Gra dla dwojga (?)

Lubelska Premiera Teatralna

Kilka perlistych powiedzonek z „Kochanego kłamcy”, skomponowanego przez Amerykanina Jeromego Kilty z korespondencji pomiędzy Georgem Bernardem Show i Stellą Campell, atorką w której dramaturg się zadurzył, weszło jeśli nie do annałów teatralnych, to do salonowej konwersacji w tzw. kulturalnych kręgach. Bodaj najsłynniejszy jest pasus wielkiego kpiarza, który pisze (a na scenie wykrzykuje) z wyrzutem do partnerki: – Wyrwałabyś i strunę z harfy eolskiej, gdybyś potrzebowała sznurka do przewiązania paczki.

Odzywek w podobnym stylu jest rzecz jasna więcej. -Nie kochałbym cię tak bardzo – oznajmia oczekujący sukcesu Stelli w jego sztuce Show – gdybym jeszcze bardziej nie kochał pieniędzy. Albo rzuca: – Ja niczego nie żądam, oprócz tego, żeby mi ludzie ustępowali. Czy filuternie uspakaja brudnawe sumienie zdradzającego: – Moje przygody miłosne są najlepszą rozrywką mojej żony!

Pani Campbell nie pozostaje mu dłużna i też potrafi, na przykład mówiąc o morale Showa, nazwać go dwugłowym wężem, którego łby pełzają w różnych kierunkach. Oczywiście, jej riposty nie posiadają takiej wagi i takiej dozy jadu, jak w przypadku twórcy takiej ilości „złotych myśli”, że stanowić one będą ozdobę każdej gazetowej rubryki nim poświęconej. Ale ten, wydawać by się mogło, że mało istotny rys – bo przecież obie postaci jawią się cały czas jako pełnokrwiste osobowości – ma pewien przewrotny wpływ na konstrukcję „Kochanego kłamcy” a dokładnie, na kreacje aktorskie. Jeszcze bardziej precyzyjnie: chodzi o możliwości zawarte w osobach dramatu naszkicowanych przez Kilty’ego i o to, w jakim rzeczywiście układzie – oprócz deklaratywnego, poświadczonego 40-stoma latami partnerstwa – pozostają one w stosunku do siebie.

Ktoś napisał, że „Kochany kłamca” świetnie nadaje się na spektakl wędrowny. Rzeczywiście, to wymarzona sztuka dla scen impresaryjnych i aktorów, którzy pragną do skromnych gaż otrzymywanych w rodzimych teatrach dorobić coś w tzw. trasie. Ale już dawno uroki tego tekstu dostrzegły również małżeństwa aktorskie, osobliwie te, w których pozycja partnera na polskiej scenie teatralnej nie podlega dyskusji a partnerki – pozostaje w stanie zwanym: dobre chęci. I nie mówię tego wyłącznie złośliwie, bo osoby, które widziały przed laty tę samą sztukę w świętej pamięci Teatrze Studyjnym (dziś Klub Graffiti), pamiętają jak Marek Walczewski, występując obok, potrafił wyreżyserować grę swej lepszej połowy, pamiętanej głównie z serialu o czterech pancernych i psie Małgorzaty Niemirskiej.

Podobne dowartościowanie partnera życiowego rolą o dużych możliwościach teatralnej ekspresji nastąpiło w przypadku spektaklu zralizowanego w krakowskim teatrze Scena STU. Gigant polskiego aktorstwa, Zbigniew Zapasiewicz, jako reżyser poprowadził Olgę Sawicką tak dobrze, że ta ujawniła pokłady możliwości, jakich jeszcze niedawno trudno się było w tej aktorce o oryginalnej urodzie i dobrze brzmiącym głosie domyślać. Jej Stella wygrywa swą kobiecość wszystkimi dostępnymi damom środkami. Jest płocha ale i stanowcza, zalotna i kapryśna, figlarna i zgorzkniała, śmieszna i tragiczna.

Jednocześnie jednak – i to jest następstwo wykorzystania owej pewnej wspomnianej wyżej rysy przewrotności zawartej w treści sztuki – ani przez moment nie podlega dyskusji, kto tu na scenie jest panem i władcą. Zapasiewicz, tak, jak kryjący się za maską partnerstwa zakochany Show, pozostaje osobowością dominującą, aktorem, który magnetycznie przyciąga uwagę. Kto ma jakieś wątpliwości, niech przypomni sobie scenę próby do „Pigmaliona” i tego, jakiej lekcji aktorstwa dramatpisarz (a więc Zapasiewicz) udziela próbującej się wcielić w rolę Elizy Stelli (a więc Sawickiej). To jest pigułka sytuacji, ale i przez cały spektakl Olga Sawicka gra Stellę Campbell a Zbigniew Zapasiewicz jest Georgem Bernardem Show. Jeśli reżyser i odtwórca głównej roli męskiej w tej grze dla dwojga, jaką zdaje się być „Kochany kłamca”, odkrył ukryte w niej możliwości samorealizacji i jeśli dzięki temu zobaczyliśmy kolejną wielką kreację Zbigniewa Zapasiowicza, to już tylko dlatego warto było sztukę – via Kraków z Warszawy do nas wędrującą – zobaczyć.

Andrzej Molik

Jerome Kilty Kochany kłamca. Opracowanie tekstu i reżyseria Zbigniew Zapasiewicz. Spektakl zrealizowany w Krakowskim Teatrze Scena STU. Prezentacja 4 maja 1998 w ramach Lubelskiej Premiery Teatralnej w sali widowiskowej Centrum Kultury.

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: