Jorgos, jego dzieci i premiera

Ponad tydzień temu, w poniedziałek 5 marca wybierałem się do Chatki Żaka na drugie z dwóch wydarzeń towarzyszących zaplanowanej na najbliższą sobotę (17.03) prapremierze spektaklu Na końcu łańcucha Mateusza Pakuły w Teatrze im. Juliusza Osterwy. Nasza podstawowa repertuarowa scena dramatyczna weszła – nie pierwszy raz! – w fajną współpracę z ACK UMCS „Ch.Ż.” i dzień wcześniej, w niedzielę, zaplanowano tam projekcję filmu Tytus Andronikus w reżyserii Julie Taymor, bowiem wg zapowiedzi teatru, „na końcu tytułowego łańcucha” to sztuka o tym bohaterze najbardziej krwawej sztuki Szekspira. „O specyficznym typie człowieka. O człowieniu”.
Nie chciałem się dołować dosyć znaną adaptacją dramatu stratfordczyka i z góry planowałem jedynie pielgrzymkę na wydarzenie # 2 osterwowo-chatkożakowego projektu: koncert zespołu BROJO i spotkanie z twórcami spektaklu – autorem oraz z reżyser przedstawienia  Evą Rysovą. Oprócz profesjonalnej potrzeby pozyskania od autorów wiedzy, co krytyka czeka na premierze, pokusą dodatkową stał się skład zespołu, który tego wieczoru miał zagrać m. in. materiał skomponowany do spektaklu. Okazało się, że powołaną raptem w ub. roku do życia grupę, której muzyka „to fuzja różnych, często dalekich od siebie stylów muzycznych – punkrocka, grunge’u, jazzu, country, hip-hopu i muzyki etnicznej”, tworzą: Zuzanna Skolias – gitara bas i wokal, Dominik Duży – gitara i Antonis Skolias – perskusja. Poczułem się jak w domu. A przynajmniej bliżej przyjaciela, z którym – jak wykazały pośpieszne wyliczenia – znamy się od lat, daj Boże, 40 (słownie: czterdziestu!).

Mieszkam od Miasteczka Akademickiego w dużym jak na Lublin oddaleniu i dotarcie do Chatki z mej głębokiej Kaliny przy Ponikwodzie do łatwych, przy korzystaniu z MPK, nie należy. Pewno szlag by mnie trafił przy całowaniu klamki Sali Widowiskowej ACK, ale jakimś cudem w ostatniej chwili zgadałem się ze swym dziecięciem, które wykazało lepszą czujność niż padre. Zostałem uświadomiony, że przecież Pan Prezydent RP, w swej gorliwości naśladowania gestów poprzedników zarządził dwa dni żałoby narodowej po tragicznej zaiste (jak najszczersze, należne im wyrazy współczucia dla rodzin ofiar!) katastrofie kolejowej. Imprezy kulturalne – choć np. w Japonii po tsunami sprzed roku nie było żałoby ani dnia, ale widocznie tam nie potrafią się odpowiednio smucić – zostały odwołane, z wyjątków excesów telewizyjnych, bo np. Polsat pokazywał o tej mniej więcej porze jatkę pt. Siła rażenia z mięśniakiem Stevenem Seagalem, gdzie lejącej się krwi – bardzo przepraszam za paskudne skojarzenie, nikogo, oprócz zarządców tv-kanału, nie chciałbym ranić – starczyłoby na kilka naszych wypadków i drogowych i kolejowych. Do koncertu nie doszło, losów filmu nie znam.

Teatr Osterwy zawiadomił z czasem, że dziennikarzy czeka przedpremierowo jedynie próba medialna (to dziś, nie mam prawa powiedzieć, o której) i należało się z tym pogodzić. Ale zgoła – czy mogę tym razem pochełpić się swoją czujnością? – przypadkowo odkryłem w jakimś newsletterze, że w miniony piątek w Czarnym Tulipanie przy Grodzkiej w duecie z jednym z najlepszych dj-ów w Polsce DJ Krimem ma wystąpić Jorgos Skolias, ów mój kompel od czterech dekad, wspaniale niesforny wokalista jazzowo-etniczny, a przede wszystkim ojciec dwójki latorośli, których muzyczny udział w kreowaniu ostatecznego kształtu sztuki Na końcu łańcucha dawał mi cztery dni wcześniej napęd do niedoszłej w skutkach eskapady na Miasteczko A., do Chatki Ż. Był w owej desperacji jeszcze jeden ładny kopniak. Jorgos od lat tworzy wspaniały duet z grającym na puzonie Bronkiem Dużym (jego krakowski kolega po fachu i instrumencie Marek Michalak z Jazz Band Ball i Piwnicy Pod Baranami, nauczył mnie ongiś w naszej Kawiarni Artystycznej Hades pysznej anegdoty: – Kto to jest gentelman? – Facet, który potrafi grać na puzonie, ale tego nie robi!). Trio BROJO dopełnia jako gitarzysta właśnie syn Bronka.

Retrospekcja. Nie czas na wchodzenie w szczegóły, ale latem’1972, po pozyskaniu tzw. absolutorium na swojej świętej uczelni, wyniosło mnie pod wpływem pewnego fałszywego impulsu na Dolny Śląsk. Spędziłem tam, jak mówię do dziś, jedną ciążę – 9 miesięcy niezwykle intensywnego życia. Dosyć szybko zostałem instruktorem w powiatowej (to jeszcze czas przed reformą Gierka i powołaniem 49 województw) placówce k-o, zwanej tam już ambitnie Dzierżoniowskim Ośrodkiem Kultury. Z jakichś powodów zagnało tam też z „rodzinnego”, dużo bliższego Zgorzelca Jorgosa, młodszego ode mnie o dwa lata syna emigrantów, przyjmowanych właśnie w te tereny przez „demokratyczną” Polskę lewicujących ofiar wojny domowej roku 1949 w Grecji. Był typowym niebieskim ptakiem, który nie wiadomo, z czego żyje, gdzie mieszka i jak sobie radzi z ułomnością w postaci unieruchomionej na zawsze ręki. Miał w każdym razie wspaniałe wyczucie, kiedy to, my etatowcy, dzieliliśmy się w DOK-u i okolicznych knajpach wysokoprocentowym chlebem, a czyniliśmy to per-ma-nen-tnie! Jednak prawdziwego Jorgosa odkryłem dopiero, gdy doszło do prób i koncertów sztandarowego zespołu powiatowego ośrodka: Quo Vadis (jakaś ironia losu, wówczas w naszym Lubartowie działała znana na całą Lubelszczyznę grupa o tej samej nazwie i zespoły – oprócz mnie – nie miały o sobie pojęcia). Była to, jak na czasy rodzenia się rock-jazzu kapela dosyć śmieszna, bo głównym instrumentem melodycznym pozostawała cyja, czyli akordeon (gdzie jesteś dziś Zdzichu, wirtuozie tego cuda?). Drugim stawał się szybko nieprawdopodobny wokal Skoliasa, którego skale były – jak obecnie!!! – niebotyczne! A słuch absolutny i Himalaje talentu dźwiękonaśladowczego powodowały, że Jorgos, znający może kilka słów po angielsku (wtedy tym językiem władali jeno wybrańcy), śpiewał tak, jakby mowę Szekspira wyssał wraz antycznym mlekiem matki. Mieszkałem na stancji z jednym z muzyków zespołu, z drugim pracowałem na podobnym stanowisku w DOK, więc jeździłem z Quo Vadis na koncerty, konkursy i festiwale od Opolszczyzny po granicę z NRD. Przy braku wykształcenia muzycznego, włączałem się bezczelnie do grania na różnych przeszkadzajkach i basując drugim głosem w tych porywających, najlepiej zapamiętanych z występów wokalizach Jorgosa Skoliasa. W maju’73, przywołany do porządku przez rodzinę, wróciłem z tego mego niespełnienia na Ziemi Obiecanej. Pamiętam, że ostatniej nocy, już w hotelu, podrywałem dziewczynę Jorgosa. Nie miał do mnie żalu. Pożegnaliśmy się w przyjaźni i – o dziwo, bo to nader rzadki przypadek – nigdy o sobie nie zapomnieliśmy. Co się okazało po latach w Lublinie. Przy wielokrotnych doprawdy spotkaniach.

I znowu nie czas przedłużać już wystarczająco rozwlekłą opowieść, w której mogłaby się – odłóżmy ją na inną okazję – znaleźć anegdotyczna historia o moim stukaniu do okien Akwareli przy Rynku podczas koncertu Jorgosa i Bronka (Czarny Tulipan to rozwinięcie działalności tej herbaciarni, dlatego okazało się, że jestem dzięki „incydentowi” przez gospodarzy rozpoznawany). W piątek miniony znalazłem się w głębokich piwnicach lokalu na rogu Rynku i Grodzkiej. Jorgos mnie natychmiast zauważył i przerwał na chwilę próbę. Za chwilę zaprosił do stołu, przy którym siedziała jego piękna córka Zuzanna, absolwentka krakowskiej PWST sprzed trzech lat (twierdzi, że już kiedyś poznawaliśmy się – muszę spytać Alzheimera), także synal Antoni, a za moment objawił się syn Bronka D. – Dominik. Wówczas ojciec Jorgos wsączył w me ucho pytanie: – A wiesz, dlaczego zespół BROJO? – Że maleństwa broją? – odpowiedziałem durnym pytaniem. – Nie, od Bronek & Jorgos! – oznajmił triumfalnie pater familiae, nie za bardzo – niech wybaczy – zdając sobie sprawę, jak bardzo podcina skrzydła dzieciarni (chyba, że ona sobie tego życzy, powiedzmy ze względów marketingowych). Ja, w każdym razie, mam od tego momentu problem z zapisem nazwy grupy. Nie cierpię w takich przypadkach wersalików, oprócz takich oczywistości jak ABBA, gdzie każda litera odpowiadała inicjałom imion członków kwartetu. Osobiście wolałbym, żeby – i tak proponuję to czynić – była pisana jako BroJo.

Przy stoliku głównej salki siedziały też dwie aktorki Teatru Osterwy, akurat grające w małoobsadowej sztuce czekającej na prapremierę – Teresa Filarska Joanna Morawska, także (szczególnie Tesia) zaprzyjaźnione z Jorgosem i jego familią, a teraz od tygodni współpracujące na próbach z zadomowioną na ten czas w Lublinie młodzieżą krakowskiego rodu. Zrobiło się jeszcze milej. Jak potem na koncercie. Muszę się pokornie przyznać, że kierowany koniecznością powrotu do domu ostatnią komunikację, nie dotrwałem do drugiego rozdziału występu Skoliasa, tej razem z DJ Krimem, o którym dla zachęty mówił mi, że jest jednym z najlepszych didżejów nie tylko w naszym kraju, ale i w Europie. Koszta własne. Ale odsłona pierwsza, z etnicznym (Afryka!), bluesowym, folkowym, jazzowym śpiewem Jorgosa a capella, jedynie z nieodłączną, pamiętaną jeszcze z Dzierżoniowa AD 1972-3 grzechotką, zapadnie na zawsze pamięć, jak ten przedowcipny popis kilka lat temu z Bronkiem, na zlewanym deszczem wirydarzu klasztoru Dominikanów podczas bodaj Kodów (bo chyba nie Innych Brzmień?). Tym bardziej, że gdy w czarnotulipanowych wnętrzach padł nagle prąd i zgasło światło, zdołałem krzyknąć w starym prowokacyjnym stylu w stronę estradki z artystą: – Teraz się Jorgos okaże, czy potrafisz śpiewać! Artysta potem mi zameldował, że bardzo go taka odzywka ucieszyła. I chwała Ci Jorgosie z to!

A teraz, z tym większym, z powodów muzycznych, zainteresowaniem wybiorę się – to już za kilka godzin! – na próbę medialną sztuki Na końcu łańcucha, a zaś na jej sobotnią prapremierę.

PS. Powinienem to Jorgosowi powiedzieć, jednak w emocjach łeb urwało. Tak naprawdę to sporo dłużej od niego znam obecną w naszym towarzystwie Asię Murawską. Ten przypadek obejmuje lat ok. 45, czasy, gdy szczuplutka dziś aktorka profesjonalna stawiała pierwsze sceniczne kroki pod reflektorami ledwo oddanej do użytku Chatki Żaka w spektaklach legendarnego Teatru Akademickiego Gong 2 Andrzeja Rozhina i – ze względu na swe wówczas obłe kształty – zwana była Ciotką Murawską. Ja to Aśka pamiętam! I cenię te wspomnienia tak samo, jak deczko późniejsze o zabłąkanym wówczas w świecie Jorgosie. Łączy Was bliźniacza pasja!

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: