JanKo i jego mistrzowie

Od czwartu do soboty (22-24.02.2001) trwała w minionym tygodniu inauguracja Klubu Rejs, następcy Jazz Pizzy, a w zasadzie inauguracja działalności artystycznej w jego wysmakowanych wnętrzach, wystrojem nawiazujących do kultowego filmu Marka Piwowskiego. To na tle plakatu do Rejsu, solo występowali tam przez trzy dni członkowie Lubelskiej Federacji Bardów w ramach reaktywowanego przez jego twórcę, Igora Jaszczuka, cyklu Sami z gitarami. Sobotniego recitalu Igora, jak również piątkowego występu Marka Andrzejewskiego, z racji natłoku innych wydarzeń kulturalnych nie udało mi się obejrzeć. Zaliczyłem natomiast obecność na otwierającym w czwartek trzyaktowy maraton koncercie Jana Kondraka.

Dobrze się stało, bo na skutek tego, iż częściej ostatnimi czasy widziałem solowe popisy Igora i Marka, wyszło na to, że pomawiam Janka o omijajnie recitalowej formy występów. – To nie prawda, że nie wystepuję solo, bo gram bardzo dużo recitali – prostował artysta – Natomiast prawdą jest, że bardzo już rzadko śpiewam akompaniując sobie sam na gitarze – uzupełnił i przystąpił do prezentacji, jak to nazwał, pieśni, które mówią, których słowa zmuszone są do galopu kończącego się zadyszką. Takie słowa pisali mistrzowie Kondraka – Bułat Okudżawa, Leonard Cohen, Edward Stachura i Andrzej Garczarek. Usłyszeliśmy pieśni trzech pierwszych i utwory napisane przez bohatera wieczoru.

Z Okudżawy JanKo żaśpiewał Nie wierzcie piechocie, Błękitny balonik, znany także jako Płacze dziewczyna, Trzy miłości Dopóki ziemia kręci się. Z Cohena zabrzmiała klasyczna Zuzanna (artysta, uznając, że to bardzo mądre słowa, kazał mi zapisać – mi, bo byłem jedynym notującym na sali – że Cohenowi udało się w tej pieśni pokazać „mistykę flirtu”, wiec czynię to pokornie), tłumaczony osobiście przez Kondraka i przez jego syna Tymoteusza przejmujący utwór, którego tytuł spolszczył na Marsz, zdobyć Manhattan (- To bardzo dobry tekst na podsumowanie tego okresu życia, gdy się myśli, że się zmieni świat – reklamował bard dzieło barda) i „jeden z najważniejszych kawałków jakie napisano na świecie” – Dance Me To The End Of Love. Wreszcie, z ukochanego przez Kondraka, adorowanego przez długie lata Stachury, wybrał ostatni śpiewany przez poetę utwór, Piosenkę nad piosenkami, a także Zaczekaj, trochę zaczekaj, Wędrówką życie jest człowieka do muzyki z peruwiańskiego El condor passa, by zakończyć tym niezwykłym debiutem Steda, jakim była Ballada o Potęgowej.

W tej mistrzowskiej materii poruszał się nasz bard z ogromną swobodą i dosłownie fizycznie się czuło, że Kondrakowe interpretacje płyną z głębi duszy, że to nie incydentalne spotkanie z twórcami-wzorcami, ale owoc wielokrotnych wykonań, dopieszczanych z czasem, doskonalonych, cyzelowanych jak te serce rysowane ukochanej na walentynki czy jak własny ulubiony wiersz dlań przeznaczony. Pozwoliła też ta długa introdukcja do autorskiej części wieczoru zrozumieć Jankowe fascynacje literackie, wyczuć lepiej intencje jakimi kieruje się przy tworzeniu swych tekstów, oswoić poetykę, w której się zanurza, w którą się do cna angażuje. Wprawdzie mówi, jak zwykle przewrotnie, że tylko jego artystyczna pycha pozwala mu kontynuować recital po tamtych (jedenastu) utworach, ale przecież wiemy, przecież się zaraz przekonamu, że siłą słowa nie ustępuje swym śpiewającym mentorom, ich klasie, a tylko przypadek, złośliwy los sprawił, że wciąż pozostaje gdzieś na peryferiach wielkiej poezji, pozostaje twórcą, bardem jeśli nie zapoznanym, to na pewno wciąż za mało znanym poza kręgiem wielbicieli piosenki literackiej.

W kąciku utworów własnych znalazły się takie, które słyszałem po raz pierwszy, jak Relanium dla żony czy erotyk dla podstarzałych amantów pt. Horyzontalna. Musiały być zatem wykonywane dawno, jeszcze w czasch przedfederacyjnych, podobnie jak piękny pokłon w stronę rodzica – Piosenka dla ojca, z którą zetknęłem się na Kondrakowych występach po raz drugi, najwyżej trzeci. Ale taki Szal (paradna jest anegdota o powstaniu tej piosenki obstalowanej przez artystę z Białegostoku na potrzeby festiwalu opolskiego), jest utworem, o który wielbiciele(lki) Kondraka wciąż go na koncertaach proszą, tak, że i on z czasem go polubił, chociaż takim uczuciem z początku do niego wcale nie pałał.

Ponieważ o Miło bracia, miło, czyli o absolutnie obowiązkowym Atamanie (- Przyszła pora na Telesfora – zażartował w zapowiedzi wykonawca i tłumacz rosyjskiego tekstu w jednej osobie) nie wypada już pisać a o mej ukochanej Piosence w samą porę napisałem już w życiu dostatecznie dużo, wspomnę ciepło na koniec o utworze, którego uroki doceniam coraz bardziej z każdym kolejnym z nim spotkaniem. Nosi tytuł Kto tam będzie cię po nas całował a jej powrcajacy refren Jeszcze tyle przed nami zadawnionej miłości/…/A ty dokąd, ty dokąd i po co?/Kora wiśni tu peka od soku, budzi szerg refleksji, bolesnych wspomnień, ale i łagodzi je, daje ten kompres na serce, jaki potrafi dać tylko prawdziwa poezja.

Były oczywiście i bisy (m.in. kolejna perła z kolekcji Jana K. – Piosenka na piechotę), co należy dodatkowo uznać za sukces, bo nastąpiły po wykonaniu przez barda aż osiemnastu utworów! Było sympatycznie, podobnie zresztą – co mi doniesiono – jak na kolejnych wieczorach inaugurujących artystyczną działalność. Rejsu. Właściciel klubu Marcin Czaja i animator cyklu Solo z gitarami, Igor Jaszczuk, obiecują kolejne spotkania z bardami (- Jest ich w Polsce ze stu, więc mamy kogo zapraszać – powiedział Igor) a nam wypada trzymać ich za słowo.

Andrzej Molik

P.S. W niedzielę w Kawiarni Artystycznej HADES Lubelska Federacja Bardów wystąpiła w komplecie w powtórce programu Brylantyna. Janek Kondrak nie wykazywał najmniejszych oznak zmęczenia po recitalu w Rejsie i wypadł świetnie, podobnie zresztą ja Marek Andrzejewski i Igor Jaszczuk oraz inni członkowie federacji. Same bisy trwały blisko pół godziny, bo był to koncert bardzo specjalny – na zakończenie karnawału.

Kategorie:

Tagi: /

Rok: