Folk Pyza

To jakieś dziwne kompleksy jednego z poprzednich dyrektorów kazały mu skrócić nazwę placówki na Starym Mieście, bo Teatr im. H. Ch. Andersena to niby brzmi poważniej niż Teatr Lalki i Aktora tegoż samego imienia i zapowiada – pamiętam argumentację reformatora – że ten gra sztuki dużo bardziej ambitne niż tylko lalkowe przedstawienia dla dzieci. Tymczasem stara nazwa nadal w społecznej świadomości funkcjonuje i rzadko kto mówi, że wybiera się „do Andersena” (jak „do Osterwy”), a mnóstwo, że idzie „do Lalek”. Można też odnieść wrażenie, że tamta nazwa bardziej przypominała działajacym w teatrze twórcom o podstawowej ich powinności – dostarczaniu strawy duchowej dzieciom, kształtownie ich kultury wewnętrznej poprzez prezentacje sztuk przemawiajacych do ich wyobraźni, a do tych wciąż będą należeć przedstawienia lalkowe.

Szczęściem, nowy dyrektor Włodzimierz Fełenczak, wytrawny znawca teatru adresowanego do najmłodszego widza, a podejrzewam, że i duszy dziecka, jął dokładnie odmierzać proporcje i obok spektakli przeznaczonych dla wyrobionego widza czy do starszej młodzieży, takich jak „Skrzydło Anioła” Mądzika czy „Joanna Skrzydlata” Kulmowej, znalazły się w repertuarze sztuki dla tych wdzięcznych widzów, które swym szczebiotem wypełniają salę przy Dominikańskiej nawet na oficjalnych i „poważnych” premierach. Po „Braciach Lwie Serce” Lindgren i „Księżniczce na ziarnku grochu” Andersena, otrzymały one (i my, i my!) spektakl, który – wierzę -najbardziej podbije dziecięce serca.

To adaptacja klasycznej lektury dla przedszkolaków wchłanianej (uszami) tuż po książeczkach z cyklu „Poczytaj mi mamo”, pyszna „Pyza na polskich ścieżkach” Hanny Januszewskiej, którą i niżej podpisany sycił się w prawie zapomnianej młodości, oczywiście dzięki czytającej mu książkę rodzicielce (pyzy z garnka były specjalnym dodatkiem do strawy kulturalnej). Przedstawienie odniesie u najmłodszych sukces z dwóch podstawowych powodów. Działa sugestywnie na zmysł słuchu, bo to śpiewogra, a wiadomo – i dyrektor-reżyser przypomniał tę starą prawdę – że „dzieciom piosenki trzeba śpiewać”, no i oczarowuje wzrok, szczególnie – właśnie – lalkami i to najprostszymi, bo lalkami na kiju. Tak ukochany ostatnio przez teatry lalkowe żywy plan, został tu ograniczony w zasadzie do postaci Kramarza (niezawodny Zbigniew Litwińczuk, który kreuje postać pełnokrwistą a widzów rozweselajacą), jako, że o obecności Matki (Wioletta Tomica) i Ojca (Jacek Dragun) w pierwszej scenie, zresztą dosyć koszmarnie ubranych, z czasem sie zapomina (trochę nie wiadomo, dlaczego nie witają Pyzy po powrocie do domu).

Włodzimierz Fełenczak jako reżyser postawił przed aktorami trudne zadanie. Można się tylko domyślać, ile krzątaniny wymaga praca w zapadni za parawanami, bo przez artystów animowany jest przebogaty świat łączący bajkę z realnym, acz tyko zarysowanym konkretem. Kogóż tu nie ma? Czegóż tu nie ma? Zjawiają się złote domki i srebrne Gęsi, rozhulany Wiatr (niestety długo myślałem, że to strach albo ludowy gaik) i samochodzik z dwoma oponami na przedzie (WAF 6178 – czyja to rejestracja?), zabytki i pałace (tylo dlaczego warszawski zamek przypomina naszą szkołę Vetterów i „gra” jeszcze w Toruniu?), zabawny Żubr, jak od kolędników, rudy Lis i stateczna Syrenka, gospodarze, gospodynie, przekupki, dzieci, wróble, owce, piernikowi żołnierze – istny kalejdoskop atakujący oczy zachwyconej dzieciarni. Chociaż były premierowe wpadki, chociaż zepsuło się nagłośnienie, efekt był i tak zgoła imponujący, bo przecież pojawiali się też tancerze – Kurpie, Kujawiacy, Ślązacy, Górale, Krakowiacy, Rzeszowiacy i Łowiczanie.

Jest bowiem, jak dobrze pamiętamy, wędrówka Pyzy (radosny, młodzieńczy głos Romy Drozdównej, która też wspaniale śpiewa, powoduje, że jej Pyza jest niebywale wdzięczna) przeglądem polskiego folkloru. Autor muzyki Mieczysław Mazurek garściami czerpał z ludowych motywów i z pieśni utożsamianych z danym regionem kraju. Przy wizycie naszej bohaterki w stolicy pobrzmiewają nuty „Czerwonego autobusu” i „Piosenki o mojej Warszawie”, jest kujawiak „Gęsi za wodą” i śląska śpiewka „Gdybym to ja miała”, góralski Zbójnicki i rzeszowski Powolniak, itd, itd. Na dodatek, tańce uzyskały fachową choreografię Lecha Leszczyńskiego (który zajął się też całym ruchem scenicznym). Wspaniałym pomysłem było zaproszenie na przedpremierowy koncert na teatralnym podwórcu prowadzonego przez niego Dziecięcego Zespołu Tańca Ludowego ze szkoły podstawowej nr 1 w Świdniku. Młodzi widzowie mogli na równie młodych tancerzach zobaczyć przegląd strojów z regionów, o których opowiada „Pyza na polskich dróżkach”.

Tu jednak zdarzyła się wpadka scenografowi Tadeuszowi Hołówko. Ja wiem, że to już nie czasy zespołów Mazowsze i Śląsk, które dominowały w polskiej kulturze, gdy Hanna Januszewska pisała tę część przygód rozbrykanej kluski i że dziś odbiorcy bardziej wolą folk a la Brathanki czy Golec uOrkiestra niż autentyczny folklor, ale skoro daje się nawet sygnalne, esencjonalne przetworzenia regionalnych strojów, żeby widz uczył się tego elementu naszej narodowej kultury, to powinno się bardziej zadbać o szczegół. Nie można zgłaszać pretensji do stojów kurpiowskich (tu: Kurpie Zielone) czy krakowskich, ale góralskie, które prawdopodobnie miały być stylizowane na zbójnickie, przypominają raczej galowe stroje górników, a tych trudno podejrzewać o tańczenie na Podhalu a to tam wycina się Zbójnickiego. Zresztą na Rzeszowszczyźnie też kobiety noszą zupełnie inne nakrycia głów (białe chustki) niż nam pokazano (osczędności?). Że dzieci się na tm nie znają? To i łowicka zapaska Pyzy mogłaby być zmieniona na opoczyńską czy krzczonowską, a nie jest! A propos strojów krzczonowskich, czyli lubelskich. Stanowczo brakuje naszego regionu w tej uroczej wędrówce Pyzy. Januszewska pominęła Lubelszczyznę, ale nie obraziłbym się, gdyby autor adaptacji (wespół z Barbarą Dohnalik) i reżyser w jednej osobie dopisał jakąś krótką sekwencję, chociażby z naszym sztandarowym „Machem” czy jakąś pieśnią spod Biłgoraja (efektowne, a tanie w produkcji białe stroje kobiet stamtąd).

Więcej pretensji nie zgłaszam, bo – jak się rzekło – zespół aktorski wykonuje tytaniczną pracę i daje to dobre efekty. Trudno w nim kogoś wyróżniać (może dlatego aktorzy Andersena muszą od czasu do czasu zagrać w żywym planie), więc odnotuję tylko z pełnym uznaniem, że oprócz wspomnianych wyżej, grają jeszcze Bożena Dragun, Maria Perkowska, Maria Wąsiel, Ilona Zgiet (jakże pięknie śpiewa jej Gąska, to wciąż jeden z najlepszych głosów w Lublinie), Piotr Gajos, Marian Kłodnicki Zbysław Wilczek. Podkreślam też nie pierwszy raz, że nowa forma programów teatralnych w postaci książeczki z pocztówkami, które można wysłać do znajomych, jest nader udana, tym bardziej, że ilustracje zaprojektował sam Adam Kilian, ten sam, który zilustował „Pyzę na polskich ścieżkach” w wydaniu książkowym.

A teraz, proszę rodziców, bierzemy nasze pociechy z rączki i udajemy się do – jak go zwał tak zwał – teatru na Starym Mieście. Dobra rozrywka zagwarantowana a i nauk trochę (sprawy folkloru można jeszcze poprawić) dzieci uzyskają.

Andrzej Molik

Hanna Januszewska Pyza na polskich scieżkach. Reżyseria – Włodzimierz Fełenczak; scenofrafia – Tadeusz Hołówko; muzyka – Mieczysław Mazurek; choreografia – Lech Leszczyński. Premiera w Teatrze im. H. Ch. Andersena 27 maja 2001 r.

Kategorie:

Tagi: /

Rok: