a zauroczonymi nimi słuchaczami.
Osobiście puszczam sobie w chałupie „Czas do domu” po to, by się z tego domu wyrwać i pognać na koncert Mikołajów.”

Przy okazji drugiego albumu płytowego „W krainie Bojnów” i październikowego koncertu w Chatce Żaka go promującego przeprowadziłem rozmowę z szefem zespołu Bogdanem Brachą. Oto jej zapis sprzed dekady:.
* Powiedziałeś na koncercie, że dla was, związanych z UMCS, a po części nadal studentów, rok zaczyna się tak jak na uczelniach, w październiku. Minęło raptem 9 dni miesiąca a wy już promujecie nową płytę. Rewelacyjny początek roku…
– Tak wygląda. Ale wiadomo, że płyta jest efektem ubiegłorocznej pracy. Do studia weszliśmy pod koniec marca. Kaseta z tym samym materiałem co na kompakcie, była gotowa w lipcu. Dla nas wydanie płyty to start do nowych przedsięwzięć, kolejnych nagrań, ale i przygotowań do zbliżających się Mikołajków Folkowych.

* Powiedz mi, dlaczego dopiero w swoim drugim kompakcie zprezentowaliście muzykę, z którą od początku jesteście utożsamiani, muzykę Łemków czy Bojków?
– Rzeczywiście, cała nasza historia jest w jakiś sposób z nią związana. Łemkowszczyzna, Bojkowszczyzna, były już obecne wcześniej na kasetach. Długo sobie nie zdawałem sprawy, że n.p. „Muzyka gór” jest tak bardzo kultowa…

* A jednak swoją przygodę płytową rozpoczęliści od kompaktu z polskim repertuarem.
– Często musieliśmy odpowiadać na pytanie, dlaczego gramy tylko repertuar egzotyczny. A przecież polski folklor był ciagle w nas, ciągle był u nas obecny. Zapragnęliśmy więc powrócić do naszych polskich źródeł. Tytuł płyty mówił coś na ten temat.

* „Czas do domu” był więc tytułem symbolicznym?
– Tak. Jednocześnie już wtedy była w nas świadomość „Krainy Bojnów” (nazwa powstała przez przypadek, przez czyjś błąd literowy), naszej symbolicznej, mitycznej krainy, z której czerpiemy wszystko to, co prezentujemy. Na przykład nasz cymbalista, Marcin Skrzypek, przez Krainę Bojnów rozumie całą naszą działalność. Na okładce do tamtej płyty pisał, jak w Beskidzie Niskim, stojąc nad jakąś piwniczka, zastanawialiśmy się, kto tu mieszkał?, kim byli ci ludzie?, a odpowiedzi staraliśmy się szukać w pieśniach Łemków, Bojków, dawnych mieszkańcach tych gór. Ale podobne uczucia rodzą się, gdy się gra muzykę polską. Tworząc tamtą płytę zespół chciał podkreślić, że jest zespołem polskim. Poza tym, chcemy zachować pewną monotematyczność, tworzyć płyty zorientowane bardzo konkretnie. Tak jest też najnowsza płyta z Huculszczyzną, Bojkowszczyzną.

* Cieszycie się z niej?
– Tak, to powrót do naszych korzeni, nie tylko muzycznych. Do duchowj ojczyzny, grona włóczęgów górskich. Jest to płyta dla potrzeb tych, którzy nas pierwsi docenili oraz dla tych – to dla nas wielka satysfakcja – którzy się wywodzą z Łemków. Nie bez przyczyny pierwszy koncert prezentujący materiał zawarty w „Krainie Bojnów”, odbył sie w lipcu w Zdyni na Łemkowskiej Watrze.

* Jak sądzisz, czy są na nowej płycie pieśni, które mogą się stać takimi hitami, jak dawne wasze przeboje, chociażby „Pod Kamieńcem” czy „Malinowa Konopielka”?
– Materiał jest bardzo wdzięczny. Pieśni łemkowskie, jeśli chodzi o melodykę, są jednymi z najpiękniejszych. Słyszę już od ludzi, że tego się bardzo dobrze słucha. Ale i przecież znalazły się tu pieśni, które gramy non-stop przez 10 lat działalności orkiestry. Chcieliśmy się już od nich uwolnić i nie dało się. „Zahrajte mi huśli”, „Bude jarmak”, to są kawałki, które wciąż bisujemy. A same aranże, bardzo „śpiewankowe”, są według nas nawiązaniem do naszych pierwszych prób muzycznych.

* Wspominasz o dziesieciu latach działalności. Widać, że się już trochę zmieniliście. Na koncercie – co w pewien sposób było urocze – solistka śpiewała z dzieckiem na piersi. Czy czujecie się nadal zespołem studenckim?
– Pewno trudno go już tak nazwać. Jednak trzeba pamiętać, że nie chodzi jedynie o to, czy w zespole są studenci, lecz, że dla studentów działamy. Że jesteśmy zespołem uniwersyteckim. Ja jestem szczęśliwy, że znalazłem się w Akademickim Centrum Kultury. Wielu naszych słuchaczy jest stąd. Oprócz studentów trafia tu także inna młodzież. Chciałbym żeby orkiestra była nadal związana z UMCS. I nie ważny jest jakiś jubileusz, dziesięciolecie, ktorego się gorliwie uchwycono. Ważne jest, żeby iść do przodu, żeby coś pokazywać, bo w końcu zespół spełnia także funkcje edukacyjne.

* Idźcie więc do przodu! Co w najbliższych planach?
– W grudniu wspomniane VIII Mikołajki Folkowe, do organizacji których – przekazując już nam fundusze – po raz pierwszy rękę dokłada TVP. Wcześniej, 8 listopada, do nagrań w „trójkowym ” Studiu im. Agnieszki Osieckiej przystępuje kapela Się Gra, w której oprócz dwóch Mikołajów, Bartka Stańczyka i mnie, grają jeszcze Tomek Rokosz i Jarek Adamow.
* Łamcie nogi i instrumenty!”
Wkrótce donosiłem, że Mikołaje zostali za „Krainę Bojnów” nagrodzeni na Mikołajkach laurem Folkowy Fonogram Roku 1998. Żeby oddać atmosferę imprezy sprzed dokładnie 10 lat przytoczę fragmenty sprawozdania pt. „Folkowy młyn”:
„To, co dzieje się w Chatce Żaka w czasie Mikołajków Folkowych trudno inaczej nazwać niż jednym wielkim młynem zagarniającym w swe tryby wszystko i wszystkich.
W trakcie głównego koncertu festiwalowego tłum w sali widowiskowej konkurował z tłumem przetaczającym się przez kawiarnię, hol i korytarze ACK UMCS. Żeby przejść od drzwi Chatki do wejścia na salę, potrzeba było dobrych kilku minut. Każdy centymetr kwadratowy zajęto przez stoły licznych punktów piwnych, stoiska z płytami i rękodziełem i koczującą wszędzie młodzież. Posadzka na holu przypominała bagno – była zupełnie mokra nie od nanoszonego na butach śniegu, ale z powodu wilgotności powietrza sięgającej stu procent. W szatni nie przyjmowano okryć, bo szybko zawalona została nimi po sufit. W toalecie męskiej w kolejce do pisuaru czekało się 5-10 minut a i tak chłopaki pozastawali w luksusowej sytuacji, bo dużo dłużej czekały u siebie dziewczyny. Wreszcie zdesperowane zaczęły korzystać z kabin męskich nie bacząc na to, że stoją w ogonku tuż za plecami mężczyzn zaspakajających potrzeby fizjologiczne przy „ścianie płaczu” czyli dwóch oczkach pisuarowych. W kawiarni kolejka do okienka sięgała wejścia a o stolik walczyło się niczym praczłowiek o ogień. Słowem, było fantastycznie, odlotowo, tak jak potrafi być tam tylko raz do roku, w Mikołajki właśnie.
Zawsze w takich razach zastanawiamy się, czy ktoś ma wówczas jeszcze siłę na jakąś muzykę, na oglądanie folku i słuchanie ludowego maratonu, który ciągnie się do rana, prawie do godziny trzeciej. Ale nie ma najmniejszego problemu. Tłum faluje i w sali koncertów. Kłębi się, wymienia nieustannie wędrując w te i z powrotem, co ułatwiają fluorozyjące piecząki stawiane widzom na przedramieniu przez bramkarzy a służące jako stałe przepustki. Publiczność anektuje miejsca na schodach i proscenium. Obok sceny odbywają się tańce, w których w tym roku królowała szwedzka klezmerka i długowłosy osobnik godzinami wymachujący ramionami jak skrzydłami wiatraka. – Jakby temu człowiekowi ktoś wetknął jakieś narzędzie do ręki, to by kawał dobrej roboty odwalił – stwierdzził mój sąsiad. – Przez takich właśnie entropia galopuje – skomentował filozoficznie. Po chwili jednak uzupełnił: – Ale to pozytywna entropia, najlepsza.
Trudno wielogodzinne, czterodniowe występy zespołów ze Szwecji, Biąłorusi, Łotwy, Węgier, Sardynii i Polski opisać nawet skrótowo. Niektóre grały porywająco, niektóre troszeczkę – jak to mówi młodzież – smędziły. Wykazywały przy tym zadziwiające podobieństwo używanych środków, instrumentarium a nawet strojów, tak jakby Europa, idąc tropem decyzji politycznych, unifikowała się i pod względem folklorystycznym (czy tylko folkowym). Ograniczymy się do kilku ważnych komunikatów o decyzjach, które zapadły podczas Mikołajków Folkowych˜.
Folkowy Fonogram Roku powszechnie zwany Folkowym Fryderykiem za „Krainę Boinów” wprawił gospodarzy Mikołajek w pewne zakłopotania. – Może w przyszłym roku uda się nam nie wydać płyty, wygra ktoś inny i sprawa będzie czysta – skomentował szef Orkiestry Bogdan Bracha. My w każdym razie śpieszymy z gratulacjami, bo uważamy, że Mikołaje byli bezkonkurencyjni, jakkolwiek ta konkurencja – Orkiestra Jednej Góry Matragona z „Budzeniem góry” i Zespół Polski z „Kolędami polskimi” – była interesująca.
Ogłoszono także wyniki konkursu Sceny Otwartej. Jury pod przewodnictwem Macieja Harny, muzyka z Matragony, w którym zasiadała także urocza Urszula Kalita z Orkiestry św. Mikołaja, pierwszą nagrodę przyznało wielce interesującemu zespołowi Ovo „za bogaty repertuar, swobodne operowanie fakturą wokalną i piękne brzmienie”. Drugie miejsce przypadło Bractwu Wianki Samagri, trzecie – zespołowi Jahiar Group, a wyróżnienia – kapelom Kaptoszki, Drewutnia i Pole Chońka. Członkowie sądu konkursowego wykazali przy tym nie mało zmysłu pragmatycznego (albo poczucia humoru), bo pieniądze na nagrody rozdzielili procentowo, według ilości punktów oddanych przez poszczególnych jurorów na dany zespół. Stąd Ovo wyjechało z Lublina dokładnie z kwotą 1445 złotych i 50 groszy, Wianki dostały 1284,50 a Jahiar okrągłe 770 zł.
Laureaci wystąpili w sobotnim koncercie. Później, w niedzielę, była jeszcze muzyka dawna i już trzeba było tegoroczną edycję Mikołajków kończyć. Wielkie sprzątanie Chatki Żaka po ludycznej (a ludowej) nawałnicy poprzedza smutek, który zapanuje tu przez rok dzielący nas od Mikołajków Folkowych™. Może jakoś doczekamy!” – kończyłem podsumowanie.
W tamtych czasach Mikołaje miały drugą scenę przeznaczoną na swoje folkowe popisy – Oberżę Złoty Osioł na Starym Mieście. Nie opuszczałem żadnego z koncertów. Na zorganizowanym z okazji Śródpościa™ (19 marca – św. Józefa) podczas świetnej zabawy, pierwszy raz doszły nas wieści, że Orkiestra św. Mikołaja trafiła na łamy fachowego pisma zagranicznego. Wkrótce nadeszło ich materialne potwierdzenie. Okazało się, że w kwietniowym numerze (No.190) brytyjskiego Folk Roots Magazine ukazała sie recenzja z ostatniej płyty nagranej przez zespół z ACK UMCS. Jej lektura zapierała dech. Już wstęp do recenzji pióra Andrew Cranshowa mógł każdego muzyka orkiestry a także wszystkich wielbicieli Mikołajów wprowadzić w dobry nastrój. Autor pisał: „Kraina Bojnów, w której duch melodyjnej i bogatej muzyki tradycyjnej z południowo-wschodniej Polski podrywa na nogi babcie razem z wnukami i zwabia ich na taneczny parkiet powodując, że cała sala ożywa nagle tupaniem i śpiewem – a wszystko to dzieje się z błyskiem zrozumienia tradycyjnej muzyki i jej dowcipnej pomysłowości. Wiele dobrze zagranych i zrealizowanych albumów trafia do rąk recenzentów, ale raz na jakiś czas zdarza się wśród nich płyta z dodatkiem szczególnym – werwą.” Dalej krytyk Folk Roots przedstawiał „The Saint Nicholas Orchestra” i wyjaśniał, jaki folklor Mikołaje prezentują, przybliżając czytelnikom historyczne problemy ludności zamieszkującej nasze południowo-wschodnie tereny i wyjaśniając, że członkowie zespłu poprzedzili nagrania starannymi badaniami, „al

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: