Kanikuły żal

Stypendyści ZUS nie mają wakacji, bo są na wakacjach – póki co – nieustających. Odczuwa się to tym dosadniej, jeśli chce się pozostawać w jądrze wydarzeń, w tym przypadku kulturalnych, trzymać rękę na ich pulsie i nie odpuszczać żadnego. Przy obecnej nadprodukcji festiwali, dopełnianych wysypem znaczących imprez pojedynczych, wiodąc żywot tak niezwykle intensywny jak w lipcu’2010, zaczyna się popadać w melancholię. Budzą się tęsknoty za prawdziwą kanikułą, za tym mitycznym już dziś sezonem ogórkowym, gdy w redakcji był czas na zajmowanie się przysłowiowymi przymiotami panny Maryny i na wymyślanie różnych głupot, którymi można było jakoś zapełnić szpalty gazety.

W Kurierze L. w latach 80. ub. wieku ze dwa sezony dyżurnym tematem był pies Homo z Łukowa, który mówił a może nawet i pisał. Kiedy z nastaniem kolejnej kanikuły w firmie uznano, że już czas Homo uśmiercić (Homo homini lupus est), zdesperowany kolega, pozbawiony psa o wartości żyły złota (wierszówka!), wykreował wyimaginowaną postać pani profesor z Akademii Rolniczej. Uparcie twierdził, iż ta naukowo udowodniła, że ciesząca się powszechnym szacunkiem witamina C, jest… wyłącznie szkodliwa!

W owej epoce, albo tuż po niej, zacząłem dysponować cudowną zabawką, która się nazywała Kurier Przyspieszony. Cotygodniowy felieton niejakiego Starszego Wajchowego oparty był na niezwykle pojemnej formule śmietnika, do którego dało się wrzucić wszystko – od dywagacji systemowych, poprzez dokuczanie Naszym Drogim Drogowcom, walenie z grubej rury w Naszą Ukochaną Policję Drogową (et consortes),, po rozliczanie artystów i uprawianie prywaty w wadzeniu się z osobistymi wrogami. Ergo, psa Homo nie musiałem wymyślać. Wielgaśny worek Przyspieszonego pozwalał egzystować nawet w chudych tygodniach ogórkowych.

Ich – jak się rzekło – już nie ma. Jednako, rozbudzona tęsknota za dawnymi ogórkami (które Pewna Piękna Dama słusznie nazywa „drażliwym tematem”), skłania do odpuszczenia chociaż na chwilę eksploracji wyłącznie Himalajów kultury i uwalnienia się od okowów wydarzeń artystycznie tak wysublimowanych, jak w lipcu. Postanowiłem zatem w ramach ekspiacji, wentylowania duszy i zrzucania złogów recenzenckiego mądrzałkostwa, zająć się wdzięcznym, wydawało się, łatwo poddającym się technice walenia z grubej rury wakacyjnym temacikiem bilboardowych reklam pewnego miejscowego browaru. W kraju, do którego Szekspir – z wyjątkiem wspomnienia o nim w utworze Hamlet – nigdy w swej twórczości nie zajrzał, jakoś dziwnie zabrzmiały mi towarzyszące charakterystycznym kształtom butelki z chmielową zawartością hasła: Yes, yes, yes!, Let’s go!, tudzież Do it!. Języczkiem u wagi dowalania, miał być argument, że butelce z treścią eksportową towarzyszy mały, jak w umowach z lichwiarzami i firmami komórkowymi, uzasadniający użycia nie-mickiewiczowskiego języka dopisek: Otwórz się na świat.

Chwila refleksji, akurat daleka od uznania działań perłowych marketingowców, sprawiła otrzeźwienie, że to droga – nawet w kanikułowym czasie – na boleśnie żenujące skróty. Lektura lubelskiej GW przypomniała o jaśniejszej, konstruktywnej części Przyspieszonego i działalności Starszego W. Ma on za sobą ten, bodaj największy, sukces, że udało mu się podpowiedzieć wdrożoną w życie, obowiązującą do dziś reorganizację ruchu na skrzyżowaniu al. Solidarności i Sikorskiego (możliwość skręcania w tę drugą z dwóch pasów). Wyborcza zaproponowała wędrującym po świecie Polakom śledzenie pomysłów dla Lublina, włącznie z pozornie prozaicznymi, w rodzaju toalet dla psów, publicznych rowerów czy zegarów odliczających sekundy do zielonych świateł. To od wieków moje podróżnicze hobby. Przyspieszony był nimi przepełniony. Ale też boleśnie wiem, jak wrzucane idee koszmarnie opornie wprowadzane są w życie. Jeden przykład na koniec. 40 lat temu zobaczyłem w Londynie, a 20 potem, już jako posiadacz prawa jazdy, kolejny raz, jak funkcjonują tzw. poziome znaki drogowe. Najważniejszy był żółty trójkąt z czarną obwódką zapowiadający drogę z pierwszeństwem przejazdu. Proponowałem te proste rozwiązanie do znudzenia. Przyspieszonego nie ma od lat. I oto ostatnio odkryłem przed hipermarketem na Turystycznej, że na parkingu takie znaki wymalowano. Smaczek: zrobili to mało kochający Anglików Francuzi. Nas mają w nosie?

Kategorie:

Tagi: /

Rok: