Gospodarny Kazio

FELIETON ZADOMOWIONY

Kiedyś, lata temu zdarzyło mi się mieszkać w bliźniaku na Adampolu, w tzw. dzielnicy willowej Świdnika. Po doświadczeniach z łazienką, z której nie za bardzo można było korzystać, bo się „szambo przepełni”, gazem dowożonym w butlach, światłem nie zawsze się palącym, zaczęłem mówić, że jak ktoś chciałby mnie potraktować bardzo złośliwie, to winien mi podarować domek jednorodzinny. Obecnie wszystko to się zmieniło, a ja, obserwując poczynania wielu kolegów restauratorów, ich korowody z różnymi urzędami, zmieniłem sentencję i mówię w ten sam sposób o podrowaniu mi knajpy, kawiarni, baru, pubu etc.

W długi weekend nie wypadało nie być w Kazimierzu i nie odwiedzić ulubionej kawiarni Rynkowej, a że ziąb 1 i 2 maja był okrutny, nie spędzałem czasu tradycyjnie na murku przynależnym do lokalu, tylko w jego wnętrzu. Już to pozwoliło dostrzec w nim zmiany, jakie zresztą tam zastaję w czasie kolejnych wizyt. W pierwszej salce, od zawsze okupowanej przede wszystkim przez stałych gości, tych cudownych rezydentów, którzy stanowią o kolorycie miejsca, pojawiły się portrety tych ich przedstawicieli, którzy odeszli już na zawsze do jakiejś niebiańskiej Rynkowej i tam sączą obowiązkową poranną małą czarną czy przyjmują leczniczego drinka, jak tym razem czynili to w ziemskim jej odpowiedniku nestor kazimierskich malarzy Jerzy Gnatowski, inny słynny artysta Michał Hózman Mirza Sulkiewicz czy Jan Michalak, najmłodszy malarz ze słynnego rodu. Siedzieli pod powieszonymi na wyjściowej ścianie fotografiami, tych którzy jeszcze nie tak dawno pojawiali się tak jak oni obowiązkowo w Rynkowej – Jasia Łazorka, Andrzeja Kołodziejka, Józefa Miłosza, Lufki, czyli Wojtka Kosowskiego… To piękny gest gospodarza kawiarni, świadczący o docenianiu tradycji, podobnie jak inny jego pomysł – kubki z fotografiami osób stale odwiedzających lokal, w których podaje się im zamówione napoje i których w niedalekiej przyszłości ma być sto!

Gdy drugiego dnia w kawiarni się nieco przerzedziło i gospodarz miał trochę czasu, była okazja do porazmawiania z Januszem Ziółkiem, gospodarzącego na kawiarni od – daj Boże! – 17 lat. Zagadnęłem go, że chyba mu się świetnie ją prowadzi, skoro ma ochotę na takie budujące innowacje (kolejne pomysły, internet i multimedia dla gości widziałem już w ub. roku). Odpowiedzieł, że wręcz przeciwnie, ma ogromne kłopoty z miastem, które jako właściciel lokalu ustawiło się w roli beneficjenta jego pracy. Nowa władza wręcz bada tylko jego wytrzymałość na eskalację powinności spadających na niego jako prowadzącego Rynkową.

Ziółek ma rację twierdząc, że miasto nie jest prawdziwym gospodarzem, skoro z władzami Kazimierza nie można po gospodarsku porozmawiać a przy tym stosują metody z dawnej epoki. Nazwę zatem miasto bardzo gospodarnym Kaziem, takim działającym pod siebie bez żadnego opanowania i spróbuję to uzasadnić. Otóż ostatnio podniosło ono czynsz m.in. za Rynkową z 35 zł na aż 45 zł za metr kw. (przez długi czas podwyższano go tylko wg stopy inflacji, czyli ok. 1,5 proc. rocznie). Działający na 85 m kw. Janusz pogodził się z poprzedzającą tę decyzję opinią rzeczoznawcy, chociaż nie mógł sie z nią zapoznać wcześniej i – jakkolwiek sporządzono ją już jakiś czas temu – został nagle postawiony przed faktem dokonanym. Rzecz jednak w tym, że w umowie sprzed lat istniał zapis zobowiązujący miasto do refundowania 20 proc. kosztów poniesionych przez prowadzącego lokal przy jego modernizacjach i remontach. Punkt ten dzielne władze Kazia samodzielnie wykreśliły i wszystkie koszta zwalają na Ziółka. Tak jest od początku. Przez 17 lat wpłacił miastu milion złotych, a przy tym gdy przejmował lokal był on ruiną i trzeba było sukcesywnie zmieniać podłogi, okna na zapleczu i dosłownie wszystkie instalacje. Funkcjonowała wówczas uchwała, że urząd może umożyć mu 50 proc. czynszu, ale ten nigdy z niej nie skorzystał. Nawet gdy w listopadzie 96 r. przez 25 dni Zółek prowadził remont i nie zarabiał na kawiarni, czynsz musiał zapłacić w całości. Za dwukrotny remont chodnika przed kawiarnią też nikt mu ulgi nie dał, a gdy nie tak dawno zmieniał ogrzewanie na napływowe, urząd łaskawie wydał zezwolenia, ale grosza nie dał. Miarka się przelała, godpodarz Rynkowej podał miasto do sądu.

Będę z ogromnym zaciekawieniem obserwował co się wydarzy dalej i jaki wyrok zapadnie. Tym bardziej, że kazimierskie wróble ćwierkają, że tak jak Samoobrona instaluje swych ludzi w KRUS, tak w pięknie prowadzonej i pełnej inicjatyw Rynkowej, wykończonej galopujacymi czynszowymi kosztami bez najmniejszych ulg, ma ochotę zainstalować się zupełnie ktoś inny. Zgadnijcie dzieci, czy nie należy on do kręgu kazimierskich władz.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: