Jagody czar

Najdłuższy weekend nowoczesnej Europy zaszkodził i nam w naszej służbie recenzenckiej. Kurier miał w ubiegłym tygodniu o dwa wydania mniej niż zazwykle, kolumny kulturalnej ukazał się nędzny szczątek, no i nie mogliśmy wypełnić swych powinności wobec kilku wydarzeń artystycznych. Ponieważ uważamy, że jedno z nich szczególnie żal pominąć milczeniem, powracamy doń z małym – mamy nadzieję, że wybaczalnym – poślizgiem.

Chodzi zresztą też o powrót. Triumfalny – trzeba to od razu powiedzieć – powrót na estradę Jagody Naji po rocznej przerwie poświęconej na wypełnienie pięknych obowiązków macieżyńskich. Jej recital w ramach Piwnicznych Spotkań z Piosenką w HADESIE w ostatnią niedzielę kwietnia był prawdziwym świętem piosenki artystycznej, zadumanej, ale – bywało – i drapieżnej. Świętem nie tylko dla wielbicieli jej talentu.

Jagody czar… Jakaś zadziwiająca siła przyciągania, umiejętność wciągnięcia słuchacza w rozpoetyzowany świat, omotania go niewolącymi mackami tak, że zapomina o bożem świecie, bo już zadomowił sie w światku artystki i jej nizrównanego tekściarza Janka Kondraka. W jego to piosenkach wydaje się Jagoda wciąż czuć najpewniej, bo on, jak rzadko kto, ma wyczucie możliwości wykonawcy, nawet, gdy te tkwią jeszcze w sferze podświadomości (no kto by wyczuł w stworzeniu tak delikatnym jak Jagoda, pasję z jaką deklaruje: „Ja jestem klamka…”?). Oczywiście cieszy, że artystka poszukuje i innych autorów, których twórczość odpowiadała by jej wrażliwości i sposobowi postrzegania świata, ale wolałbym osobiście, by korzystała raczej z twórczości Roberta Kasprzyckiego, niż owego autora, którego metaforyka zawiera się w sformułowaniach typu: „Dobry Chrystus Frasobliwy do księżyca puścił oko”. (Niby, więc, zafrasowany, a figle mu w głowie i to wobec Bogu ducha winnego księżyca?).

W momencie gdy we Francji, kraju narodzin tej formy ekspresji, umiera piosenka poetycka, Jagoda Naja nawiązuje do jej najlepszych tradycji, do najwyśmienitszych jej interpretatorów. Przy odrobinie dobrej woli, przymknąwszy powieki, można było sie poczuć tego wieczoru w HADESIE, jak w jakiejś kafejce na St.Germain de Pres, gdzie śpiewają – zespoleni w jedną magiczną całość – Greco, Brel, Piaf, Aznnavour, Becaud… Niebywałe uczucie, triumf artyzmu najwyższych lotów.

Osobiście się, wreszcie, na koniec, przyznam, że uwielbiam gdy Jagoda śpiewa razem z Markiem Andrzejewskim. Pewno wiele w tym sentymentu, pewno będą, rozwijając swe talenty, stępać własnymi ścieżkami, ale połączenie ich głosów – z jednej strony matowego, tak charetyrystycznego, że doskonale natychmiast rozpoznawalnego, a z drugiej, śpiewnie i słodko melodyjnego acz o dużej sile – daje nipowtarzalny efekt. Zaśpiewajcie mi (i nie tylko!) jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze.

Zważywszy, że na finał wieczoru wpadł i zaśpiewał Jarosław Wasik, że wcześniej zupełnie rewelacyjnie debiutowała (na tej scenie) Basia Szot, o której, sądząc chociażby tylko po nisamowicie sprzedanej Tuwimowskiej „Nudzie”, jeszcze wiele dobrego usłyszymy, piętnaste, zatem jubileuszowe, Spotkania były niezwykle udane. Zaryzykuje: były jedne z trzech najlepszych. A w tą niedzielę już kolejne, z Katarzyną Skrzynecką w głównej roli. Czy pokona poprzeczkę ustawioną przez Jgodę?

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: